DŁUGI POCAŁUNEK NA DOBRANOC. Moja Kapitan Marvel
Oglądając Kapitan Marvel, nie mogłem uwierzyć w to, jak bardzo stary i nieatrakcyjny jest to film. Nie tylko jako komiksowe widowisko, ale i w ogólnym kontekście kina rozrywkowego, a przecież Marvel oznaczać ma cudowność, dziwy nad dziwami, zachwyt. Tymczasem nie ma czym się tu zachwycać. Akcja rozgrywa się w latach dziewięćdziesiątych, ale nawet gdyby już wtedy ten film powstał, nie zaskoczyłby widzów niczym nowym, zwłaszcza fabularnie. Młoda kobieta bez pamięci (w tej roli laureatka Oscara), starając się poznać prawdę o własnej przeszłości, odkrywa, że drzemią w niej prawdziwy killer, maszyna wojenna, niezniszczalna wojowniczka. W międzyczasie znajduje wsparcie w postaci granej przez Samuela L. Jacksona, choć pozornie wydaje się on ją spowalniać, niż faktycznie pomaga. Już jeden taki film został nakręcony lata temu i zwłaszcza po seansie Kapitan Marvel warto go sobie odświeżyć, choćby po to, aby zobaczyć, jak powinno wyglądać widowiskowe kino akcji. Wiedział to Renny Harlin, realizując w 1996 roku Długi pocałunek na dobranoc.
Fabularnie nie ma tu wiele więcej, niż już napisałem, choć diabeł tkwi w szczegółach. Po ośmiu latach spokojnego życia jako wzorcowa pani domu, nauczycielka oraz matka Samantha Caine (Geena Davis, najpierw w wersji z długimi ciemnymi włosami, a później krótkimi blond i mocnym makijażem) staje się celem zabójców, którzy najwyraźniej wiedzą o niej więcej niż ona sama. Jeszcze mniej wie Mitch Henessey (wspomniany Jackson), trzecioligowy prywatny detektyw, wynajęty przez kobietę, aby dowiedzieć się, kim była, zanim morze wypluło ją przed laty z raną postrzałową głowy i w drugim miesiącu ciąży. Mężczyzna jest zdziwiony i szczerze rozbawiony, gdy okazuje się, że Samantha dawniej nazywała się Charly Baltimore i była pracującym dla rządu cynglem. Gorzej dla nich obojga, że jej mocodawcy oraz wrogowie woleliby ją martwą niż żywą. Wkrótce Caine/Baltimore oraz Henessey stają się niełatwym do ustrzelenia celem dla całej armii zabójców, z których najgorszy wydaje się czarujący i okrutny Timothy (przykuwający do ekranu, ale ostatecznie niewykorzystany Craig Bierko).
Nie jest to ani najlepszy, ani najbardziej oryginalny scenariusz napisany przez Shane’a Blacka, autora m.in. pierwszej Zabójczej broni i Kiss Kiss Bang Bang. Na pewno jednak najdroższy – za swój tekst Black otrzymał rekordowe wtedy honorarium w wysokości czterech milionów dolarów, choć, podobnie jak w przypadku wcześniejszych jego scenariuszy do Ostatniego skauta oraz Bohatera ostatniej akcji, na ekranie oglądamy okrojoną i złagodzoną wersję zaproponowanej przez niego historii. To nie znaczy, że film Harlina stroni od brutalności, ale ta jest zagłuszona przez liczne eksplozje, strzelaniny, pędzącą na złamanie karku akcję i zdrową dawkę humoru, który przejawia się w typowych dla Blacka dialogach. Na pytanie, czy zawsze był głupi, czy też brał lekcje, bohater Jacksona odpowiada, że oczywiście brał lekcje; innym razem Samantha tłumaczy, że nie może być tajną agentką, skoro należy do komitetu rodzicielskiego, choć finalne słowo będzie należeć do jej zwierzchnika z CIA (To się wypisz!). Tego ostatniego gra Brian Cox, serwujący najśmieszniejsze kwestie z kamienną twarzą i nastawieniem człowieka, którego nic już nie zdziwi. Może z wyjątkiem rysunku kaczki, choć na jego miejscu prawdopodobnie każdy miałby wątpliwości, co też Henessey narysował w swoim notesie.
Długi pocałunek na dobranoc – tytuł, który pięknie oddaje uwielbienie Blacka dla czarnych kryminałów (w jednej ze scen bohaterowie nawet oglądają w telewizji Długie pożegnanie Altmana), ale niekoniecznie żywiołowość kina akcji, jakim film Harlina niewątpliwie jest. Twórca Szklanej pułapki 2 i Na krawędzi kręci swój trzeci wysokooktanowy majstersztyk lat dziewięćdziesiątych, być może bardziej niż wcześniej pozwalając sobie na odejście od realizmu dla jak najbardziej eksplozyjnego efektu końcowego. Kiedy Davis wypada przez przednią szybę samochodu po zderzeniu z jeleniem, nie tylko nie ma złamanego karku, ale szybko się podnosi, aby ulżyć rannemu zwierzęciu. W innej scenie Jackson wylatuje w powietrze, przebija się przez billboard i ląduje w śniegu, gdzie niemal instynktownie sięga po nóż i zabija nim zmierzającego ku niemu wroga. Harlin wie, jak kręcić nawet najbardziej nieprawdopodobne sceny akcji, aby te nie tylko nie budziły naszego oporu, ale zachwycały, każąc nam prosić o więcej. I to więcej dostajemy, zwłaszcza w finale, który kopiuje zaledwie rok wcześniejszą Szklaną pułapkę 3 (znów otrzymujemy plenery granicy amerykańsko-kanadyjskiej i ucieczkę przed helikopterem ze złoczyńcą z karabinem na pokładzie), ale robi to w sposób tak bombastyczny i przeładowany atrakcjami, że łatwo wybaczamy tę odtwórczość.
Reżyserska maestria Harlina wylewa się z ekranu, kiedy oglądamy kolejne popisy jego ówczesnej żony w repertuarze zarezerwowanym wtedy głównie dla panów. Davis była już zaprawiona w bojach ich wcześniejszym filmem, Wyspą piratów, choć oboje pewnie woleliby zapomnieć o klapie tego przygodowego widowiska, które pogrążyło wytwórnię Carolco. Długi pocałunek… miał zresztą powstać, jeszcze zanim Davis i Harlin weszli na plan ich pirackiej produkcji, ale kontrakty były już podpisane, a pieniądze gotowe, zatem nie mieli wyjścia. Kto wie, czy gdyby nie porażka tamtego filmu, ich kobieca wersja przygód Jasona Bourne’a nie byłaby przebojem. Widzowie byli jednak już uprzedzeni do tego duetu, co zaowocowało kolejną klapą, pomimo przyzwoitych recenzji.