REKLAMA
Ranking redakcyjny
Redakcyjne TOP 5. Osobiste listy NAJLEPSZYCH filmów 2020 roku
REKLAMA
Poznaliście już wyniki Złotych Krabów 2020. Wiemy już, jakie filmy okazały się według naszej redakcji najlepsze w ubiegłym roku. Teraz pora na osobiste top 5 poszczególnych członków redakcji. Czy zgadzacie się z podsumowaniami naszych redaktorów? A może macie zupełnie inne zdanie na temat premier A.D. 2020? Dajcie znać!
Jacek Lubiński
- 1917 – absolutnie fenomenalne, kompletne dzieło. Wizualna maestria potwierdzająca siłę kinowego formatu i wagę seansu na dużym ekranie. Projekt stworzony właśnie po to, by przeżyć go w jak największym formacie. Bardzo się cieszę, iż udało mi się to dwukrotnie, zanim świat stanął na głowie. Wrażenia: bezcenne. Za bilet zapłaciłem MasterCard.
- Ukryte życie – Malick w formie, tradycyjnie ujmujący magnetyzującymi zdjęciami oraz poetyką narracji. Kino bolesne i trudne do polubienia, a przy tym długie, lecz jakże satysfakcjonujące i spełnione.
- Mank – laurka dla starego kina, jakże jednak inna od tego, co sezon wcześniej zaproponował Quentin Tarantino. Bliżej temu do hollywoodzkich przygód Charlesa Bukowskiego niż biografii, na którą chce pozować. Z całą pewnością jest to jednak portret człowieka obracającego się w ówczesnym środowisku filmowym, a nie, jak zwykło się sądzić, jakikolwiek zapis procesu twórczego, który stał za Obywatelem Kane’em. Jakkolwiek może więc treściowo rozczarowywać, to jest to kapitalnie zagrana i zrealizowana produkcja o świecie, którego już nie ma.
- Kłamstewsko – ciepła i urocza opowieść azjatycka o rodzinie oraz międzypokoleniowych, kulturowych różnicach. Nic odkrywczego, ale ma w sobie ducha Yasujirō Ozu – gdyby żył, być może sam podpisałby się pod tym tytułem.
- Dżentelmeni – bodaj najbardziej luzacki i rozrywkowy film, który udało mi się obejrzeć w normalnej dystrybucji i jedynym słusznym do tego miejscu. Rzecz nie tak dobra, jak klasyczne tytuły Ritchiego, ale wciąż posiadająca spore zasoby energii, humoru i ciętych dialogów.
Honorowa wzmianka: Ostatni taniec – serial, więc naturalnie musiał zostać pominięty, niemniej to de facto najbardziej emocjonująca rzecz ubiegłego roku obejrzana przeze mnie.
Tomasz Raczkowski
- Kłamstewko – zjawiskowa opowieść na pograniczu dwóch odmiennych kultur i mentalności. Chińsko-amerykańska reżyserka łączy humor, wzruszenie i prostoduszną lekkość, opowiadając w gruncie rzeczy tragiczną historię o rozstaniu, tęsknocie, z przewrotnym dylematem moralnym w tle. Kłamstewko z całą swoją ambiwalencją emocjonalną świetnie oddaje niepokoje i rozterki mieszkanek i mieszkańców współczesnej globalnej wioski, umiejętnie spinając intymne dramaty z szerszymi tematami społecznymi. No, a do tego cały film niesie genialna Awkwafina.
- Tam gdzieś musi być niebo – być może najlepsze dotychczasowe dokonanie Elii Suleimana, wybitnego spadkobiercy satyrycznej melancholii Jacques’a Tati i niezrównanego portrecisty tragicznej absurdalności współczesnej Palestyny. W swoim najnowszym filmie Suleiman poszukuje równowagi, harmonii, ucieczki od strapień codzienności. Wydobywa przy tym poetycki urok rzeczywistości, ale i jej dysonanse, popychające do kolejnych poszukiwań. Wraz z Suleimanem przeżywamy fundamentalną dziwność, nieforemność świata, zarówno piękną, jak i smutną zarazem. Geniusz Tam gdzieś musi być niebo polega na tym, że zarówno jest, jak i nie jest metaforą.
- Domek w górach – wypuszczony tylko na platformach streamingowych, ale w tym dziwnym roku to chyba żadna dyskwalifikacja. Film Severina Fiali i Veroniki Franz to pierwszorzędny horror psychologiczny, z zaskakującą świeżością przetwarzający klasyczny motyw zmagań odciętej od świata grupy osób. Tu jest to patchworkowa rodzina, zmagająca się ze świeżą jeszcze tragedią. Nieoczywistą protagonistką staje się z kolei „doszywana” do rodzinnego obrazka kobieta o niepokojącej przeszłości. Wszystko to motywy znane, lecz u Fiali i Franz podane z niezwykłym smakiem i wyczuciem. Kamera pięknie i niepokojąco prowadzi nas po tytułowym domku, a fenomenalna Riley Keough wiarygodnie katalizuje napędzające fabułę niepewność, strach i obsesje, wynosząc film do rangi jednego z najciekawszych filmów grozy ostatnich lat.
- Jezioro dzikich gęsi – przez długi czas był to ostatni film obejrzany przeze mnie w kinie przed jego zamknięciem (i to dosłownie tuż przed, na ostatnim wieczornym seansie przed lockdownem). Już z tego powodu szczególnie odcisnął się w mojej pamięci, ale nie (tylko) dlatego umieszczam go na tej liście. Jezioro Dzikich Gęsi to pierwszorzędne chińskie neo-noir, oferujące to, co najlepsze w tym nurcie – przewrotną intrygę kryminalną, fatalistyczną szamotaninę przetrąconych przez życie postaci i ponurą panoramę społeczną kraju. Misternie skonstruowane, zachwycające fenomenalnymi zdjęciami i choreografią poszczególnych scen Jezioro Dzkich Gęsi to jeden z mocniej zapadających w pamięć filmów zeszłego roku, z zadatkami na współczesnego klasyka lub przy odrobinie pomyślności – kultowy kryminał.
- Klimatyzator – ten film spodobał mi się tak bardzo, że obejrzałem go aż dwa razy, na dwóch różnych festiwalach. Dzieło angolskiego artysty Fradique’a przynosi frapującą mieszankę kina miejskiego i realizmu magicznego, w której podążamy przez Luandę dotkniętą tajemniczą plagą spadających klimatyzatorów. Choć brzmi to przedziwnie, to był jeden z najbardziej relaksujących seansów w chaotycznym 2020 roku. Okraszony rewelacyjnym jazzowym soundtrackiem i klimatycznymi zdjęciami, angolski film ma w sobie podobnie senny magnetyzm co Cienie Johna Cassavetesa, zabierając widzów w niejednoznaczną podróż przez afrykańską metropolię, sprawiającą wrażenie zawieszonej pomiędzy – przeszłością i przyszłością, południem i północą, jawą i snem.
Special mention: Biały, biały dzień – absolutnie jeden z moich ulubionych filmów roku, ale tutaj poza piątką, bo zrobił na mnie takie wrażenie na pokazie festiwalowym, że wymieniałem go już rok temu.
Filip Pęziński
- Małe kobietki – przepięknie zekranizowana przez Gretę Gerwig (która wyrasta na prawdziwą mistrzynię niewymuszonego kina feministycznego) opowieść o trudzie miłości, rozczarowaniu życiem i sile rodziny. Prawdziwy aktorski popis znakomitego zespołu, w którym znalazło się miejsce dla tak uwielbianych przeze mnie postaci kina jak Laura Dern, Saoirse Ronan, Florence Pugh czy Timothée Chalamet. Współczesny klasyk.
- 1917 – niepowtarzalne filmowe przeżycie, w którym Sam Mendes zabiera widza dosłownie w środek wojny i pokazuje jej jakże rzadko obecne na wielkim ekranie oblicze – oderwane od jakiegokolwiek większego celu, romantyzmu, metafory czy patetyczności. W 1917 wojna to walka o każdy oddech, każde bicie serca. Wizualna perfekcja.
- Sala samobójców. Hejter – pierwsza na liście (i przy tym ostatnia) datowana na 2020 rok nie tylko datą polskiej dystrybucji, ale też światowej premiery. Te jednak pozostają zbieżne, bo Hejter jest filmem polskim, a przy tym jednym z tych mimo wszystko nielicznych, które całkowicie mnie zachwyciły. Mocna historia wpisująca się w trend klasowej walki, którego największym zwycięzcą okazał się koreański Parasite. Świetna realizacja (poza tymi nieszczęsnymi scenami z cyfrowego świata). Perfekcyjny Maciej Musiałowski w centralnej roli. Zostaje w głowie.
- Nieoszlifowane diamenty – emocjonalnie wyniszczająca podróż do świata bez nadziei, gdzie każdy krok oddalający głównego bohatera od ostatecznego upadku przynosi dwa kroki do niego zbliżające. Elektryzujący i niesamowicie pochłaniający seans. Świetny Adam Sandler. Mocne kino.
- Kłamstewko – małe-wielkie kino. Równie wzruszające, co zabawne. Ujmująca historia, wnikliwy portret pokolenia milenialsów, fascynujące spojrzenie w głąb chińskiej kultury. Warto.
REKLAMA