NAJLEPSZE filmy SCIENCE FICTION 2022 roku
Powrót Jamesa Camerona, nowy Jordan Peele, nowy Predator. Rok 2022 był bardzo interesujący dla gatunku fantastyki naukowej. Krótko mówiąc – było w czym wybierać. Mianem najlepszych filmów SF zdecydowałem się określić pięć filmów. Brałem pod uwagę premiery streamingowe i kinowe. Lista nie ma jednak zamkniętego charakteru – jeśli czegoś w waszej opinii brakuje, podzielcie się tym spostrzeżeniem w komentarzu pod tym artykułem.
„Prey”
Przyznaję, że nie wierzyłem w ten projekt. To jest ten moment, w którym biję się w pierś. Film ten wypadł nadspodziewanie dobrze, szczególnie w ogólnym rozrachunku serii, jaką jest Predator. Od dawna jestem zwolennikiem poglądu, iż jest to jedna z tych serii SF, z której nie zdołano wycisnąć w pełni potencjału. Zapowiedzi Prey wskazywały, że będzie to odtwórcze odcinanie kuponów, z tą jedną zmianą, że tym razem legendarny kosmita będzie konfrontował się z przeciwnikiem płci pięknej, w innych czasach, w innej lokalizacji. Ta zamiana testosteronu na estrogen i dżungli na lasy Ameryki Północnej wyszła jednak zaskakująco świeżo. Główna bohaterka ma ciało, w którym płynie krew i konkretna motywacja. Wypada wiarygodnie. Sceny zapadają w pamięć (niedźwiedź!), natomiast cały rozwój akcji jest nie mniej wciągający, z jednym rozczarowującym momentem w postaci finału, który ewidentnie został rozpisany bez refleksji. Niemniej, jestem zadowolony z takiego powrotu Predatora. Mam nadzieję, że zapowiadany powrót Obcego, i tym razem z premierą bezpośrednio na Disney+, będzie równie udany.
Podobne:
„Pajęcza Głowa”
Film, który dla wielu był rozczarowaniem, dla mnie był jednym z większych filmowych zaskoczeń tego roku. Świetna zabawa ciekawym pomysłem na fabułę. Akcja trochę przypominała mi Ex Machinę Alexa Garlanda, ale jest to film zdecydowanie mniej nadęty. Mamy tu futurystyczne więzienie jakiegoś pseudonaukowca, współczesnego doktora Mengele, który przeprowadza wątpliwy etycznie eksperyment na ludziach. Oczywiście wszystko ku chwale nauki i rozwoju, ale jak wiadomo, ma to swoją ciemną stronę. Bardzo mnie rozwój fabuły zaskoczył, oglądało mi się to zaskakująco bezboleśnie, a szczerze mówiąc, nie spodziewałem się wyżyn po tym filmie. Chris Hemsworth w końcu mógł ściągnąć zbroję Thora, założyć luźniejszą marynarkę i nieco pobawić się swoim wizerunkiem. Cały ten film trochę wypadł jak ta marynarka właśnie – jest w sam raz, przy czym jest też trochę poważny, ale generalnie niezobowiązujący.
„Nie!”
Oto film, który pod względem oryginalności ma sporą przewagę w stosunku do reszty tytułów tego zestawienia. Kto jak kto, ale Jordan Peele lubi tworzyć filmy po swojemu. Więc i tym razem oddał coś wyjątkowego, będącego efektem jego dziecięcych fascynacji gatunkiem science fiction i wszystkich nieprzespanych nocy po seansach oryginalnej Strefy mroku. Ale w tym filmie nie tylko chodzi o złożenie hołdu wielkim poprzednikom (w tym, mam wrażenie, Spielbergowi), ale także o zbudowanie atmosfery zagrożenia, rosnącego napięcia i wszechogarniającej tajemnicy. Po seansie wyczułem, że twórca chciał w sposób metaforyczny odnieść się do ciemnej strony show-biznesu, ale niewykluczone, że jest to tylko jedna z kilku warstw tego filmu. Bo style i gatunki się tu przeplatają, kino grozy spotyka science fiction, a czarna komedia jedzie na grzbiecie westernu. Mieszanka ciekawa, nietuzinkowa, wciągająca, trzymająca w napięciu i co nie mniej ważne, bardzo udanie zagrana.
„Yang”
Mokry sen wszystkich zwolenników postępu o twarzy multi-kulti. Na pierwszy rzut oka tworzy on bowiem pochwałę różnorodności, konstruując rodzinę w sposób maksymalnie kolorowy. Biały mężczyzna związany jest tu z czarnoskórą kobietą i nie mam pojęcia jakim cudem, ale posiadają oni azjatycką córkę. Żeby pikanterii było w sam raz, do tego trójkąta dochodzi jeszcze chłopak, który jest androidem. Tylko psa brakuje, choć akurat są rybki, więc aspekt zwierzęcego członka rodziny został odhaczony. Jestem jednak zdania, że ta nieco prowokacyjna formuła i pomysł wyjściowy zaprezentowany przez Kogonadę, broni się, gdy weźmie się pod uwagę, że ten fantastyczno-naukowy film to pamflet na rodzinę, komentujący jednocześnie jej obecny kryzys. Wychodzi na to, że niezależnie od barw skóry i tego, co płynie w naszych żyłach, nic w naszym życiu nie zastąpi bliskości, którą trzeba po prostu pielęgnować tak, jak przyrządzaną przez bohatera herbatę. Jest coś szalenie niepokojącego w tym, że Yang, idąc tropem Her, stawia syntetyków w roli tych, którzy mają nam wypełnić życiową pustkę. Kogonada prowokuje do myślenia, daje przestrzeń do własnej refleksji, oceny przeżywanej przez bohatera sytuacji. Takie SF jest cenne, ale trzeba mieć do niego odpowiednie, otwarte podejście.
„Avatar: Istota wody”
Nie mogę powiedzieć, że Cameron usatysfakcjonował mnie w pełni. Ale im więcej czasu mija od seansu, tym bardziej zastanawiam się, czego tak naprawdę po tym filmie oczekiwałem, i coraz trudniej znaleźć mi na to pytanie odpowiedź. Naiwna była nadzieja, że kontynuacja Avatara będzie jakimś cudem miała lepszy, bardziej złożony scenariusz. Jakby jednak nie patrzeć, to ten film głębię posiada. W treści jest jej zaskakująco sporo, bo film jest jedną wielką metaforą dzisiejszego, chylącego się ku upadkowi świata. Nie chodzi tylko o suchy, proekologiczny przekaz, ale o afirmację przyrody. Ale największa głębia to ta formalna, bo film wprawdzie właśnie temat wody powziął za pierwszoplanowy, traktując ten żywioł jako wytrych do rozważań o naturze człowieka. Ta metafora działa chyba w filmie najlepiej, bo jest wsparta absolutnie fenomenalną warstwą wizualną. Ale o tym, że ten film potrafi zachwycać, świadczy zwykła pragmatyka. Ogląda się go ponad trzy godziny, a fotel w tym czasie nie uwiera, seans jest bezbolesny, a nawet sporo wzruszeń można uświadczyć. I co najważniejsze, chce się do tej przygody wracać. Mam nadzieję, że na trzecią część nie będziemy już czekać tyle lat.
BONUS: „Czarny Krab”
Nie jest to typowy film science fiction, dlatego zdecydowałem się umieścić go jedną nogą poza regularnym zestawieniem. Szwedzki Czarny Krab jest bardziej kinem sensacyjnym o wyraźnie wojennym podszyciu. Z fantastyki naukowej wziął sobie jedynie punkt wyjściowy dla fabuły, bo strony barykady nie zostały sprecyzowane, a akcja dzieje się w bliżej nieokreślonej przyszłości, gdy świat trawi tajemnicza wojna. Stylistycznie blisko tu zatem do kina postapokaliptycznego, ale realizm filmu każe raczej zastanowić się, czy nie mamy do czynienia z czymś, co miało przypominać nasze czasy i współczesne wojny. Czarny Krab dopiero przy końcu urasta do rozmiarów hiperboli, ale zaczyna od niskiego C. Tytuł filmu to kryptonim misji, którą grupka śmiałków ma wykonać, by uratować świat. Do dyspozycji mają śmiercionośną broń schowaną w plecaku i łyżwy założone na nogi. Nie wszyscy dotrą do celu, bo zima sroga, ale czego się nie robi dla filmowej akcji. Geena Davis z Długiego pocałunku na dobranoc ma już konkurentkę – Noomi Rapace nie dość, że dobrze ogarnia łyżwy, to jeszcze lepiej strzela.
ZOBACZCIE TAKŻE: NAJGORSZE FILMY SCIENCE FICTION 2022 ROKU