Najlepsze filmy SCIENCE FICTION, które dzieją się w PRZESZŁOŚCI
Mówi się niekiedy o wymienionych w tym zestawieniu filmach, że są retrofuturystyczne. Jest to bardzo pojemne określenie, do którego wraz z mijającymi latami kwalifikuje się coraz więcej produkcji science fiction, gdyż ich linia czasowa jest dla naszego „dzisiaj” przeszłością. Tak kochany przez fanów SFF Łowca androidów jest retrofuturystyczny. Nie chodzi jednak tylko o datę, lecz również o stylistykę. Przez to, że science fiction jest oparte nie tylko na nauce, ale i fantazyjnym przetwarzaniu czasów współczesnych, dość szybko staje się estetycznie retro. Gatunek SF więc z czasem przestaje nim być, co jest zupełnie normalne. Staje się najpierw retrofuturyzmem, a potem filmem akcji, przygodowym lub dramatem. Cieszmy się więc z fantastyki, póki ona nią faktycznie jest. Poniżej jak w większości moich zestawień 10 najważniejszych retrofantastycznych produkcji, prócz Łowcy androidów rzecz jasna.
„Powrót do przyszłości III”, 1990, reż. Robert Zemeckis
Na pierwszy rzut wybrałem produkcję, która w ramach kultowej trylogii Roberta Zemeckisa pozostaje nieco w cieniu dwóch pozostałych filmów. Właściwie już dzisiaj wszystkie te produkcje można uznać za retrofuturystyczne. Do przeszłości należą lata 80., lata 50. jak również rok 2015. A tym bardziej rok 1885, więc czasy, w których sporadycznie osadza się fabułę filmów science fiction. Może to jest jedną z ważnych przyczyn, z powodu której trzecia część trylogii Powrót do przyszłości jest uznawana za najgorszą, a może lepszym określeniem będzie najmniej kultową.
„Kształt wody”, 2017, reż. Guillermo del Toro
Są lata 60. XX wieku. Świat odkrywa dopiero, co to jest komputeryzacja i wirtualna rzeczywistość, a tu pojawia się pewna istota, która burzy przyjęte normy. Zmyślna była ta decyzja del Toro, żeby połączyć człowieka ze zwierzęciem i nadać mu międzygatunkową seksualność. Reżyser chciał podkreślić ideę niekonwencjonalnej miłości w sposób, który naprawdę przyciągnie uwagę i będzie na granicy kontrowersyjności. Kształt wody jest nowym odczytaniem bajki o syrenie, w której zakochał się rybak. Tylko jak zareagujemy na to, że teraz jest odwrotnie? Czy będzie to nam przeszkadzać? Del Toro na to liczył i się nie pomylił.
„Prestiż”, 2007, reż. Christopher Nolan
Czasy, w których dzieje się historia, to pełna magii, ale i kształtującej się nauki epoka wiktoriańska. Miejsce akcji to Londyn. Tematyka raczej naukowa, poznawcza, no i pojawia się sam Tesla, naukowiec otoczony niemal okultystyczną sławą, mimo że był inżynierem po politechnice. Klimat zaś jedyny w swoim rodzaju, stworzony przez specjalistę od linii czasowych, czyli Christophera Nolana. Zobaczmy w skrócie, na czym polega ten kunszt opanowania czasu w filmie przez reżysera. Nolan sformułował 3 kluczowe momenty filmu w pierwszych piętnastu minutach projekcji. To mistrzostwo rzemiosła. Film rozpoczyna się opowieścią Michaela Caine’a, wyjaśniającą składowe magicznych sztuczek. Wyjaśnienie jest przerywane występem Angiera. Borden siedzi na widowni, a potem widzi, jak Angier umiera. Potem zostaje wrobiony w jego śmierć. Następnie Borden otrzymuje dziennik Angiera, a dzięki temu Nolan ma szansę powrotu do retrospekcji, w których Angier chce znaleźć rozwiązanie swojej nowej sztuczki w Colorado Springs. Niewiele później znów jako widzowie jesteśmy wrzuceni w kolejną retrospekcję, kiedy z kolei to Angier zaczyna czytać dziennik Bordena. Te surowe opisy sugerują, że można się w tych punktach czasu szybko zgubić, ale jednak tak to podczas projekcji nie wygląda. Nolan kontroluje wszystko.
„Kowboje i obcy”, 2011, reż. Jon Favreau
Tytuł został zrealizowany na podstawie wydanego w 2006 roku komiksu autorstwa Freda Van Lente’a i Andrew Foleya z rysunkami Dennisa Calero i Luciano Limy. Współcześnie nazbyt często oczekujemy od SF zaprezentowania nam transhumanistycznego dramatu psychologicznego, a w tym przypadku Jon Favreau postawił na rozrywkę. Stwierdzenie więc, że Kowboje i Obcy są produkcją raczej bez głębszej idei, nie będzie dla tego filmu obraźliwe. Docenić należy, jak sprawnie twórcy połączyli światy właściwie ze sobą sprzeczne stylistycznie i może dlatego film się nie przyjął, a wręcz jest w sieci hejtowany. Krytycy także są do dzisiaj niezadowoleni. Na dodatek widzowie ciągle widzą w Danielu Craigu agenta 007. Świat nie jest jeszcze gotowy na kosmitów szarżujących po Dzikim Zachodzie, podobnie jak jeszcze bardziej nie był gotowy na wieńczący to zestawienie Bardzo Dziki Zachód.
„1984”, 1984, reż. Michael Radford
Kiedyś, że tak to ujmę, przyczepiłem się do tej produkcji, bo faktycznie mną wstrząsnęła, o wiele bardziej niż książka, bo zobaczyłem tak celną wizualizację tekstu Orwella, że aż przeszyła moją psychikę na wylot. Paradoksalnie może nie wiem, czy jest teraz miejsce dla takich filmów wśród dzisiejszych widzów. 1984 jest fantastyką społeczną, nie technologiczną. Jest opowieścią o tym, co można zrobić z drugim człowiekiem, stosując na nim socjotechnikę, tworząc mu świat naukowo ideologicznie, wpędzając w strukturę lęku tak silną, że nie ma z niej wyzwolenia, prócz śmierci. Jeden z lepszych duetów w historii dramatu stworzyli w tej produkcji właśnie John Hurt jako Winston i Richard Burton jako O’Brien. Ich relacją w filmie można się delektować, niemal jak najlepszym teatrem w wydaniu Thomasa Bernharda, lecz tego typu adaptacja Orwella nie do wszystkich dzisiaj trafi. Widok Winstona w lustrze i stojącego za nim jego kata O’Briena rozrywa emocjonalnie, gdyż zdaje się, że taki Winston jest każdym z nas.
„Wehikuł czasu”, 2002, reż. Simon Wells
Historia zaczyna się pod koniec XIX wieku, gdy Alexander Hartdegen próbuje za pomocą swojego wehikuł czasu uratować od śmierci swoją narzeczoną. Po wielu próbach okazuje się to niemożliwe, więc załamany naukowiec wyrusza w swoją podróż w przyszłość. Już w pierwszej połowie XXI wieku przekonuje się, że ludzkość spotkał kataklizm. W 2037 roku doszło do tak wyniszczającej eksploatacji Księżyca, że wypadł on ze swojej orbity i zderzył się z ziemską atmosferą. Zniszczenie Księżyca spowodowało przesunięcie orbity między Księżycem a Ziemią. Na szczęście większość Księżyca była nienaruszona, a część pozostała na orbicie Ziemi, tworząc pierścień wokół planety. Była to jedna z najbardziej niszczycielskich katastrof w historii planety Ziemia. Ta scena w filmie jest przedstawiana jako zapowiedź ostatecznej degeneracji rasy ludzkiej i jej podziału na Elojów i Morloków. Wspominam o tym filmie, mając świadomość, że duża część jego fabuły dzieje się aż w roku 802 000. Odniesieniem jednak jest XIX wiek, jako ta rzeczywistość, z której bohater wyrusza i do której próbuje wrócić. Wehikuł czasu można nazwać produkcją retrofuturystyczną ze względu na przełom stuleci w bazowym timeline oraz unoszący się w całej historii niezapomniany klimat dawnych przygód opowiadanych w stylu Juliusza Verne’a.
„Brazil”, 1985, reż. Terry Gilliam
Ten film jest uznawany za jedno z największych osiągnięć Gilliama i jest satyryczną opowieścią o biurokracji i totalitaryzmie. Jego styl jest mocno związany z surrealizmem i nawiązuje do prozy George’a Orwella. Gilliam osadził fabułę w dystopijnej wizji przyszłości, ale wizualnie nawiązał do estetyki retro, przypominającej style lat 30. i 40. XX wieku. Ta mieszanka współczesności i przeszłości nadała filmowi unikalny charakter, w zasadzie niepowtarzalny we współczesnym kinie, chociaż wielu wciąż próbuje np. Jean-Pierre Jeunet. Pierwszy seans Brasil jest najważniejszy, chociaż i kolejne w tym przypadku cieszą niezmiernie, ale już nie tak. Ten pierwszy, zwłaszcza jeśli nie znało się za dobrze kina Terry’ego Gilliama, gdy trafi na odpowiedni gust, wgniata w fotel wizualnie i fabularnie. Patrzy się już potem na kino Nowej Przygody, jak na niedokończone projekty Gilliama, które ktoś przepuścił przez filtr zmniejszający ilość szczegółów.
„Podróż w czasie”, 1979, reż. Nicholas Meyer
Podróż w czasie przenosi nas w lata 90. XIX wieku, kiedy to H.G. Wells wciela się w wynalazcę wehikułu czasu. Jak wiemy, Wells był pisarzem, a nie konstruktorem, nawet hobbystycznie. Fabuła filmu jednak wprowadza ten element fantastyczno-naukowy oraz elementy romansu i kryminału, co jest nietuzinkowym pomysłem. Wells więc już jako wynalazca, swoje książkowe alter ego, zakochuje się w tajemniczej kobiecie, a jej przyjaciel okazuje się Kubą Rozpruwaczem. Cóż więc mógł zrobić taki morderca, jak nie zwędzić maszynę do przenoszenia się w czasie? Wells postanawia ścigać go do San Francisco w 1979 roku. Tam, w nowoczesnym świecie osadzonym w czasach produkcji filmu, spotyka pewną interesującą prawniczkę. Resztę sami obejrzyjcie, bo naprawdę warto. Podróż w czasie jest wyjątkowo niedocenionym tytułem w tym zestawieniu.
„Jutro wstanę rano i oparzę się herbatą”, 1977, reż. Jindřich Polák
Wyjątkowy przykład retrofuturyzmu podanego z nietuzinkowym humorem. Czeska fantazja nie zna granic. Rzecz dzieje się tym razem w społeczeństwie przyszłości, które opóźnia swoją starość tabletkami na młodość, podróże w czasie stają się tak powszechne, że państwo robi z tej działalności dochodowy biznes. Można udać się na wycieczkę np. w czasy prehistoryczne, do czego zapraszają hostessy ubrane w bikini zrobione z kawałków skór. W owych futurystycznych Czechach żyją sztucznie odmładzani byli żołnierze SS i Wehrmachtu, więc to nie aż taka daleka przyszłość, skoro pamięć o wojnie ciągle jest tak żywa. Wpadają oni na pomysł, żeby przenieść się do przeszłości i dostarczyć Hitlerowi do roku 1944 muzealny egzemplarz bomby wodorowej. Tak zaczyna się ta doprawdy niecodzienna, a zupełnie nieznana młodszemu pokoleniu historia. A tytuł nawiązuje do pewnego czeskiego powiedzenia – które mówi, że zawsze jest szansa, żeby w życiu coś, albo nawet wszystko, zmienić. O to chodzi właśnie z tym poparzeniem się herbatą, żeby doświadczyć jeszcze raz życia.
„Bardzo Dziki Zachód”, 1999, reż. Barry Sonnenfeld
Film w ramach retrofuturyzmu jest jednym z najlepszych tytułów, w których faktycznie jest czuć klimat „retro”. Bardzo Dziki Zachód to połączenie westernu, komedii i steampunku, a to zdarza się w kinie sporadycznie, co może budzić nieufność, niemniej dzieło Sonnenfelda powinno zapisać się w historii multigatunkowych filmów jako jeden z najbardziej rozrywkowych tytułów o Dzikim Zachodzie. Podobno jednak Will Smith bardzo żałuje występu w tej produkcji. Dla tych, którzy jeszcze nie widzieli tego tytułu, szkic fabuły na zachętę. Akcja filmu toczy się w Stanach Zjednoczonych w roku 1869. Jim West (Will Smith), utalentowany strzelec i agent United States Secret Service, oraz Artemus Gordon (Kevin Kline), wynalazca i nieco zbyt zadufany w sobie mistrz kamuflażu, dostają zlecenie – mają powstrzymać szalonego naukowca Arliss Loveless (Kenneth Branagh). Loveless planuje wykorzystać ogromną machinę bojową, aby zmusić rząd Stanów Zjednoczonych do przekazania mu terenów na Zachodzie.