search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Najlepsze NISKOBUDŻETOWE filmy SCIENCE FICTION. Niski budżet w służbie wyobraźni

Szymon Skowroński

24 lipca 2019

REKLAMA

Technicy magicy

Zasada kreatywnej reżyserii zamiast pokazywać potwora pokaż reakcje bohaterów na jego widok Chyba że umiesz zrobić potwora na komputerze wtedy pokaż potwora

Wynalazek, Upstream Color i Druga ziemia to świetne, inteligentne, zmuszające do myślenia filmy fantastyczne oparte na mocnych konceptach, w których próżno szukać efektów wizualnych. Okazuje się jednak, że nawet za niewielkie pieniądze da się nakręcić film wyglądający jak blockbuster. Dowiódł tego Gareth Edwards swoim pełnometrażowym debiutem, Strefa X. Film opowiada historię fotoreportera, który musi zapewnić ochronę córce swojego szefa podczas przemarszu przez obszar Ameryki Południowej zamieszkany przez potężne potwory. Edwards napisał scenariusz i wyreżyserował film, a wszystkie efekty specjalne stworzył samodzielnie na swoim komputerze. Produkcja pochłonęła pięćset tysięcy dolarów i zapewniła reżyserowi angaż przy ogromnych hitach studyjnych, jakimi były Godzilla i Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie. Gwiedne wojny – historie. Niewiele mniej, bo trzysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów kanadyjskich, potrzebował Vincenzo Natali do zrealizowania swojego klasycznego, paranoicznego horroru SF, Cube. Obraz oparty jest na prostym, ale efektywnym i efektownym pomyśle serii sześciennych pomieszczeń, w których uwięzieni zostali bohaterowie. Szukając ucieczki, trafiają oni do kolejnych sześcianów, gdzie czekają na nich wymyślne pułapki. Film ten doczekał się dwóch kontynuacji, z których żadna nie pobiła oryginału.

Klasycy milionerzy

Czy niezależni filmowcy śnią o wielkich budżetach

Krótka, lakoniczna notatka z historii kina amerykańskiego: pod koniec lat sześćdziesiątych producenci zauważyli, że większą popularnością niż wyrafinowane, olśniewające, wysokobudżetowe produkcje pełne znanych nazwisk cieszą się mniejsze, niezależne filmy napisane i nakręcone przez młodych, niepokornych artystów. Na fali fascynacji kontrkulturą wyrosły kariery m.in. George’a Lucasa, Martina Scorsese czy Briana De Palmy. Ten pierwszy, zanim zrealizował Gwiezdne wojny (które, notabene, jak na swoje czasy również nie były produkcją drogą, ot – średni produkcyjniak), w 1970 otrzymał od swojego przyjaciela i mentora Francisa Coppoli szansę wyreżyserowania filmu według własnego scenariusza za kwotę nieprzekraczającą miliona dolarów. Lucas wykorzystał pomysł na swój wczesny studencki film i rozbudował go do rozmiarów pełnego metrażu. Rok później do kin wszedł THX 1138. Wizja Lucasa totalnie nie pasowała do jego czasów, ale twórca udowodnił swój talent do kreowania fantastycznych światów oraz genialne wyczucie kwestii dźwiękowych. W tym samym czasie Douglas Trumbull – który pracował zresztą przy efektach specjalnych do Gwiezdnych wojen (świat jest mały!) – realizował Niemy wyścig, z budżetem wynoszącym okrągły milion. Ten tytuł również nie cieszył się zbytnią popularnością w momencie premiery. Zarówno Niemy wyścig, jak i THX 1138 godne są odświeżenia chociażby ze względu na niebywałą umiejętność ich twórców do stworzenia sugestywnego obrazu SF za budżety przeciętnej komedii obyczajowej.

Europejczycy i Australijczycy

Kamera trzech aktorów trochę ruin za miastem oraz genialny zmysł estetyczny to wystarczy by nakręcić arcydzieło

Choć źródeł gatunku science fiction doszukiwać należałoby się w dziełach Francuza Georges’a Mélièsa, to popularność i perfekcję osiągnęli na tym polu Amerykanie. Nie oznacza to jednak, że poza granicami kraju Wuja Sama nie powstaje ten rodzaj kina. Co jeszcze ciekawsze, po gatunek ten, często uważany za pośledni lub mniej poważny niźli klasyczne dramaty czy filmy historyczno-kostiumowe, sięgali najwięksi artyści i autorzy. Andriej Tarkowski nakręcił dwa obrazy SF – Solaris i Stalkera, oba kosztujące po mniej więcej milion rubli (odpowiednik ośmiuset tysięcy dolarów amerykańskich w latach 70. XX wieku). Nie trzeba chyba przedstawiać najsłynniejszej filmowej adaptacji jednego z najsłynniejszych pisarzy nowożytnych – Stanisława Lema – oraz klasycznego, symbolicznego obrazu, który na zawsze ukierunkował kino postapokaliptyczne. Warto za to przedstawić (lub przypomnieć) obraz Jean-Luca Godarda, cudownego dziecka kina, przedstawiciela francuskiej awangardy i nowej fali, który w ramach bezustannych eksperymentów z filmową formą zrealizował szereg obrazów quasi-gatunkowych. Jednym z nich było Alphaville – zręczny i porywający romans kina detektywistycznego i science fiction. Nigdzie nie podano oficjalnie, ile kosztowała produkcja, ale znając Godarda, nie była to duża suma. Akcja rozgrywa się w przyszłości, ale futurystyczne miasto zagrał Paryż, praktycznie bez żadnych poprawek scenograficznych. Efekty osiągnięto za pomocą kadrowania, oświetlenia i zabawy optyką. Alphaville pozostaje jednym z najbardziej wpływowych filmów science fiction, inspirując kolejne pokolenia filmowców. Z piątego kontynentu przybył z kolei szalony Maks Rockatansky, czyli Mad Max. Budżet pierwszej części był taki niski, że na planie była tylko jedna kurtka z prawdziwej skóry – a przecież większość postaci w filmie nosiła skórzaną odzież. Nie przeszkodziło to filmowi w podbiciu światowego kina i uczynieniu z Mela Gibsona gwiazdy dużego kalibru. Film zarobił na świecie sto milionów dolarów i doczekał się trzech kontynuacji. Nieźle jak na niskobudżetowy film akcji wypełniony scenami kraks samochodowych.

REKLAMA