Najbardziej MONUMENTALNE filmy WOJENNE. Strzelać i walczyć, byle z rozmachem
Braveheart (1995), reż. Mel Gibson
Podobne wpisy
Umierając w łóżkach, za wiele lat, na pewno będziecie gotowi oddać te wszystkie dni za jedną szansę, jedną szansę powrotu na to pole bitwy, by powiedzieć wrogom, że mogą odebrać nam życie, ale nigdy nie odbiorą nam wolności! – zastanówmy się nad tym cytatem z Wallace’a jeszcze raz, tym razem w kontekście wojny. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że wojna zaprezentowana w filmie Braveheart jest wizualnie olśniewająca, okraszona trafiająca do emocji muzyką i wzbogacona o wzniosłe ideały, lecz jakie w rzeczywistości mają one znaczenie, skoro od samej wojny nie ma ucieczki? Wallace ginie, nic się nie zmienia. Gibsonowski ideał walki o wolność jest wewnętrzne sprzeczny, gdyż zakłada wojnę jako drogę dojścia i wyzwolenia się od przemocy. Na tym polega szaleństwo wojny, że nikt nie rozumie, że wojując w obronie narodowych mitów, nigdy nie osiągniemy jednostkowego wyzwolenia. Z tej spirali przemocy, którą stworzyli ludzie, nie ma wyjścia. Jest ona paradoksalna sama w sobie. A więc siedząc w łóżkach, albo zostaniemy w nich zabici, albo weźmiemy udział w zabijaniu innych. Rozmach, z jakim Mel Gibson potrafił ukazać bezsens przemocy, jest doprawdy wbijający w fotel. Pytanie tylko, czy wynika to z jej umiłowania czy znienawidzenia u reżysera?
1917 (2019), reż. Sam Mendes
Szczerze się zdziwiłem bogactwem tej produkcji nie ze względu na rzemieślniczą doskonałość realizacji, lecz na postaci, namacalne, unikalne, rzec można – z osobowością. Sądziłem, że obejrzę kolejną Dunkierkę, czyli beztreściową produkcję zrealizowaną jedynie po to, żeby się popisać. A tu wojna okazała się jedynie tłem dla pokazania historii szeregowców, starających się na przekór działaniom wojennym, ich nieuniknionej, destrukcyjnej logice, ocalić niewielki jak na sumę ofiar I wojny światowej oddział żołnierzy – 1600 osób. A gdyby tak chodziło o 160 albo 16? Reżyser zdaje się stawiać gdzieś skrycie to pytanie. W sumie nawet w przypadku owych 1600 osób, znając nieco historię I wojny światowej i konkretne decyzje podejmowane przez dowodzących, można się zdziwić zaangażowaniem filmowych strategów. Posłali na ratunek dwóch szeregowców, jakby tylko formalnie chcieli coś zrobić i mieć czyste ręce. 1917 jest wspaniałym filmem zarówno pod względem pomysłu na rolę w ramach wojny zupełnie nieheroicznych osobowości bohaterów, jak i rozmachu, z jakim pracowała kamera pod wodzą Rogera Deakinsa.
Gettysburg (1993), reż. Ron Maxwell
Wielkie, monumentalne dzieło nakręcone w niezbyt szybkim tempie, zupełnie niepasującym do współczesnego kina. Może być doskonałym przykładem, jak zmieniła się wizja kina wojennego na przestrzeni ostatnich 30 lat. Gettysburg wymaga cierpliwości, namysłu, uwagi i jeszcze raz cierpliwości. Projekcja trwa cztery i pół godziny. Zawiera mnóstwo scen batalistycznych, a dodatkowo serwuje odbiorcy skomplikowane relacje między dowódcami w ramach Unii i Konfederacji, podejmujących kluczowe dla wojny secesyjnej decyzje wojskowe. Brak efektów specjalnych i postawienie na statystów odbiło się jednak na monumentalności filmu. Starcia między żołnierzami może i są widowiskowe, lecz układy poszczególnych oddziałów na polu walki po jakimś czasie mogą nużyć, bo są podobne. Dodatkowo warto sobie zatrzymać niektóre ujęcia. Niekiedy aktorzy zbyt dobrze się bawią, udając pełną chwały śmierć.
Tora! Tora! Tora! (1970), reż. Toshio Masuda, Kinji Fukasaku, Richard Fleischer
Czy jeszcze ktokolwiek myśli o tym, co by się stało z Gwiezdnymi wojnami, gdyby nie Tora! Tora! Tora!? Jak wyglądałyby kosmiczne pojedynki między Tie fighterami i X-wingami? Minęło tyle lat od premiery międzynarodowej produkcji o ataku na Pearl Harbor. Doczekaliśmy się nawet wątpliwej jakości produkcji Michaela Baya z 2001 roku, aspirującej do bycia wielką produkcją wojenną. Notabene ciekawe, czy Christopher Nolan brał z niej przykład, gdy wymyślał tzw. bohatera zbiorowego w Dunkierce? Obawiam się, że tak. Tora! Tora! Tora! wciąż się nie zestarzała. Nie ma w niej może jakiejś bardziej skomplikowanej wymowy antywojennej, za to twórcy dobrze pokazali sztukę filmowania powietrznych pojedynków. Dla poszukującego inspiracji George’a Lucasa taki film o wojnie był kopalnią inspiracji. Wystarczyło przenieść je niemal jeden do jednego i zmienić tło z nieba na kosmos.