search
REKLAMA
Zestawienie

Najbardziej IRYTUJĄCE FILMY, czyli martwy Han Solo kontra zębate kondomy

Odys Korczyński

1 maja 2019

REKLAMA

Idioci (1998), reż. Lars von Trier

Manifest Dogmy 95 nigdy do mnie nie przemówił. Z artystycznego punktu widzenia wydawał mi się twórczym kaprysem skazanym na dość krótki żywot w kinematografii, a z perspektywy poznawczej i neurofizjologicznej określiłbym go jako wyjątkowo nieintuicyjne i nieintencjonalne podejście do robienia filmów w ogóle. Idioci w pewnym sensie z powyższych względów uwierają moje zmysły w czasie seansu, chociaż uważam, że są bardzo ciekawym teoriopoznawczo eksperymentem von Triera. Nie ich dogmowska forma mnie jednak irytuje, a coś innego, co Lars von Trier miał w pokrętnym zamyśle. Chodzi o spastykowanie, czyli publiczne i prywatne udawanie człowieka upośledzonego umysłowo. Spastykować może wyłącznie człowiek normalny, tym samym zyskując szansę na uwolnienie własnego jestestwa od jakichkolwiek krępujących je norm społecznych. Von Trier zaplanował całą produkcję tak, żeby najpierw poczuć wstręt do spastykujących, następnie przesunąć go na samych niepełnosprawnych, by wreszcie zrozumieć, że problem leży we wpojonych nam zasadach. To one są powodem niechęci, irytacji i wrogości, a nie my sami, niepełnosprawni czy też pełnosprawni. Nie ma znaczenia, jacy jesteśmy. Ma natomiast to, co nam wpojono o tym, kim mamy być w społeczeństwie. Idioci są jednym z najbardziej irytujących mnie obrazów, ponieważ metarefleksyjnie uświadamiają mi, jak bardzo krępuje mnie i w głębi odstręcza patrzenie na dorosłych ludzi, którzy udają opóźnionych w rozwoju, a więc tym samym – jak mocno nie chcę odnaleźć swojego wewnętrznego IDIOTY.

Kondom grozy (Drapieżne kondomy) (1996), reż. Martin Walz

Wytwórnia Troma słynie z najtaniej, jak tylko się da, robionego kiczu filmowego. Mimo to przez ponad 40 lat istnienia jej produkty zjednały sobie wielu zwolenników. Ich uwielbienie dla tego rodzaju koślawego kina jest niejednokrotnie trudne do uzasadnienia, ale nawet w portfolio samej Tromy można wyróżnić pozycje lepsze i gorsze. Nie mam nic do kiczu w filmach klasy B, o ile tylko historia, która za jego sprawą jest opowiedziana widzowi, zachowuje minimum logicznego poziomu, a ów kicz sam w sobie jako środek artystycznego wyrazu cechuje się chociaż śladowymi ilościami technicznego profesjonalizmu. W przypadku Kondomu grozy zupełnie wyprowadza z równowagi brak obydwu tych wymogów. Pomysł wyposażenia prezerwatyw w zęby miał być dowcipnym odświeżeniem seksualnego mitu o vagina dentata, czyli pochwie uzbrojonej w zęby i odgryzającej mężczyznom penisy. Warunki techniczne i wyjątkowo miałki czarny charakter wraz ze swoją quasi-freudowską, religijną motywacją zmarnowały cały suspens, nie powiem, solidnie wypracowany przez głównego bohatera (Udo Samel w roli detektywa Luigiego Mackeroniego) i partnerującą mu męską dziwkę (Marc Richter) oraz nieszczęśliwie zakochanego transwestytę (Leonard Lansink). Jedyną rzeczą, która się twórcom Kondomu grozy rzeczywiście udała, jest warstwa obyczajowych relacji między bohaterami i osadzenie fabuły w środowisku LGBT, co sprawiło, że powstała niepowtarzalna, gejowska wersja kryminału neo-noir. Ale tak naprawdę przeżyłbym złe aktorstwo, słaby montaż i denne efekty specjalne, gdyby tylko te prezerwatywy nie miały zębów. Paradoksalnie w tym całym kiczu ten element filmu budzi największy lęk i podprogowo katalizowaną irytację, taką najgłębszą, iście męską. Reżyser więc może być z siebie dumny. Nakręcił film zniechęcający do używania prezerwatyw. Katoliccy zwolennicy oszczędzania świętej spermy mogą się cieszyć, tylko po co ci rozpasani geje? Najwidoczniej pasują do takiej kamaryli. Tak to sobie pokrętnie zaplanował komiksiarz Ralf König.

Kac Wawa (2011), reż. Łukasz Karwowski

Na koniec zestawienia nasz kolejny polski rodzynek, równie namiętnie wykorzystujący rynsztokowy język co superprodukcja akcji pod tytułem Weekend. Tym razem twórcy ewidentnie inspirowali się amerykańskim Kac Vegas (2009) Todda Phillipsa, ale dziwnym trafem uznali, że robiąc film dla polskiej publiczności, wystarczy z pierwowzoru skopiować co bardziej mięsiste i fekalne kawałki, a jakąkolwiek logiczną treść dodatkowo zastąpić żartami o cyckach, pijaństwem i ćpaniem. Powstał z tego wysoce patologiczny i obrażający widzów twór, który trafnie Tomasz Raczek nazwał „nowotworem” w polskim kinie, i to w 3D. Co jednak wartościowego może powstać, gdy jedyną motywacją dla Karwowskiego, żeby zrealizować Kac Wawę, była chęć zobaczenia, „jak się cycki trzęsą w 3D”? Ewidentnie przeinwestował. W tych czasach już kręciło się porno w trójwymiarze, więc spokojnie mógł spełnić swoje marzenie bez marnowania pieniędzy na produkcję takiego gniota. Dziwię się tylko aktorom, że zapoznając się ze scenariuszem, nie wyczuli, chociażby za pomocą zawodowego instynktu, że widzowie i krytycy im nie darują. W istocie tak się stało. Kac Wawa jest symbolem naszego polskiego obciachu, zarówno filmowego, jak i tego społecznego, przebranego w dresy.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA