search
REKLAMA
Recenzje

NIE MARTW SIĘ, KOCHANIE. Nie musisz oglądać tego filmu. Widziałeś go już nie raz [RECENZJA]

Oglądałeś „Żony ze Stepford”, „Truman Show” lub „WandaVision”? W takim razie spokojnie możesz odpuścić sobie seans „Nie martw się, kochanie”.

Natalia Hluzow

25 września 2022

nie martw się kochanie
REKLAMA

Drugi film Olivii Wilde zapowiadał się naprawdę świetnie. Reżyserka na długo przed premierą ogłosiła, że źródłem inspiracji dla niej i dla scenarzystki, Katie Silberman, były Matrix, Incepcja i Truman Show. Jej słowa potwierdzał zwiastun, który kusił dodatkowo zachwycającymi zdjęciami, malowniczą scenografią, niepokojącym klimatem i pięknymi obliczami Florence Pugh i Harry’ego Stylesa. Niestety, okazało się, że wszystkie te tropy prowadzą donikąd. Film Wilde, dokładnie tak jak świat przedstawiony na ekranie, jest niczym innym, jak tylko piękną wydmuszką.

Żony z Victory

Nie martw się, kochanie. Nie zdradziłam ci teraz najważniejszego plot twistu tej produkcji. Jeśli znasz powieść Żony ze Stepford Iry Levina lub którąkolwiek z jej ekranizacji, już na etapie drugiej sceny zorientujesz się, jaki będzie finał tej historii. Trąbił o tym zresztą jej zwiastun, który niestety nie zwodził cię na manowce. Nie czekają cię tu żadne zaskoczenia. Przykro mi. Ale chyba lepiej, że dowiadujesz się tego teraz ode mnie niż po wydaniu pieniędzy na bilet i popcorn?

nie martw się kochanie

Wiosną 2022 roku, zapowiadając swoje nadchodzące dzieło na CinemaConie, Olivia Wilde twierdziła, że będzie ono opowiadać o idealnym życiu, pełnym wszystkiego, czego można tylko zapragnąć. Pytała uczestników konwentu, czy byliby gotowi zrezygnować z takiej perfekcyjnej codzienności i zdemontować system, który został stworzony po to, by dawać im szczęście. Być może żyję w bańce i za mało naoglądałam się programów na TVP Kobieta, ale nie wydaje mi się, by monotonna egzystencja oparta na praniu, gotowaniu, sprzątaniu i usługiwaniu mężowi, w której jedynymi rozrywkami są plotkowanie, zakupy i picie drinków z palemką nad basenem, była spełnieniem marzeń każdej kobiety. Wydaje mi się nawet, że spora część z nas próbowałaby uciec z takiej idylli dużo szybciej niż Florence Pugh.

nie martw się kochanie

Raj na ziemi

Mamy więc w filmie Wilde patriarchalny i cukierkowy do porzygu świat z reklamy proszku do prania z lat 50., nad którym czuwa demiurg posługujący się imieniem Frank (Chris Pine). Jest on owianym aurą tajemniczości, łaskawym, gościnnym i tylko trochę przerażającym typem, który lubi sobie czasem popodglądać swoich gości uprawiających seks.

nie martw się kochanie

Mieszkańcy raju, który stworzył, mogą cieszyć się jego urokami do woli. Muszą tylko przestrzegać kilku prostych zasad – żony mają wspierać mężów, nie zadawać pytań i pod żadnym pozorem nie mogą zbliżać się do zakazanego miejsca. Biada każdej, która to zrobi, bowiem – jak tłumaczy Frank – za bramami raju czyha na nie wielkie niebezpieczeństwo. My wiemy jednak, że prawda jest inna i że każda kobieta, która złamie zasady, zostanie z tego raju wypędzona, a razem z nią wypędzony zostanie jej mąż.

Ta biblijna analogia to dopiero początek listy odniesień i nawiązań do innych tekstów kultury. Najbardziej widoczne, wręcz ocierające się o plagiat, są tu zapożyczenia ze wspomnianych już Żon ze Stepford. Ale dzieł, z których pomysły kradnie Wilde, jest znacznie więcej. Zaraz za książką Levina plasuje się oparty na podobnej koncepcji zniewolenia w idealnym świecie Truman Show. Zniewolenie to odbywa się jednak w sposób bardziej współczesny, który twórczynie podpatrzyły w Matrixie. Sposób przedstawiania zaburzeń głównej bohaterki został wyjęty żywcem ze Wstrętu Polańskiego. Widoczne są też inspiracje Hitchcockiem, a czerwone kombinezony strażników jednoznacznie kojarzą się ze Squid Game.

nie martw się, kochanie
Jajko nie istnieje, jajko nie istnieje…

Nie kradnij, kochanie

Nagromadzenie cytatów i zapożyczeń z innych dzieł sprawiło, że co bardziej przychylni krytycy skusili się nawet na nazywanie tego filmu postmodernistycznym. Nie używałabym jednak w odniesieniu do Don’t Worry Darling tak górnolotnych określeń. Reżyserka nie tworzy tu bowiem żadnych nowych znaczeń. Nie dostajemy żadnego nieoczywistego remiksu. To nie wspomniany na wstępie serial WandaVision, którego twórcy przeprowadzili nas przez całą historię telewizji, po drodze zostawiając dziesiątki easter eggów, by na koniec odkryć przed nami przejmującą opowieść o czymś zupełnie innym, niż się spodziewaliśmy.

Wilde nie przerabia tych skradzionych i mocno wyeksploatowanych fantów w jedno świeże i zaskakujące dzieło sztuki. Klei na ślinę wszystko, co już było, i sprzedaje to jako coś nowego. Wyważa otwarte drzwi i, wykorzystując cudze pomysły, ukazuje nam prawdy objawione dekady temu przez inne książki, filmy i seriale. No chyba że faktycznie są jeszcze ludzie niemający pojęcia o istnieniu inceli, dla których szczytem marzeń jest zniewolenie niezależnych kobiet i podporządkowanie ich własnym chorym fantazjom.

nie martw się, kochanie

Boska Florence i smutny Harry

To nie tak, że filmu Wilde nie da się oglądać. Można nacieszyć oczy zdjęciami Matthew Libatique’a, które (momentami dosłownie) przyprawiają o zawrót głowy. Całkiem nieźle wypada też ścieżka dźwiękowa – miejscami zbyt ostentacyjnie bijąca na alarm, ale jednak wpadająca w ucho i zapadająca w pamięć. Jak zawsze elektryzująca jest Florence Pugh, a Harry Styles przez większość czasu dzielnie dotrzymuje jej kroku. Ich ekranowe uczucie jest naprawdę przekonywające, dzięki czemu moment, w którym orientujemy się, co Jack zrobił Alice, wypada bardzo dramatycznie (scena w samochodzie to zdecydowanie najmocniejsza scena w całym filmie). Nie licząc Timothy’ego Simonsa (który po roli Jonah z Figurantki nigdy w życiu nie przekona mnie, że jest genialnym lekarzem), wszystkie ostateczne decyzje obsadowe wydają się tu jak najbardziej słuszne. Świetny jest Chris Pine, który roztacza urok staroświeckiego guru stojącego na szczycie piramidy finansowej, bardzo dobrze wypada też sama Olivia Wilde jako królowa gospodyń domowych z przedmieść.

nie martw się kochanie

Nie martw się, kochanie da się więc obejrzeć bez większego bólu i mdłości. Nie wiem tylko po co. Nie znalazłam też niestety odpowiedzi na pytanie, w jakim celu właściwie ten film nakręcono. Jestem w stanie zrozumieć, że reżyserka bardzo chciała poznać Harry’ego Stylesa. Ale wyszłoby zdecydowanie taniej i – sądząc po nieustających aferach wokół produkcji – lepiej dla wszystkich, gdyby po prostu poszła na jego koncert.

Natalia Hluzow

Natalia Hluzow

Miłośniczka twórczości Tarantino, Nolana, Waititiego, kina superhero i serialu „The Office” (US!) wychowana na „Władcy pierścieni” i „Zabójczej broni”. Za synonimy filmowego arcydzieła uważa „Fight Club”, „Bękarty wojny” i „Incepcję”. Jej najnowszą miłością jest „Batman” Matta Reevesa. Na przekór stereotypom dotyczącym osób po szkołach filmowych, ponad wszystko kocha kino mainstreamowe i wszelkie toczące się w jego ramach gry intertekstualne. Nienawidzi wydumanych dialogów, papierowych postaci i kiedy twórcy wątpią w inteligencję widza.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA