search
REKLAMA
Recenzje

AVATAR: ISTOTA WODY. Bajka dla dużych dzieci

Cameron nie kryje się z tym, że robi film dla mas, że zależało mu na bardzo przejrzystym przekazie. Przesłania filmu są więc formułowane w sposób dokładny i niepozostawiający złudzeń.

Jakub Piwoński

17 grudnia 2022

avatar james cameron istota wody
REKLAMA

Życie każdego kinomana naznaczone jest wyczekiwaniem. „Tej zimy”, „już w przyszłym roku”, „wkrótce w kinach” to hasła, które są doskonale znane wszystkim zapatrzonym w srebrny ekran. Czasem można odnieść wrażenie, że od samego filmu bardziej interesujące jest czekanie na niego, snucie domysłów odnośnie do kształtu wizji, jaka zostanie zaprezentowana, oraz podkręcanie napięcia kampanią promocyjną, zachęcającą do wyobrażania sobie tego, co nadejdzie. Potem wchodzimy w to widowisko, czujemy je, widzimy je, następnie otrzepujemy się z kurzu, odhaczamy to doświadczenie i zerkamy w kalendarz, kiedy zadzieje się kolejna wielka filmowa przygoda. Siła filmu objawia się wówczas, gdy jego cząstka zostaje z nami na dłużej.

13 lat. Tyle fani science ficiton i twórczości Jamesa Camerona musieli czekać na sequel Avatara, spektakularnego hitu z 2009 roku. Filmu, który zmienił kino – przynajmniej to blockbusterowe – i przetarł szlak kolejnym wielkim widowiskom skąpanym w technologii CGI. Śmiem twierdzić, że gdyby nie Avatar nie byłoby zwycięskiej kampanii Marvela i kinowych adaptacji komiksów. Sygnał został wysłany – widownia chce zatracać się w majestatycznych widowiskach wyjętych z wyobraźni fantasty. Te trzeba jednak umieć sprzedać. Marketingowo Avatar także stanowił wzór do naśladowania, bo był reklamowany jako coś raz, że nowego, pochodzącego spoza „układu” sprawdzonych marek, a dwa – aspekt 3D podbijał wrażenie oryginalności, czym ciekawość skutecznie była podbijana (a pieniądze z biletów – podwajane). Choć scenariusz pozostawił wielu (w tym mnie) z uczuciem niedosytu, bo stanowił wariację historii, które wcześniej dobrze poznaliśmy, chociażby śledząc losy bohatera Tańczącego z wilkami, tak wszyscy zgodnie podkreślali, że Avatar jako kinowe doświadczenie, przygoda, nie miał i nie ma sobie równych.

13 lat w oczekiwaniu na sequel, to w porównaniu do czasu, jaki musieli czekać fani Łowcy androidów lub Top Guna stosunkowo niewiele. Ale biorąc pod uwagę, że pierwszy Avatar kończy się w taki sposób, że bohater otwiera oczy, patrząc wprost do kamery (czym sugeruje swą rychłą aktywność) i uzupełniając to faktem, że film zarobił w kinach górę pieniędzy, każdy z nas spodziewał się szybkiej i zdecydowanej reakcji ze strony Jamesa Camerona i studia 20th Century Fox. Dwa lata byłyby do przełknięcia, ale trzynaście? To zrozumiałe, że w przypadku upływu tak długiego okresu, całkowicie uzasadnione były głosy, że nikt już na ten sequel nie czeka. Byliśmy zresztą w epicentrum disneyowskiej rewolucji, wszyscy zajęci byli przygodami Iron Mana i jego kolegów, a druga strona tego medalu była nie mniej interesująca, bo na horyzoncie zaczęły pojawiać się nowe Gwiezdne wojny. Zdawało się, że kino nie potrzebuje już Na’vi, a już na pewno nie potrzebuje Jamesa Camerona do tego, by na ekranie zadziała się magia.

Sam Cameron najwyraźniej nie był tym wzruszony i skrupulatnie przygotowywał się do powrotu. Najwyraźniej nie chciał dawać światu czegoś, co już widzieli, więc wolał zaciągnąć rękawy i rozplanować coś wyjątkowego. Ma w tym poprawianiu samego siebie spore doświadczenie. W 1984 zachwycił świat techno thrillerem pt. Terminator i także kazał fanom czekać długie lata na ponowny pojedynek cyborgów i ludzi. Dziś Terminator 2: Dzień sądu stanowi przykład sequela doskonałego, bo urozmaicającego pierwotny koncept o nowe obrazy i nowe przesłania. Choć paradoksalnie w jego przypadku mamy do czynienia z dokładnie tym samym pomysłem na film, jeno mądrze zmodyfikowanym. Czy historia kina w ten sam sposób zapamięta Istotę wody? Jeszcze nie jestem pewien, czy jest to film lepszy od oryginału. Po ponad trzech godzinach seansu emocje wciąż się we mnie mieszają, potrzebuję czasu, by lepiej z wolna spływające do mnie wnioski uporządkować. Ale na pewno jest to film inny i co najważniejsze, większy. Co, biorąc pod uwagę niemałe rozmiary pierwszego Avatara, można uznać za nietuzinkowe osiągnięcie.

avatar

Zaskakujące, bo Avatar: Istota wody to film, który czerpie mniej z futurystycznych doświadczeń Camerona, a znacznie więcej z filmu, za sprawą którego on sam okrzyknął siebie „królem świata” po otrzymaniu statuetki Oscara. Duch Titanica unosi się nad Istotą wody nie tylko z racji ponownej współpracy z Kate Winslet (wyjątkowo słabo wykorzystany potencjał tej aktorki), ale przede wszystkim z racji tego, że wiele zdjęć jest kręconych w wodnym środowisku. I dość powiedzieć, że stanowią one najlepszy element widowiska. Cameron z lubością wraca do swoich ulubionych motywów, woda i szukanie jej istoty to lwia część jego twórczości, sięgającej czasów wybitnej Otchłani. Reżyser i tym razem wstrzymuje dla nas oddech, pokazuje podwodny świat, ponownie zdając swego bohatera na łaską żywiołu. Tak jak woda w Titanicu była źródłem końca, nośnikiem złowrogiego fatum, wyrazem niepokojącej i niekontrolowanej natury, tak woda w drugim Avatarze jest już czymś w pełni okiełznanym i dostarczającym życia.

Nie cieszmy się jednak. I tym razem naprzeciw siłom harmonijnej koegzystencji w zgodzie z naturą staje bezwzględny człowiek, który za sprawą swych ekspansywnych praktyk, stara się zniszczyć wszelkie naturalne dobra, uznając Pandorę za swą nową przestrzeń życiową. Momentami te jawne, aż nadto czytelne metafory mrocznych stron kolonializmu są w Avatarze wyrazem jego słabości. Dało się to odczuć już w pierwszej części, która nawet na moment nie udaje, że jest kolejną opowieścią o konflikcie białej rasy z rdzennymi mieszkańcami Nowego Świata. Że w obraz zamienia odwieczny, filozoficzny konflikt natury i kultury. Nie czepiam się samej metafory, tylko jej jakości. Ta łopatologia jest też odczuwalna w innych aspektach filmu – bohaterowie rozmawiają ze sobą w sposób przesadnie otwarty, jakby nie chcieli pozostawić widza choćby z odrobiną niedomówień odnośnie do emocji, z jakimi się mierzą. Słyszany z offu Jake Sully, główny bohater historii, tłumaczy widzom to, co dzieje się na ekranie, ucinając możliwość uruchomienia własnych refleksji.

Pod tym względem, ale też za sprawą podparcia się i cudownego przywrócenia do życia starych bohaterów, jest to kino wyraźnie oldschoolowe. Co jednak najistotniejsze – w pełni uniwersalne. Cameron nie kryje się z tym, że robi film dla mas, że zależało mu na bardzo przejrzystym przekazie. Przesłania filmu są więc formułowane w sposób dokładny i niepozostawiający złudzeń. Kontrasty pomiędzy dwoma światami zostały nakreślone, ponownie zresztą, bardzo wyraźnie. Rysuje się więc to mniej więcej tak, że zły człowiek ponownie chce zburzyć naturalny porządek poprzez swoje niszczycielskie zapędy. Z umierającej Ziemi przerzuca się na Pandorę, by ją zaorać i na jej gruzach zbudować Nowy Świat. Ale Jake Sully nie chce na to pozwolić, bo chce bronić swojego domu. Najpierw wybiera drogę ucieczki. Później jednak rozumie, że gdziekolwiek by się nie schował, demony przeszłości go dopadną. Musi się z nimi zmierzyć, tym razem mając u swego boku całą swoją rodzinę… Niejeden zaśnie już na etapie czytania tego opisu, ale kluczem jest i tym razem to JAK to wszystko zostało nam zademonstrowane. A tego opisać się słowami nie da, dość powiedzieć, że oczy momentami nie nadążają w śledzeniu bogactwa Pandory – swoistej kinowej Arkadii.

Od 2009 minęło trochę czasu, ale świat niewiele się zmienił. Dalej potrzebujemy edukacji ekologicznej, bo jak by nie patrzeć, niewiele robimy sobie z tego, iż niszczymy Ziemię na potęgę. Dlatego pod tym względem Cameron nic nie stracił, wstrzymując realizację sequela do ostatniej chwili. Wywołanie zachwytu pięknem natury i zachęcenie do powrotu w jej objęcia i tym razem wypadło bardzo szczerze. Wydaje mi się jednak, że kanadyjski reżyser trafił też z aktualnością jeszcze jednego przesłania. Przesłania pokoju. Losy Sully’ego i jego rodziny w świetle ucieczki przed zbrodniczym najeźdźcą, wchodzącym z butami do nieswojego świata, jak żywo budują analogię do sytuacji w ogarniętej wojną Ukrainie. Choć Sully-uchodźca najpierw chowa się przed agresorem jak szczur, szybko dochodzi do wniosku, że jedynym rozwiązaniem jest konfrontacja.

james cameron avatar 2 avatar istota wody avatar sequel avatar the way of water

Istota wody to jednak wciąż i przede wszystkim widowisko, będące swego rodzaju bajką dla widza dorosłego, sprzedające mu ważne mądrości o świecie, którego jest częścią. Mam wrażenie, że takie filmy jak Avatar tworzone są przede wszystkim po to, by dać człowiekowi poczucie, iż jest kimś lepszym niż ci żołnierze palący wioski i niszczący naturalną faunę i florę w imię interesów, suchych rozkazów i ekspansyjnych zapędów. Potrzebujemy takich filmów, by poczuć się lepiej, by uwierzyć w istnienie moralności, rycerskiego etosu, męskiej siły, kobiecego piękna i mądrości, naturalnego porządku i innych uniwersalnych wartości. Świat za oknem jest jednak o wiele bardziej bezwzględny i o wiele bardziej brutalny. Woda w Avatarze wygląda bajecznie, niesie przesłanie życia, bez końca i początku, ale brakuje w niej krwi. Temu filmowi w ogóle brakuje krwi.

Miast czerwonego, wypełnia go więc kolor niebieski. Czego jest symbolem? Nasuwa się porównanie do innego widowiska science fiction – Matrixa – w którym bohater staje przed wyborem niebieskiej pigułki, prowadzącej nie do prawdy, a do zapomnienia. Temu właśnie przyświeca uczestnictwo w takim spektaklu jak Avatar: Istota wody. Jest to iluzja, którą błogo jest się karmić. Bo gdzieś tam w środku wolimy pozostać dziećmi, z całą naiwnością wmawiającymi sobie, że świat jest w istocie… dobry.

Jakub Piwoński

Jakub Piwoński

Kulturoznawca, pasjonat kultury popularnej, w szczególności filmów, seriali, gier komputerowych i komiksów. Lubi odlatywać w nieznane, fantastyczne rejony, za sprawą fascynacji science fiction. Zawodowo jednak częściej spogląda w przeszłość, dzięki pracy jako specjalista od promocji w muzeum, badający tajemnice początków kinematografii. Jego ulubiony film to "Matrix", bo łączy dwie dziedziny bliskie jego sercu – religię i sztuki walki.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA