Najbardziej NIEDOCENIENI przeciwnicy z HORRORÓW XX wieku
Tall Man – seria Mordercze kuleczki
Tall Man to Angus Scrimm i jestem przekonany, że nikt inny nie zdołałby zmarłego przed czterema laty aktora w tej roli zastąpić. Skąd reżyser Morderczych kuleczek (1979) – Don Coscarelli wytrzasnął Scrimma? Otóż obaj panowie współpracowali już przy dramacie Jim the World’s Greatest (1976). Na planie tego filmu miało dojść do sytuacji, w której wspomniany aktor przestraszył dziecko, wyłącznie na nie patrząc i jednocześnie unosząc jedną brew. Każdy, kto widział Phantasm, z pewnością wie, o jaki grymas twarzy Scrimma chodzi. O samym Tall Manie wiadomo stosunkowo niewiele, chociaż pojawił się już w pięciu filmach o dziwnym, wymienionym wyżej polskim tytule. Przez lata dowiedzieliśmy się, że enigmatyczny Wysoki Mężczyzna to Jebediah Morningside, właściciel zakładu pogrzebowego, którego być może znudziło sztywne towarzystwo, ponieważ zaczął interesować się możliwością połączenia świata żywych i zmarłych. Za pomocą skonstruowanej przez siebie maszyny Jebediah rozpoczął podróże w czasie i przestrzeni. Te doświadczenia zmieniły go jednak w złowrogiego, posiadającego nadludzkie siły Tall Mana. Od tego momentu Wysoki Mężczyzna przy pomocy stworzonych z ciał zmarłych i żywych żołnierzy pragnie stać się panem śmierci. Charakterystyczną bronią samozwańczego władcy nieumarłych są metalowe kuleczki uzbrojone w wiertła, ostrza i lasery. Postać Tall Mana zainspirowała podobno twórców popularnej internetowej creepypasty, której bohaterem jest Slender Man.
Frank Zito – Maniak (1980)
Jeśli większości wymienionych tutaj antagonistów nawet lubię się bać, to Frank Zito wzbudza we mnie wyłącznie odrazę. Być może powinienem mu współczuć, bo przecież miał kiepską pracę (dozorca w apartamentowcu) i fatalną matkę (tym samym odebrał naganne wychowanie), ale w tym przypadku moja empatia najprawdopodobniej nie zadziałała tak, jak powinna. Wszystko to zapewne przez Joego Spinella, który całkiem sprawnie wykreował Franka Zito jako obleśnego samotnika i zwyrola. Frank prześladuje, a następnie morduje kobiety. Po dokonaniu zbrodni skalpuje swoje ofiary i kradnie ich odzież. Zdobyczami przyozdabia manekiny, z którymi później leżakuje i rozmawia, ponieważ te przypominają mu na chwilę tragicznie zmarłą matkę. Najstraszniejsze w postaci Zito jest to, że nie nosi maski, czyli jest spoconym, obrzydliwym seryjnym mordercą o ludzkiej twarzy, a nie tylko jakimś popapranym przebierańcem. Oznacza to również, że mógłby być nim człowiek o każdej buźce, patrz Elijah Wood w Maniaku z 2012 roku.
Harry Warden – Moja krwawa walentynka (1981)
Mieliśmy już przeciwników parających się cieciowaniem, a także takich zajmujących się przygotowywaniem zmarłych do ostatniej podróży, tym razem przyszła kolej na morderczego górnika. Moja krwawa walentynka to jeden z najbardziej znanych kanadyjskich slasherów i jednocześnie jeden z najbardziej niedocenianych filmów tego typu na świecie. Po pierwsze, produkcja George’a Mihalka wyróżnia się unikalnością w obrębie wspomnianego podgatunku, po drugie zaś posiada efektownego i efektywnego w straszeniu głównego antagonistę. To dość dziwne, ponieważ doprawdy trudno wytłumaczyć dlaczego maska gazowa i hełm górnika budzą wśród odbiorców aż taką grozę. A może cały strach powoduje tutaj kilof? Nie, to jednak ten strój i walentynkowe pudełeczka z serduszkiem. W każdym razie fabuła produkcji maluje się następująco. Dwadzieścia lat przed właściwymi wydarzeniami z filmu w miasteczku Valentine’s Buff doszło do straszliwej tragedii. W wyniku nieostrożności przełożonych w dzień hucznie obchodzonych w miejscowości walentynek nastąpił wybuch metanu w lokalnej kopalni. Wypadek przeżył tylko Harry Warden, który w celu przetrwania pod ziemią uciekł się do kanibalizmu, co odznaczyło się na jego psychice. Po rocznym pobycie w szpitalu psychiatrycznym Harry zemścił się na winnych eksplozji, dokonując na nich mordu. Przez dwadzieścia lat wspomniane wydarzenia przeistoczyły się w miejską legendę oraz uznano, że chyba już wreszcie czas zbudować nową normalność. Idealną do tego okazją wydawały się oczywiście walentynki w Valentine’s Buff, które znów przybrały nieoczekiwanie straszliwy obrót. Czy to Harry znów zaatakował? A może ktoś inny?
W pakiecie z opisanym wyżej niedocenionym przeciwnikiem prezentuję piękna balladę poświęconą tej postaci. Zachęcam do wysłuchania i przy okazji do polubienia mojego tekstu na fejsie. Zaznaczam, że jeśli ktoś nie wciśnie przycisku z kciukiem w górę, to w najbliższe walentynki przyjdzie po nią/niego Warden. Dziękuję.