Najbardziej KONTROWERSYJNE filmy i seriale na NETFLIKSIE
Kontrowersyjne po polsku i dla Polaków. Kontrowersyjne, czyli wywołujące dyskusje, a bardzo często sprzeciw. Jakie społeczeństwo, takie kontrowersje, rzec by można, dlatego taki również dobór tytułów prezentujący nasz nadwiślański uprzedzeń portret własny. Chodzi więc głównie o seks, zwłaszcza ten homoseksualny, Żydów, Niemców, Ukraińców i religię katolicką, no bo przemoc jako taka wcale nie wywołuje aż takich sprzeciwów, z wyjątkiem może propagowania gwałtu i seksizmu w 365 dniach. Ale w sumie tę gloryfikację seksualnej przemocy zauważyły raczej środowiska lewackie i liberalne (i to nawet nie polskie). Na prawicy raczej cisza, być może dlatego, że od wieków przemoc znajdowała tu tradycyjne uzasadnienie, jak nie polityczne i religijne, to kulturowe. Tak naprawdę jednak w tych wszystkich kontrowersjach nie chodzi o religię, seks, przemoc itp. To zaledwie narzędzia kulturowych opresji stosowane po to, żeby podtrzymywać społeczne status quo klasistowskich grup. Natomiast filmy opowiadające o nich mają działać z założenia wychowawczo, żeby widzowie coś sobie uświadomili.
Praktyka ukazuje jednak miałkość owych pedagogicznych starań, gdyż ci, którzy mogliby sięgnąć po tego rodzaju kino, w sumie już wszystko to, co ono ma do powiedzenia, wiedzą, natomiast ci, którym tego rodzaju obrazy pomogłyby rozszerzyć horyzonty, raczej z własnej woli po nie nie sięgną. Koło jest więc zamknięte, a sztuka istnieje dla samej sztuki. To jednak nie oznacza, że kinematografia ma zrezygnować z kształtującej humanistyczny światopogląd roli, bo może z opóźnieniem, ale kolejne pokolenie spłodzone przez tych zamkniętych na wiedzę odbiorców filmów będzie nieco bardziej otwarte w myśl zasady, że nasze dzieci są zawsze trochę lepsze genetycznie od nas i kulturowo bardziej otwarte.
Co do zaś Netflixa, trudno posądzić ten portal o jakąś misję, prócz zarabiania pieniędzy. Znaleźć pośród ich autorskich projektów coś naprawdę kontrowersyjnego graniczy z cudem. Marketingowcy muszą bardzo długo myśleć, żeby wypuszczać na światło dzienne wyłącznie te projekty, które mieszczą się w idealnie zaprojektowanych bezpiecznych ramach. Czasem jednak zdarzy się rodzynek, a i na szczęście platforma dodaje do swoich zasobów coraz więcej odważnego kina z innych producenckich stajni, tego dokumentalnego również.
365 dni (2020), reż. Barbara Białowąs, Tomasz Mandes
Podobne wpisy
Jestem ciekawy, czy gdy krytycy mówią o filmie 365 dni, że „jest bez smaku i antyfeministyczny”, to sądzą, że ów brak smaku jest związany w sposób konieczny z antyfeminizmem. Mam takie nieodparte wrażenie, że właśnie tak jest. Wątpię jednak, czy Blanka Lipińska, zważywszy na jej sposób myślenia, zachowania i wyrażania myśli za pomocą języka pisanego, w ogóle dokonywała jakiejś analizy stopnia feministyczności swojego dzieła. Ono tak po prostu jej wyszło, zatem przypisywanie ideologicznych cech powieści 365 dni jest nadużyciem intelektualnym, bo to zwykłe czytadło napisane bez cienia refleksji nad rzeczywistością. Kto by pomyślał, że film stanie się tak popularny i kontrowersyjny. Chodzi mianowicie o zdziwienie tzw. intelektualnych klas wyższych, że taki gniot jest tak znany i popularny, no i o gwałt. Co się tyczy kwestii popularności, to – jak pamiętamy – 50 twarzy Greya również odniosło sukces w tym sensie, że o filmie dużo się mówiło, aczkolwiek oceny niekoniecznie były wysokie, całkiem słusznie zresztą. Jeśli zaś chodzi o stopnień podniecania widza, to duet Dakota Johnson i Jamie Dornan przypominał dwa zmarznięte pingwiny w letargu, które zmusza się do chodzenia. Natomiast para z 365 dni, Sieklucka i Morrone, ma w sobie ogień. Gdyby go jeszcze trochę podkręcić, pokazać więcej, mielibyśmy kontrowersje skupione wokół oskarżeń o porno dostępne w komercyjnych kinach, a tak tylko widzowie się denerwują, może nawet podświadomie, że dialogi to kicha, narracja też pozostawia wiele do życzenia i nie można dać filmowi więcej niż 3, lecz główni bohaterowie mają potencjał na prawdziwą kontrowersyjność. I tu na scenę wkracza gwałt.
To oczywiste, że film jest seksistowski. Wytykanie mu jednak propagowania gwałtu traktuję raczej jako niekontrolowany wylew lewackich animozji niż merytoryczny przytyk. Jeśli Jessica Kiang, redaktorka portalu Variety, faktycznie chce zwiększyć świadomość publiczności w zakresie tego, co jest gwałtem, proponowałbym zająć się edukacją dzieci i wyrabianiem u nich odpowiednich postaw seksualnych bazujących na świadomości własnego ciała. Cenzura sztuki, jakakolwiek by ona nie była, nigdy nie służyła społeczności.
Rocco (2016), reż. Thierry Demaizière i Alban Teurlai
Zaczyna się jak na Netflixa mocno – woda wraz z mydłem spływa po penisie. Wszystko jest nakręcone w slow motion, a mleczny, półprzezroczysty kolor żelu przypomina spermę. To oczywiście penis Rocco, czyli jeden z najsławniejszych członków w pornobiznesie. Ale nie tylko o penisa chodzi w tej opowieści o zmaganiach się aktora ze sobą i z porno. Chociaż to wiecznie stojące narzędzie pokaźnych rozmiarów zapewniło mu sławę, przyniosło również zmęczenie, zgnuśnienie i chęć zejścia w otchłań bycia. Warto prześledzić tę drogę, którą przeszedł Rocco: od czucia się seksoholiczną gwiazdą i delektowania tymi emocjami, aż do uświadomienia sobie, że jedynym sensem jego dalszego życia będzie odejście z biznesu, póki jeszcze jego sława nie zepchnęła go na dno. Dokument, podobnie jak się zaczyna, kończy się równie mocno, z tym że chodzi o coś znacznie więcej niż penisa – o symbol na dodatek uświęcony. Ciekawe, czy ci z polskich katolików, którzy skrycie oglądają porno, się obrażą?
Pierwsze kuszenie Chrystusa i Ostatni kac (2018–2019), reż. Rodrigo Van Der Put
Netflix pozazdrościł grupie Monty Python i poszedł śladami Żywota Briana. Tak do końca się nie udało, bo jednak w szydzeniu z chrześcijańskich mitów przoduje ekipa Johna Cleese’a. To, co jednak wyszło Netflixowi, to zaznaczenie swojej obecności na rynku filmów kontrowersyjnych i dowcipnych jednocześnie, radykalnie podających w wątpliwość religijne narracje wpływające na świeckie życie i niekiedy je irracjonalnie determinujące od tysięcy lat. Ale przecież czy taki Jezus, jakim go zaprezentowali komicy z Porta dos Fundos, nie jest ludziom bliższy niż ten z Biblii? Zna przynajmniej smak życia, wie, jak to jest być odrzuconym z powodu swojej orientacji seksualnej (powrót z pustyni z Orlando w Pierwszym kuszeniu…), musi zmagać się ze swoim boskim pochodzeniem, a przy tym się nie wywyższać, co jest bardzo trudne. A otacza go banda zdolnych do wszystkiego, nawet ukrzyżowania go dla zabawy, uczniów. Rodzice też nie są lepsi. Józef ma małżeńskie rogi, a poza tym jest frajerem i niedorajdą. W kwestii rogów – co prawda są one przyprawione przez samego Boga, ale jednak to rogi, druzgocące dla męskiego ego. Matka Jezusa zaś, Maria, to kobieta zmysłowa, a Bóg (Vitorio) potrafi ją rozpalić do czerwoności, zwłaszcza szeptaniem, planami wyjazdu na Marsa i stwarzaniem twardych kamieni. Wszystkie te dwuznaczne sugestie wydają się nie mieć sensu, ale kryją się pod nimi dziesiątki, jak nie setki odwołań do symboliki religijnej, doktryny różnych wyznań chrześcijańskich, jak i judaizmu, dogmatów katolickich, historii kościoła itp. Komicy z Porta dos Fundos dobrze wiedzą, jak je dowcipnie podać w wątpliwość.
RuPaul’s Drag Race (2009–2020), talent show
Z programu dowiemy się m.in., jak odpowiednio kręcić biodrami, ale nie w kobiecy sposób, tylko drag-kobiecy, a to wielka różnica, czy np. jak układać jądra w kroczu, żeby zbytnio nie wystawały z obcisłego ubrania. No bo przecież drag queen musi wyglądać jak najbardziej kobieco, czasem wręcz nieco surrealistycznie czy androgenicznie. Niewątpliwie te, jak to mówią niektórzy, przebieranki zboczeńców, RuPaul podniósł do rangi sztuki. Czas i dla niego jednak nieubłaganie mija, co widać szczególnie, gdy zakłada garnitur i nie ma makijażu. Jeśli sztuka bycia drag queen ma przetrwać i się rozwijać, należałoby dać szansę na komercyjną karierę innym królowym. Taką szansę stania się kimś sławnym zawsze oferowała telewizja, organizując przeróżne talent show, więc wraz ze zmieniającymi się czasami przyszedł czas na drag queen. Przez tyle lat kręcenia Drag Race okazało się, że zdolnych, młodych ludzi, którzy z tego „przebierania” uczynili coś więcej, jest bardzo wielu. Oczywiście jak w każdym konkursie, niekiedy transformacja w kobietę wychodzi tanio i kiczowato, ale są przypadki rewelacyjnej przemiany wyglądu w postać, która olśniewa. A poza tym wymyślone w programie konkurencje są naprawdę śmieszne w sam raz na niezobowiązującą, niedzielną rozrywkę.