Najbardziej pamiętne sceny filmowych MORDERSTW

Nierozłączni (1988)
Historia obsesyjnej wspólnoty dwóch braci bliźniaków powstała w wyniku inspiracji Davida Cronenberga nie tylko powieścią literacką, lecz także faktami. Chodzi o przypadek braci Marcus, którzy zostali odnalezieni martwi i wtuleni w siebie. Przyczyna zgonu nie została do końca wyjaśniona, ale wysunięto hipotezę, że bliźniacy przedawkowali narkotyki. W pomyśle Kanadyjczyka bracia Mantle (Jeremy Irons) stopniowo się zatracają, a apogeum stanowią finałowe sceny, gdzie pod wpływem środków odurzających decydują się „rozdzielić”. Trzeba przyznać, że ten fragment jest naprawdę dojmujący i wywołuje uczucie psychicznego obciążenia. Bliżej mu do dramatu psychologicznego niż horroru czy dreszczowca. Wydaje się, że bracia nie są do końca świadomi tego, co robią. Bardziej przypomina to sen lub wytwór wyobraźni, a nie rzeczywistość. Beverly uśmierca Elliota za pomocą specjalnych narzędzi medycznych. Rankiem dociera do niego, że nie był to sen ani wypadek. Naprawdę zabił brata. Beverly próbuje wyprzeć swój czyn ze świadomości. Opuszcza mieszkanie, aby wykonać telefon do kobiety, która nieświadomie doprowadziła do rozpadu więzi obu braci. Beverly rezygnuje z rozmowy i załamany wraca do apartamentu, gdzie leży jego martwy brat…
Co było przyczyną takiego zakończenia? Cronenberg pokazał dezintegrację osobowości bliźniaków. Elliot i Beverly Mantle byli złączeni jak bracia syjamscy, tyle że w sferze psychicznej. Różnili się charakterem, jednak osobna egzystencja w ich przypadku była całkowicie wykluczona. Kiedy więc Beverly pogrążył się w narkotykowym nałogu, brat próbował go ratować, co oznaczało załamanie nie tylko kariery, ale też zdrowia psychicznego. W końcu obaj nafaszerowani lekami odurzającymi postanowili przejść na „detoks”. Innymi słowy, Elliot chciał uwolnić brata od samego siebie, aby ten mógł zostać ze swoją miłością. Pozwolił zatem mu się zabić w tej osobliwej, dusznej i niepokojącej scenie. Jeremy Irons pokazał swój aktorski kunszt co prawda w całym filmie, ale zwłaszcza w tym momencie, subtelnie bilansując szaleństwo i różnice zachowań pomiędzy braćmi. Natomiast David Cronenberg udowodnił nie tylko reżyserską dojrzałość, lecz także umiejętność wnikliwego, naukowego, a nawet klinicznego analizowania przypadków, co nie wydawało się takie oczywiste w filmowym gatunku, który reprezentował.
Milczenie owiec (1991)
Czołówka thrillerów o seryjnym zabójcach, wiadoma sprawa. I co zaskakujące, znajduje się w tym filmie również jedna scena bezpośredniego morderstwa, podobnie jak w np. godnym następcy dzieła Jonathana Demme’a: Siedem Finchera. Buffalo Bill zabija kobiety, ale nie widzimy samych zbrodni, tylko ciała ofiar na fotografiach i podczas sekcji zwłok. Chodzi o domysły widza, a nie wyłożenie kawy na ławę. Dopiero ucieczka Hannibala Lectera (ikoniczna rola Hopkinsa) z zamknięcia zostaje poprzedzona krwawym zabójstwem dwóch strażników. Lecter od początku filmu przedstawiany jest jako uosobienie całkowitego zła, morderca kanibal o genialnym umyśle. Kiedy pozostaje na uwięzi, o jego zbrodniach dowiadujemy się z opowieści i dialogów nakreślających jego profil psychologiczny. To nie jest zwyczajny psychopata. Lecter nie musi nawet zabijać, bo w tym filmie ma już swoją legendę, wystarczy, że go obserwujemy i słuchamy, dając wiarę, do czego był zdolny i czego mógłby jeszcze się dopuścić. Z drugiej strony natomiast czaruje swoją diabelną erudycją i przenikliwością. Omawiana scena następuje po szczerej rozmowie z Clarice, która otwiera się przed Lecterem, aby podał jej ostatnią wskazówkę na temat śledztwa w sprawie Buffalo Billa. Widz traci czujność wraz ze strażnikami, odnosząc mylne wrażenie, że skoro doktor Lecter słucha muzyki poważnej, szkicuje piękne rysunki, pomaga agentce Starling (do której coś poczuł), to oznacza to, że ma w sobie duże pokłady wrażliwości. I wcale nie jest takim strasznym diabłem, jak go malują. Strażnicy przynoszą mu jedzenie, zapominając o szczególnych środkach ostrożności. Zwodniczo spokojny Hannibal uwalnia się, udowadniając, na co go stać i jaką naprawdę posiada naturę. Jego zadziwiająca ucieczka kosztuje życie dwóch strażników.
Po zbrodni z zabrudzonymi krwią ustami uspokaja się muzyką klasyczną. Pojawia się grupa specjalna policji, która musi schwytać Lectera. Widzą jednego strażnika przyozdobionego i powieszonego na celi. Drugi leży na ziemi z obdartą ze skóry twarzą, lecz daje oznaki życia. Ekipa pościgowa sądzi, że Lecter ukrył się w szybie windy. Tutaj następuje niezwykły twist, jeden z najlepszych tego typu: w ambulansie wychodzi na jaw, że zbieg przebrał się za rannego strażnika. Hannibal Lecter dowodzi, że krążące przez cały czas opinie o jego zbrodniczym geniuszu nie są wyssane z palca. Myślę, że tę scenę można przyrównać do sytuacji, w której mamy groźne dla człowieka zwierzę zamknięte za kratkami, które robi miłe i nieszkodliwe wrażenie. Zwierzę jest spokojne, wygląda sympatycznie, co więc stoi na przeszkodzie, żeby je nakarmić lub nawet pogłaskać? Nieważne, że na ogrodzeniu widnieje ostrzeżenie zabraniające takich gestów. Lekceważenie i brak zdrowego rozsądku może się skończyć tak samo, jak w przypadku dwóch strażników, którzy stali się „pożywką” dla najsłynniejszego ekranowego zabójcy.
Lśnienie (1980)
Podobne wpisy
Owładnięty obłędem Jack Torrance (wyborny Jack Nicholson) zdołał zabić „tylko” jedną osobę w dziele Kubricka. W nawiedzonym hotelu doszło do wielu morderstw, co symbolizują widma i wizje potoku krwi. Jednak Kubrick słusznie postawił na upiorny suspens i nakręcił tylko jeden moment w którym dokładnie widzimy zabójstwo. Tylko jeden, ale jaki! Dick Hallorann przybywa na ratunek rodzinie zagrożonej przez Jacka. Jego przyjazd odwraca uwagę pisarza w ostatniej chwili przed zamordowaniem swojej żony, Wendy. Kucharz wchodzi do hotelu, przemierza hol, nie wiedząc, że Torrance ukrył się za kolumną. W pewnym momencie pisarz wyłania się i silnym ciosem siekierą zabija Halloranna. Tę scenę można także zaliczyć jako rodzaj tzw. jump scare’a, i to nawet jednego z lepszych w historii (co było opisane w temacie najlepszych jump scare’ów) kina, mimo że od tego czasu w horrorach pojawiło się przecież wiele sekwencji tego typu. Jednak ten fragment morderstwa nie należy do banalnych także z innych powodów. W tym czasie, kiedy Jack trafia kucharza siekierą, następuje wrzask schowanego syna pisarza, Danny’ego, który podobnie jak Hallorann potrafi porozumiewać się za pomocą telepatii. Przypomina to widzowi, że chłopiec miał identyczną wizję jeszcze przed przyjazdem do hotelu. Jego krzyk był pokazany w momencie, kiedy Danny widział kaskadę krwi z windy. Wrzask chłopca to również informacja w formie „lśnienia” – Danny, pomimo że ukryty w kuchennej szafce, zobaczył śmierć kucharza zabitego przez ojca. Wypada jeszcze napomnieć o ujęciu diabelskiego uśmiechu Nicholsona, który usłyszał krzyk syna po zabiciu Halloranna.
W przypadku innego reżysera, innego filmu, być może ta scena wypadłaby zwyczajnie – ot, szaleniec wbił topór w ciało nieszczęśnika, trochę krwi, krzyk i koniec. Lecz tutaj za kamerą stał Stanley Kubrick, znany ze swego uporczywego dążenia do perfekcji niemal w każdym fragmencie. I to wyraźnie widać nawet po upływie czasu. W powieści Stephena Kinga Dick Hallorann uchodzi z życiem, jednak nie wyobrażam sobie, żeby w jednym z najlepszych horrorów wszech czasów mogło zabraknąć choćby jednej, wyrazistej sceny morderstwa.