Najbardziej ROZCZAROWUJĄCE FILMY ROKU 2022 według redakcji Film.org.pl
Przy okazji wyboru 10 najlepszych filmów 2022 roku 18 redaktorek i redaktorów portalu Film.org.pl biorących udział w głosowaniu miało za zadanie wskazać również najbardziej rozczarowujące tytuły minionych 12 miesięcy. Wyniki tego wewnętrznego plebiscytu uświadomiły nam, jak skrajne emocje wzbudzały w każdym z nas te same tytuły 2022 roku i jak różnią się nasze gusta oraz preferencje. W kilku przypadkach to, co dla jednych okazało się więc arcydziełem, innych rozczarowało. W pozostałych byliśmy dość zgodni. Sami zresztą to sprawdźcie i porównajcie poniższą listę z najlepszymi filmami 2022 roku wg redakcji Film.org.pl.
10. „Wszystko wszędzie naraz”
Do Wszystkiego wszędzie naraz zasiadałem na sali kinowej z podwójnym bagażem oczekiwań. Z jednej strony studio A24 produkujące ten tytuł przyzwyczaiło mnie do wysokiego poziomu filmów w swojej dystrybucji, z drugiej ten konkretnie, jeszcze zanim go obejrzałem, został doceniony na świecie także wśród cenionych przeze mnie odbiorców skrajnie pozytywnie. Niestety nie mogłem tych zachwytów dzielić. Wolałbym chyba, żeby tam było bardziej Trochę W Kilku Miejscach Po Kolei, a tak trudno było mi nie odnieść wrażenia, że twórcy rzucają wszystkim w ścianę, licząc, że się coś przyklei. Film jest OKEJ, ale nie podzielam nad nim zachwytów i ze względu na to traktuję go w kategorii rozczarowania. [Filip Pęziński]
Podobne:
9. „Buzz Astral”
Mamo! Ja nie lubię tego Buzza Astrala! On jest jakiś taki inny od wcześniejszego! Stworzenie Lightyear (tak brzmi oryginalny tytuł filmu Angusa MacLane’a) miało dość oczywisty cel. Seria Toy Story nie mogła kończyć się już więcej razy, więc należało podtrzymać źródło dochodu z franczyzy poprzez produkcję filmu (spin-offu) o jednej z najbardziej lubianych zabawek Andy’ego. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że twór MacLane’a z 2022 roku wydaje się opowiadać o zupełnie innej, jedynie przebranej za Buzza postaci. Doprawdy trudno jest uwierzyć mi w to, że Andy mógł zauroczyć się tak przedstawionym bohaterem. Ja na jego miejscu chciałbym dostać od rodziców Kotexa. [Przemysław Mudlaff]
8. „Men”
Mizoandryczna fantazja ubrana w kostium arthouse’owego horroru „z przesłaniem”, która odkrywa wszystkie swoje karty w ciągu 30 minut, a potem tasuje ograną talię klisz aż do przewidywalnego finału. [Maciej Kaczmarski]
7. „Nie martw się, kochanie”
Nagromadzenie cytatów i zapożyczeń z innych dzieł sprawiło, że co bardziej przychylni krytycy skusili się nawet na nazywanie tego filmu postmodernistycznym. Nie używałabym jednak w odniesieniu do Don’t Worry Darling tak górnolotnych określeń. Reżyserka nie tworzy tu bowiem żadnych nowych znaczeń. Nie dostajemy żadnego nieoczywistego remiksu. To nie serial WandaVision, którego twórcy przeprowadzili nas przez całą historię telewizji, po drodze zostawiając dziesiątki easter eggów, by na koniec odkryć przed nami przejmującą opowieść o czymś zupełnie innym, niż się spodziewaliśmy. Wilde nie przerabia tych skradzionych i mocno wyeksploatowanych fantów w jedno świeże i zaskakujące dzieło sztuki. Klei na ślinę wszystko, co już było, i sprzedaje to jako coś nowego. Wyważa otwarte drzwi i, wykorzystując cudze pomysły, ukazuje nam prawdy objawione dekady temu przez inne książki, filmy i seriale. No chyba że faktycznie są jeszcze ludzie niemający pojęcia o istnieniu inceli, dla których szczytem marzeń jest zniewolenie niezależnych kobiet i podporządkowanie ich własnym chorym fantazjom. [Natalia Hluzow, fragment recenzji]
6. „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu”
Na mało którą blockbusterową premierę czekałem w tym roku równie mocno, jak na Czarną Panterę: Wakandę w moim sercu. Po pierwsze ze względu na rewelacyjny pierwowzór. Po drugie ze względu na zaskakującą, ale każącą traktować tytuł z pewnym namaszczeniem decyzję studia, aby tym tytułem zakończyć tzw. czwartą fazę budowania uniwersum Marvela. Po trzecie ze względu na świetne, obiecujące bardziej kino niż park rozrywki, zwiastuny. W końcu oczywiście po czwarte, z potrzeby zmierzenia się z żałobą po nieodżałowanym Chadwicku Bosemanie. Niestety, kolejne minuty seansu sprawiały, że zacząłem być rozczarowany każdym z elementów, które kazały mi na najnowszy film Ryana Cooglera czekać. Grzechem pierworodnym okazało się w moim odczuciu wyraźne przepisanie gotowego już scenariusza pod niespodziewaną śmierć aktora grającego postać T’Challi. Sprawiło to, że Wakanda w moim sercu jest filmem bez wyraźnego protagonisty, bez odpowiedniej rangi wydarzeń i z doklejonym epitafium dla Bosemana. [Filip Pęziński]
5. „Fantastyczne zwierzęta: Tajemnice Dumbledore'a”
Fabuła Tajemnic Dumbledore’a jest pretekstowa. Zarówno plan Grindelwalda, jak i dowodzony przez Dumbledore’a projekt jego pokrzyżowania służą głównie uzasadnieniu przesuwania bohaterów z miejsca na miejsce i budowania kolejnych pomniejszych sekwencji akcji, przeplatanych sytuacyjnym i charakterologicznym humorem. Magiczny quilin to z kolei typowy MacGuffin, mający głównie uzasadniać kluczową rolę Newta w całej historii. Zasadniczym daniem ma tu być jednak nie sama intryga, ale stanowiąca dla niej kontekst historia Dumbledore’a i jego wspólna przeszłość z Grindelwaldem. Tytuł jest jednak nieco mylący – tytułowe tajemnice okazują się w przeważającej większości faktami, które doskonale znamy z ostatniego aktu sagi o Harrym Potterze. W nowej scenerii Rowling opowiada więc ponownie tę samą historię młodzieńczej fascynacji dwóch czarodziejów i będącej jej pokłosiem tragedii. Jedynymi nowościami, jakie dostajemy w Tajemnicach Dumbledore’a, jest kilka detali (jak dokładniejsze wyjaśnienie, dlaczego Albus nie chce stanąć do konfrontacji z dawnym partnerem) oraz potraktowany jakby od niechcenia, okrutnie generyczny w swojej esencji wątek Credence’a i jego powiązań z familią Dumbledore’ów (w świetle ostatnich doniesień na temat aktora trudno mi oprzeć się wrażeniu, że grana przez Ezrę Millera postać została częściowo wypisana z fabuły). [Tomasz Raczkowski, fragment recenzji]
4. „Wiking”
Wiking w skrócie: patos, nadęte dialogi, jednowymiarowe postacie i czyściutcy, gładkolicy hollywoodzcy aktorzy z makijażem i współczesnymi fryzurami grający Wikingów z przełomu IX i X wieku. [Maciej Kaczmarski]
3. „Blondynka”
Blondynka Andrew Dominika podzieliła zarówno krytyków, jak i widzów. To film jednocześnie uwielbiany i znienawidzony. Chociaż nie należę ani do jednych, ani do drugich, to bardzo dziwi mnie, że chociaż Dominik o zrobieniu Blondynki myślał i marzył od 12 lat, nakręcił go w zaledwie 45 dni. Przypomnę, że film trwa prawie 3 godziny i w moim odczuciu nie jest, jak chce tego część recenzentów, niezwykle oryginalną biografią, ale raczej tworem, który chciałby taką biografią być, ale nie wie, jak to uczynić. Techniczne zabiegi, chociaż imponujące, zdają się to jedynie potwierdzać. [Przemysław Mudlaff]
2. „Thor: Miłość i grom”
Po tym, w jak spektakularny i zabawny sposób Taika Waititi odświeżył nie tylko postać Thora, ale również przewietrzył nieco całe uniwersum Marvela za sprawą Ragnaroka, na Miłość i grom oczekiwałem z niemałym podnieceniem. Kiedy jednak ponownie spotkałem na ekranie boga piorunów, poczułem rozczarowanie. Niby wszystko się zgadzało: fajny bohater, mnóstwo dowcipów, kolorowe światy. Cóż jednak z tego, skoro to, co okazało się w tym filmie najciekawsze i najbardziej angażujące widza, trwało zaledwie ok. 30 minut i dotyczyło niejakiego Gorra, w którego w fascynujący sposób wcielił się Christian Bale. Reszta była zaledwie festiwalem gagów, przekomarzanek, drących pyski kóz. Thor: Miłość i grom nie wniósł właściwie nic nowego do marvelowskich światów. Zdaje mi się, że film Taiki wygrałby na tym, gdyby stosunek kolorowej, nieco infantylnej zabawy do opowieści o stracie i niesprawiedliwości bogów został odwrócony. Wszak najlepszą częścią tej produkcji są mroczne monochromatyczne sceny z Gorrem. [Przemysław Mudlaff]
1. „Jurassic World: Dominion”
Finał wielkiej historii, w dużej mierze opartej od samego początku na spektakularności, składał obietnicę tak dużą, jak duże są widoczne w nim zwierzęta. Bo tak jak wcześniej widzieliśmy już wiele zapierających dech scen, Dominion nie mogło na tym tle ustępować reszcie filmów. Niestety, ustępuje, i to mocno. Szczerze mówiąc, nie pamiętam z tego filmu ani jednej sceny (a widziałem go stosunkowo niedawno), która wywołała we mnie efekt wow, adekwatny do tego, co czułem podczas wyłonienia się tyranozaura z dżungli (część pierwsza), albo biegu tego samego zwierzęcia przez miasto (część druga). Nie dało się też tutaj odczuć tego charakterystycznego stopniowania napięcia, znanego z wcześniejszych odsłon. Owszem, w wypadku Dominion można powiedzieć, iż karty są już na stole, nie trzeba nic już po krzakach ukrywać, bo wszystko jest jasne – dinozaury zdominowały, a człowiek musi przed tą dominacją się obronić. Natomiast nie mogę powiedzieć, by twórca choć raz zdołał zaprezentować przede mną grozę tej sytuacji. Sceny akcji są przewidywalne, mało wyraziste, letnie. Akcja w Dominion jest przez to elementem wtórnym i mało angażującym w porównaniu do tego, co już w tej serii uświadczyliśmy. [Jakub Piwoński, fragment zestawienia]