search
REKLAMA
Artykuły o filmach, publicystyka filmowa

Kobiety w filmach rozmawiają TYLKO O FACETACH. Jak wygląda równość płci w kinie?

Michalina Peruga

5 sierpnia 2019

REKLAMA

To, że istnieje coś takiego jak Zasada Smerfetki po raz pierwszy zauważyła Katha Pollitt w 1991 roku w swoim artykule w The New York Times. Praktykowana po dziś dzień przez twórców filmowych, zakłada obecność tylko jednej kobiety w grupie mężczyzn. Filmowa narracja zdominowana jest przez mężczyzn i przez męski punkt widzenia, kobieta istnieje więc tylko i wyłącznie w odniesieniu do mężczyzn. Jej wpływ na przebieg akcji może być różny – może być główną postacią lub jedynie dekoracyjnym elementem, którego stereotypowo kobiece cechy są dobitnie podkreślane, wtedy wówczas często jest obiektem zainteresowań któregoś z męskich bohaterów. Smerfetką jest wcześniej wspomniana księżniczka Leia w Gwiezdnych wojnach czy elfki z Władcy Pierścieni, Gamora w Strażnikach Galaktyki (2014 i 2017), tytułowa disneyowska Mulan, Kangurzyca w Kubusiu Puchatku, pasterka Bou z pierwszej części Toy Story, ukochana Chudego (to jej podstawowa funkcja, dlatego z niecierpliwością czekam na część czwartą, w której zapowiedziano, że Bou będzie jedną z głównych postaci), Marla w Podziemnym kręgu (1999), Janine w Pogromcach duchów (1984 i 1989), Tauriel w Hobbicie (drugiej i trzeciej części trylogii), Ariadne w Incepcji (2010), Joan Clarke w Grze tajemnic (2014), Mako w Pacific Rim (2013), Czarna Wdowa w Avengers (2012), Panna Piggy w Muppetach, Beverly Marsh w To (2017) oraz Jedenastka w Stranger Things (chociaż już w drugim sezonie dołącza do niej Max), Tess w Ocean’s Eleven: Ryzykowna gra (2001), Isabel w Ocean’s Twelve: Dogrywka (2004) i Ellen w Ocean’s 13 (2007) – wszystkie trzy jako obiekty westchnień dla męskich bohaterów. Smerfetki wymieniać można w nieskończoność, co tylko potwierdza smutny obraz kobiecości w kinie. Postaci kobiece tworzone według tej zasady sugerują, że tylko nieliczne kobiety są tak zdolne, inteligentne i sprytne, aby być godnymi dołączenia do elitarnego grona mężczyzn (szczególnie w przypadku filmów typu heist movies). Halo, filmowcy, kobiety wciąż stanowią połowę społeczeństwa!

Syndrom Trinity, którego nazwa zaczerpnięta jest od imienia bohaterki Matrixa zwraca uwagę na oszustwo i scenopisarskie lenistwo przy sposobie kreacji silnych postaci kobiecych w filmach. Termin, stworzony kilka lat temu przez krytyczkę filmową Tashę Robinson, opisuje filmowy schemat silnej postaci kobiecej z własną tożsamością, celami i planem na życie, które w ekspozycji filmu przedstawiane są jako szalenie fascynujące postaci, a potem… zdobywają świat? Walczą ze złem? Wynajdują lek na nieuleczalną chorobę? Nie. Zamiast tego, scenarzyści nie dają im zupełnie nic do roboty. Chociaż Matrix (1999) zdaje test Bechdel, pomyślcie o Trinity, szalenie intrygującej bohaterce w pierwszych scenach filmu z jej udziałem. Na początku jest przewodniczką Neo po nowej rzeczywistości, jego nauczycielką, postacią szalenie niezależną. Potem jednak zakochuje się w nim i, jako postać, schodzi na dalszy plan, tracąc całą swoją niezależność, cele i ambicje, stając się jedynie seksowną, obeznaną ze sztukami walki dziewczyną pomagającą ukochanemu w osiągnięciu jego celów. Na Syndrom Trinity cierpi także Wyldstyle z Lego Przygoda (2014), Valka z Jak wytresować smoka 2 (2014), Dahl z Riddicka (2013) oraz wcześniej wspomniane Tauriel z Hobbita i Mako z Pacific Rim (2013). Takie zagranie nie ma nic wspólnego z feminizmem czy inkluzywnością, jeśli jego jedynym sensem jest zapewnienie twórcom filmu poduszki powietrznej z hasłem: “Ale o co chodzi? Przecież robimy silne kobiece bohaterki!”

Patrząc na te oklepane schematy wciąż kultywowane przez twórców filmowych, w głowie rozbrzmiewa mi głos Jamesa Browna: this is a man’s world. Na szczęście nie tylko stereotypami kino stoi, a w ostatnich kilkunastu latach dorobiliśmy się kilku ciekawych kobiecych bohaterek, a także filmów, w których są głównymi protagonistkami. Wciąż jednak nie jest różowo: 2018 roku kobiety stanowiły tylko 35% postaci wypowiadających się na ekranie, podczas gdy mężczyźni – 64 %. Wartość rośnie o jeden procent w przypadku filmów z głównymi bohaterkami kobiecymi, które stanowiły 36% protagonistek. Mimo to, filmy z kobietami docierają na szczyty box office’u – w 2017 roku była to Wonder Woman, Piękna i Bestia oraz Gwiezdne Wojny: Ostatni Jedi. Widzowie chcą więc oglądać kobiece historie, a ich liczba rośnie wraz z coraz większą rzeszą kobiet wkraczających w przemysł filmowy. W filmach reżyserowanych lub pisanych przez przynajmniej jedną kobietę, stanowią one aż 57% głównych bohaterek, podczas gdy w filmach tworzonych przez mężczyzn – jedynie 21%. W tej chwili kobiety stanowią jedynie 20% reżyserek, producentek, scenarzystek, montażystek i autorek zdjęć w najlepiej zarabiających filmach według raportu Celluliod Ceiling.

Chociaż może kwestionować adekwatność testów mierzących nierówności płciowe w filmach, jednego nie da się podważyć – ciekawych, rozwiniętych i głębokich postaci kobiecych wciąż oglądamy na ekranie mniej niż męskich. Być może kiedyś uda nam się zaśpiewać this is a man’s and woman’s world.

Michalina Peruga

Michalina Peruga

Filmoznawczyni, historyczka sztuki i miłośniczka współczesnego kina grozy i klasycznego kina hollywoodzkiego, w szczególności filmu noir i twórczości Alfreda Hitchcocka. W kinie uwielbia mieszanie gatunków, przełamywanie schematów oraz uważne przyglądanie się bohaterom.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA