Najbardziej WKURZAJĄCE MOTYWY FILMOWE
Ten przeklęty deszcz
Filmy nie dałyby sobie bez niego rady. A już na pewno wszelkie sceny dramatyczne, którym moknięcie bohaterów dodaje tylko emocjonalnego wydźwięku. Zaskakująca jest przy tym rozpiętość motywów, jakie rozwiązuje się za pomocą deszczu. Oczywistą oczywistością jest romantyczny, najpewniej pierwszy pocałunek lub… ostatni, na pożegnanie bądź rozstanie zakochanych. Bo wiadomo, że wtedy nic innego się nie liczy, nawet potencjalne zapalenie płuc.
Inną dobrą okazją, żeby się rozpadało, jest samotna noc w nawiedzonym domu, który bez grzmotów i rozbłysków na zewnątrz byłby całkiem przytulnym miejscem do spędzenia w nim emerytury. Jak śmierć mentora albo pogrzeb najlepszego przyjaciela, największej miłości lub ulubionego psa, to też tylko w strugach deszczu. Ulewa najlepiej radzi sobie w trakcie wszelkich uroczystości wojskowych, kiedy to krople ściekają z eleganckich czapek i prześlizgują się po orderach, sprawiając, że wcześniejsze czyszczenie uniformu poszło na marne.
Jak efektowny pojedynek z największym nemezis, to też najlepiej poczekać z nim na opady, choćby przelotne. W ich trakcie obowiązkowo zdejmujemy koszulkę, prezentując swoje blizny oraz pokaźne bice. Dobrze wypadają też w deszczu strzelaniny, zwłaszcza jeśli w wodzie broń potrafi zawieść – rzecz jasna w najmniej odpowiedniej chwili. No i jakakolwiek scena, która nagle przenosi nas do Londynu (lub ogólnie do Anglii) – nawet w trakcie suszy; jedyną alternatywą jest zarezerwowana dla horrorów mgła, w której, tak jak w rzęsistym deszczu, nic nie widać.
Ci cholerni mutanci
Przyznam, że w ogólnie pojętym kinie fantastycznym mało co tak wkurza jak wizualizacja czyichś mocy za pomocą fizycznych wygibasów. Kupuję jeszcze od biedy to, że jeśli jesteś czarodziejem, to musisz pomachać tą swoją różdżką przy rzucaniu czarów – choćby i na pokaz. Ale cała reszta to już rzecz niebezpiecznie bliska parodii, zwłaszcza że zawsze pokazywana jest na tej samej zasadzie. Jeśli więc jesteś potężnym mutantem potrafiącym władać metalem, to walcząc z przeciwnikiem, machasz rękami. Jeśli jesteś potężnym telepatą lub telekinetykiem – machasz rękami (i koniecznie dotykasz czoła dla większej koncentracji). Jesteś Rycerzem Jedi i używasz Mocy? Machaj rękami. Jesteś pogodynką? Machasz rękami. Masz jakąkolwiek inną zdolność kontrolującą coś siłą woli, wyobraźni, mózgu (czyli na 90% należysz do świata X-Menów) – machasz rękami jak potłuczony. Tylko co zrobić, jeśli jesteś też przy okazji głuchoniemy?
Magia montażu
Podobne wpisy
Jedno kinu trzeba przyznać – jak żadne inne medium potrafi złożyć zapisane na taśmie wydarzenia z życia w fascynujący ciąg przyczynowo-skutkowy. Gdy oglądamy gotowy materiał, jego płynność pozwala ignorować rzeczy, które normalnie byłyby co najmniej dziwne. I nie mam tu na myśli kultowych scen wielomiesięcznych treningów, które ekranowi sportowcy kumulują do kilku minut zapodanych w takt chwytliwej melodii, najczęściej piosenki. Chodzi raczej o mniejsze przeskoki czasowe – na przykład zwykłą rozmowę bohaterów, którzy z jakichś przyczyn muszą się w jej trakcie przemieścić. Wtedy na bank rozpoczęte jeszcze w biurze zdanie zostanie dokończone już w zupełnie innej lokacji – w taki sposób, że wyda się to naturalne, choć przecież zdanie to nie było specjalnie długie. Jeszcze ciekawiej jest, gdy ktoś zada ważne pytanie, na które odpowiedź pada już po cięciu, w nowym miejscu. A co robili w przerwie bohaterowie? Czyżby w trakcie podróży panowała niezręczna cisza?
https://www.youtube.com/watch?v=td-2X0Xx4Xw
Magia słowa
A skoro już jesteśmy przy słowach, to i dialogi potrafią czasem mimowolnie rozbroić. Do moich „ulubionych” zabiegów filmowych należą zwłaszcza dwa stawiające na moc słowa mówionego. Co ciekawe, oba można znaleźć w niemal każdej produkcji – czy to serialowej, czy kinowej – zatem wpisują się już w pewien standard scenariuszowy.
A więc jeśli chcesz przekazać jakąś niezwykle ważną informację w rozmowie twarzą twarz, to… czekasz z nią, aż jedna z postaci odwróci się i zacznie wychodzić. Gdy już będzie przy drzwiach i chwyci za klamkę, wtedy możemy być stuprocentowo pewni, że ta druga (zwykle siedząca za biurkiem, najczęściej szef) wypowie do niej ostatnie, kluczowe zdanie, które ustawi jakoś wcześniej odbyte spotkanie oraz sytuację osoby wychodzącej. Dopiero wtedy będziemy wiedzieli, że to nie przelewki i że ten, kto ma ostatnie zdanie, jest górą.
Innym pomysłem na wyrażenie siebie i swoich problemów przez bohatera jest opowiedziana w odpowiedzi na najprostsze możliwe pytanie historyjka z dzieciństwa – najczęściej dramatyczna bądź spowita niewyjaśnioną tajemnicą, ma za zadanie przekazać emocje naszego herosa, to, co nim kieruje, a niekiedy także całe clou fabuły. Ciągnąca się czasem zbyt długo opowieść to sprawa nie w kij dmuchał i jeśli bohater przedkłada ją ponad zwykłą, klarowną ripostę („Kupiłeś jajka?”. “Nie”.), to wiemy, że jest na maksa skomplikowany i głęboki. Gorzej, jeśli snuje te swoje wspomnienia nie wiadomo po co…
W objęciach Morfeusza
Na koniec może coś niekoniecznie irytującego, ale na pewno zastanawiającego. Otóż większość retrospekcji, snów lub wspomnień bohatera widzianych jego oczami jest w filmach przedstawiona tak, że widać w nich jego samego z… perspektywy trzeciej osoby (tj. kamery). Jest to ewidentne zwłaszcza w snach – z których oczywiście zlana potem postać musi budzić się z krzykiem, aby przekonać się, że… nadal śni, i obudzić się ponownie – gdzie udając filmową normalność, motyw ten niszczy iluzję wiarygodnego odrealnienia.