ZAPOMNIANE filmy SCIENCE FICTION lat 80., które TRZEBA znać
Jakiś czas temu przedstawiłem wam subiektywne zestawienie najciekawszych filmów science fiction lat 90. [TUTAJ], które z jakichś przyczyn uległy zapomnieniu. Idąc dalej tym tropem, prezentuję zestawienie filmów SF lat 80. Są to tytuły, o których mało się dziś słyszy, a które w latach, gdy powstawały, zostały skutecznie przekrzyczane przez inne głośne premiery, takie jak Łowca androidów, Coś, E.T., RoboCop, Predator czy pełnometrażowy Star Trek. Czy według was warto coś do tej listy dołożyć? Dzielcie się swoimi propozycjami w komentarzach.
Cudowna mila (1988), reż. Steve De Jarnatt
Ten film to podręcznikowy przykład tego, w jaki sposób stopniować napięcie. Wszystko zaczyna się niewinnie, bo od wizyty w kawiarni. W pewnym momencie dzwoni telefon. Głos po drugiej stronie słuchawki mówi bohaterowi, że za 70 minut jego miasto obróci się w pył za sprawą ataku nuklearnego. Co ma robić? Spokojnie dopić kawę, uznając te rewelacje za głupi żart, czy może zacząć się pakować? Film Steve’a De Jarnatta to brawurowy, ze wszech miar znakomity przykład kina katastroficznego, przybliżający widowni emocje doświadczane przez ludzi tuż przed wielkim wybuchem, po którym najczęściej następuje epoka postapokaliptyczna. Widziałem ten film dwa razy, dwa razy siedząc na krawędzi fotela, nerwowo spoglądając na wydarzenia obrazowane na ekranie.
Ostatni gwiezdny wojownik (1984, reż. Nick Castle
Zaskakująco udany film przygodowy obudowany kostiumem kina science fiction, na który lata temu kilkukrotnie udało mi się natrafić w telewizji. Dziś jednak, mam wrażenie, pamięć o nim powoli umiera, choć z pewnością Ostatni gwiezdny wojownik ciągle ma swoich wiernych fanów. To wciąż bardzo przyjemne w obyciu widowisko, nakręcone w duchu popularnego w latach 80. kina Nowej Przygody, silnie inspirowanego ówczesnym Spielbergiem. Fajny bohater, fajna historyjka przetwarzająca schemat zero to hero, fajne akcje, fajna oprawa wizualna. Wszystko tu jest po prostu fajne, przez co seans upływa całkowicie bezboleśnie, a wspomnienia o filmie także układają się w coś, do czego chciałoby się wrócić.
Wzór piękności (1981), reż. Michael Crichton
Jak wiemy, kobieta jest w stanie zrobić wiele, by wyglądać pięknie. Za tą myślą, stojącą u podwalin medycyny estetycznej, poszedł nie kto inny, a sam Michael Crichton, późniejszy autor literackiego pierwowzoru Parku Jurajskiego, który w latach 70. i 80. kręcił tak z SF, jak i sensacją. Scenariusz jego autorstwa opowiada o niebezpiecznym procederze twórców reklam, wymagających od aktorek perfekcyjnej urody w celu dopasowania się do algorytmu. Siłą rzeczy kobiety trafiają do pewnego chirurga plastycznego. Ten nie interesowałby się sprawą, gdyby nie seria samobójstw jego pacjentek. Wzór piękności ogląda się z zaciekawieniem, choć na pewnym etapie seansu może razić jego tempo oraz dość naciągane sceny akcji. Niemniej jednak jest to interesująca pozycja, w dodatku trafnie przewidująca przyszłość.
Podobne wpisy
Reanimator (1985), reż. Stuart Gordon
Iście spektakularne połączenie horroru i kina science fiction. Wyjątkowo twórcza trawestacja mitu o Frankensteinie, czyli odwiecznym dążeniu do przezwyciężenia ciążącego na człowieku piętna śmierci. Co jednak najbardziej zaskakujące, całość mieści się w klasyfikacji kina klasy B, ze względu na wylewający się z ekranu camp. Mnie ten film rozbawił do łez; podczas seansu czuć, że twórcom nie zależało na powadze, tylko po prostu na dobrej zabawie. Udziela się to na ekranie zwłaszcza w scenie, w której gadająca odcięta głowa staje się seksualnym drapieżnikiem, oraz gdy po laboratorium latają różne części ciała. Nie dziwię się, że pomysł szalonego naukowca wynajdującego remedium na śmierć postanowiono później kontynuować w sequelach, choć nigdy nie doskoczyły one do jakości oryginału.
Odległy ląd (1981), reż. Peter Hyams
W science fiction niejednokrotnie zdarzało się, że jako kanwę scenariuszy wykorzystywano historie z zaplecza westernu. Wystarczyło Dziki Zachód zamienić na jakąś odległą planetę lub stację kosmiczną, a z rąk bohaterów wyjąć rewolwery i zamienić na laserowe strzelby. Tym właśnie tokiem myślenia poszedł poniekąd twórca filmu Odległy ląd, Peter Hyams. Zaprosił do współpracy samego Seana Connery’ego, proponując mu wcielenie się w rolę szeryfa w fantastycznonaukowej wersji klasycznego westernu W samo południe. Efekt może nie jest piorunujący, bo Odległy ląd to dość przewidywalne widowisko, ale jednego nie można mu odmówić – świetnego klimatu, budowanego bardzo dobrą scenografią i precyzyjnymi zdjęciami.