Najlepsze KOMEDIE science fiction
Super-bohaterowie (1999), reż. Kinka Usher
Podobne wpisy
Jakże rzadko goszczą na naszych ekranach, tych kinowych czy też domowych, parodie filmów superbohaterskich. Rok 1999 był przecież tak dawno, a produkcja mało znanego reżysera, Kinki Ushera, jest wciąż zadziwiająco aktualna pod względem wyśmiewania schematów znanych z blockbusterów. Najśmieszniejsze w niej jest przede wszystkim to, że zestawieni ze sobą zostali aktorzy zupełnie niepodejrzewani o taki typ występów. Co jeszcze ciekawsze, osobowości, które przyszło im zagrać, w większości żywiły ogromne przekonanie o swojej wyjątkowości, jakby każdy z nich był Supermanem. Jak to bywa w tego typu komediach, obiektywna rzeczywistość każdego z nich przerosła, ale dzięki niepohamowanej niczym charyzmie, Super-Bohaterowie sobie rzecz jasna poradzili. Nie przypominam sobie drugiego takiego filmu we współczesnym kinie, który by tak sprawnie i inteligentnie wyśmiewał wszelkie bolączki kina superbohaterskiego. Szkoda, że w telewizji produkcja pojawia się sporadycznie. Niemniej, kiedy tylko jest, trzeba ją pooglądać chociażby ze względu na świetną kreację Bena Stillera, Hanka Azarii oraz Geoffreya Rusha.
Powrót do przyszłości (1985), reż. Robert Zemeckis
Za sukces serii Powrót do przyszłości odpowiadają przede wszystkim dwaj aktorzy – Michael J. Fox i Christopher Lloyd oraz scenariusz, który łączy w sobie elementy fantastyki naukowej z typowo slapstickowym humorem sytuacyjnym. Jednymi z najbardziej pamiętanych i wspominanych w całej serii momentów są konfrontacje pochodzącego z połowy lat 80. Marty’ego z ludźmi żyjącymi w latach 50., w XIX wieku albo w przyszłości. Znakomicie zostało pokazane to, jak bardzo zmieniły się czasy i nasze zachowanie, a teraz, po kilkudziesięciu latach od premiery, sami możemy przypatrzeć się zmianom, które zaszły między rokiem 1985 a latami 20. w XXI wieku. Powrót do przyszłości wraz z mijającym czasem od jego premiery zapewnił więc nam zupełnie odmienne doświadczenie, nie mówiąc już o młodszych widzach, którzy nie pamiętają nawet lat 90. Im zaprezentował wręcz fantastyczny świat – nie trzeba było to tego wehikułu czasu. To wszystko oznacza, że produkcja żyje, funkcjonuje w świadomości kolejnych pokoleń. O takim sukcesie marzy większość reżyserów.
Interkosmos (1987), reż. Joe Dante
Sztuką było takie nakręcenie tej historii, żeby nie stała się obrzydliwa, a zawierała elementy lekkiej komedii obyczajowej. W końcu zatrudnienie Meg Ryan zobowiązuje. Temat podróży do wnętrza ludzkiego ciała wciąż stoi odłogiem. Zdecydował się na niego w latach 80. Joe Dante pod ścisłą kuratelą Stevena Spielberga, a wyobraźmy sobie, jak mógłby ten film wyglądać przy dzisiejszych możliwościach technicznych. Może ktoś kiedyś pokusi się jeszcze o nakręcenie remake’u Interkosmosu z wysokim budżetem. Na razie pozostaje nam wciąż nieźle wykonana wersja z 1987 roku. Trzeba zaznaczyć, że gdyby nie Martin Short, film byłby zwykłą sensacją science fiction, a tak stał się nietuzinkową komedią nie tylko o pomniejszaniu, ale i pozornym rozdwojeniu jaźni ze wszystkimi tego konsekwencjami. Przy tej okazji warto wspomnieć o rewolucyjnej jak na swoje czasy produkcji Fantastyczna podróż Richarda Fleischera z 1966 roku, z tym że zrobionej o wiele poważniej.
Autostopem przez Galaktykę (2005), reż. Garth Jennings
Najśmieszniejsi w cały filmie są chyba Vogoni oraz ich Oda do zielonego gluta. Podobno to jeden z najmniej strawnych utworów poetyckich w kosmosie. Generalnie trzon fabuły jest niezwykle odjechany, gdyż zgodnie z nim Ziemia jako jedna z marginalnych planet we wszechświecie została po prostu zburzona, ponieważ znalazła się na drodze międzygalaktycznej autostrady. Zginął cały nasz gatunek. W tym momencie widzowie powinni odczuć lekki dyskomfort, a może i się rozpłakać. Nic z tych rzeczy. Atmosfera filmu na to nie pozwoli aż do końcowych minut. Nawet nieco drewniany pod względem humoru Martin Freeman postarał się być śmieszny. Autostopem przez Galaktykę nie przypadnie każdemu do gustu i nie przypadł, zwłaszcza za oceanem – tzw. angielski humor. Sporo w nim opisowego gadania, metafor, karkołomnych związków frazeologicznych. Gdy się jednak spojrzy na film jako całość, dostrzeże się pouczającą opowieść o poszukiwaniu sensu życia za pomocą radykalnie wolnej od wszelkich wpływów wyobraźni. Gdzieś w tle biegają myszy, i to białe, jakbyśmy żyli faktycznie w jakimś delirium. Zdarcie tej zasłony z rzeczywistości polega na jej poznaniu, niezależnie od tego, co zaplanowały gryzonie.
Chociaż są gdzieś na drugim planie, to nie zapominam również o takich produkcjach jak Moja macocha jest kosmitką, Marsjanie atakują, Piksele, Brasil czy Gwiezdne jaja: Zemsta świrów. To jednak tło, do którego aż tak często nie wracam.