Najlepsze KOMEDIE science fiction
Seksmisja (1984), reż. Juliusz Machulski
Podobne wpisy
A gdy mężczyźni wyginęli, świat stał się nagle spokojny, tyle że dowodzi nim mężczyzna w przebraniu kobiety. I znów płeć piękna wpadła w męskie sidła. Na tej ironicznie podanej kanwie Machulski nakręcił jedyną polską komedię science fiction – jedyną i udaną, ponadczasowy dowód na to, że polska kinematografia jest w stanie wyprodukować film fantastycznonaukowy bez pretensji do wysokooktanowej filozoficznie wypowiedzi na tematy futurologiczno-polityczne. To wcale nie oznacza, że nie jest on filmoznawczo wartościowy w podobny sposób, co np. O-bi, O-ba Piotra Szulkina. Machulski jednak utrzymał w ryzach swoją potrzebę wznoszenia wiekopomnych artystycznie pomników ku czci wąskiego grona intelektualistów, a za to postawił na niebanalne walory rozrywkowe, mocno prześmiewczo powiązane nie tylko z naszą polską, komunistyczną rzeczywistością. Bo satyra Seksmisji nie obejmuje jedynie prognostycznych knowań na temat tego, jak będzie wyglądało nasze społeczeństwo w przyszłości, ale dotyka bardzo ważnego i delikatnego problemu wolności – czy poczucie bycia wolnym zależy od płci, czy płciowość jest czyś zastanym, czy może zależy wyłącznie od wychowania itp. To bardzo aktualny dzisiaj problem, gdyż płci w seksuologii wyróżniamy kilkadziesiąt, podany przez Machulskiego ze śmiechem, a nie ideologicznym zadęciem.
Śpioch (1973), reż. Woody Allen
Pośród rozlicznych dzieł Woody’ego Allena znalazła się również komedia science fiction. Bardzo jednak charakterystyczna. Główny bohater jest neurotykiem, jak to w filmach Allena. W swoim teraźniejszym życiu nie jest zbyt szczęśliwy i jak się nietrudno domyślić, po 200 latach hibernacji raczej także nie będzie. Zwłaszcza że świat się zmieni, przynajmniej dla ludzi, którzy tak jak neurotyk Miles Monroe nawykli do życia w tzw. demokracji. Otóż Śpioch to oczywiście komedia, lecz z wyraźną tendencją krytyczną wobec totalitarnych ustrojów oraz postępującej technicyzacji rzeczywistości. Można wyciągnąć ogólny wniosek, że na początku swojej kariery i może jeszcze w latach 80. Woody Allen miał szansę nadać swojej twórczości o wiele bardziej wielokolorowy ton. Dzisiaj już wiemy, że zaszufladkowanie w nieco przegadanych klimatach obyczajowych poszło u niego w parze z neurotycznym pośpiechem w kręceniu kolejnych filmów. Nie wyszło im to na zdrowie. Tym bardziej powinniśmy docenić tak nietuzinkowy obraz w karierze Allena jak Śpioch.
Krótkie spięcie (1986), reż. John Badham
Lata 80. to był cudowny czas dla komedii science fiction. Sądzę, że gdyby nie powstał projekt robota o numerze 5, nasz współczesny Chappie nie przybrałby tak przystępnej i łatwej do zapamiętania formy pośród uczłowieczonych maszyn. Maszyna się nie wkurza, nie smuci, nie śmieje, tylko realizuje program… zazwyczaj – tak przynajmniej myślał Newton Crosby (Steve Guttenberg), twórca jedynego w swoim rodzaju robota. Numer 5 miał być w zamyśle bronią, dzięki której na świecie zapanuje pokój – jakby jakakolwiek broń służąca do zabijania mogłaby coś takiego zdziałać. To jest właśnie naiwne myślenie człowieka, którego bezsens zostaje obnażony przez historię w Krótkim spięciu. Numer 5 przypadkiem zostaje trafiony piorunem i uzyskuje osobowość, więc i niezależność od rozkazów. Ludzie chcieli go wykorzystać jedynie do swoim niskich, militarnych celów. Ów przypadek z wyładowaniem atmosferycznym można zinterpretować niemal pierwotnie religijnie. Robot uzyskuje oświecenie. Ma siłę oraz mądrość, żeby obalić ludzkie bożki i napełnić rodzaj człowieczy podobną do swojej mądrością oraz wolnością. Ta pouczająca historia została przekazana przystępnie, bez patosu i z humorem zrozumiałym i dla dzieci, i dla dorosłych.