NAJSMUTNIEJSZE momenty w wesołych filmach
Filmy zabawne, komedie, często spuszczają z tonu, by zakomunikować coś, od czego robi się nam ciepło na sercu. Często taki zabieg ma podłoże dramaturgiczne, a sceny przełamujące komediową konwencję są, mówiąc krótko: smutne. Poniżej filmy pasujące do tego równania, w którym zaskakująco (lub nie) dużą rolę odgrywa rodzina, ale nie tylko.
„Pani Doubtfire” (1993), reż. Chris Columbus
Kiedy sąd ogranicza Danielowi Hillardowi prawa do opieki nad dziećmi, ten, by móc je widywać, decyduje się na desperacki krok. Przyodziewa przebranie starszej pani i zatrudnia się we własnym domu jako opiekunka do własnych dzieci. I choć film Chrisa Columbusa to kolejny tour de force komediowego talentu Robina Williamsa, sceny w sądzie zrywają z gatunkiem, by reżyser mógł zakomunikować coś ważnego o ojcostwie. W konsekwencji wybryki Hillarda nie znajdują aprobaty sędziego. Ten, pełnym wyrozumiałości głosem, odbiera opiekę bohaterowi, co w pewnym sensie burzy model szczęśliwych zakończeń w filmach rodzinnych. Gdy spojrzymy na Sally Field, grającą żonę Daniela, widać jak trudno jest pogodzić się jej z tym faktem, pomimo występowania jako strona oskarżająca. Finalna scena, w której wszystko wraca do nowej normalności – Pani Doubtfire na powrót zatrudnia się do Hillard – jest satysfakcjonująca i oczekiwana, bo przynosi odkupienie. Ale biorąc pod uwagę, że Williams niejako ponosi w niej porażkę, możemy czuć delikatny niesmak.
Podobne:
„50 pierwszych randek” (2004), reż. Peter Segal
Komedia romantyczna zbudowana wokół bohaterki z poważnym urazem mózgu? Ten pomysł mógłby nie przejść blisko 20 lat po premierze 50 pierwszych randek. Film śmieszy i po takim czasie, ale również skłania do niewymuszonej refleksji. Lucy, w tej roli Drew Barrymore, jest przecież otoczona ludźmi, którzy ją kochają i dbają o nią każdego dnia. I to w tych fragmentach jesteśmy świadkami momentów przejmujących, kiedy to bliscy, poświęcając własne życie, modelują przewrotne życie Lucy. Widzimy, jak stają się architektami jej dnia, planując zajęcia i posiłki. Taki przebieg wydarzeń nie trwa jednak wiecznie – w pewnym momencie Henry (Adam Sandler) postanawia nagrać kasetę, na której wyjaśnia okoliczności utraty pamięci przez Lucy, przy okazji streszczając wydarzenia zeszłego roku, które dziewczyna ominęła (na przykład chwilowe rzucenie zioła przez Snoop Dogga). Prawda jest przejmująca dla Lucy, ale również dla widzów. Trwa to jednak tylko chwilę, bo clue nagranej prezentacji jest takie, że mnóstwo wokół bohaterki jest ludzi dobrych i troszczących się o nią, pomimo że ona sama, wskutek wypadku, nie pamięta poprzedniego dnia.
„Lepiej być nie może” (1997), reż. James L. Brooks
Wydaje się, że Melvin – poczytny pisarz – jest zły do szpiku kości. Stroni od kontaktów ludzkich, jest gburowaty i łatwo przychodzi mu niekontrolowane obrażanie innych. Gdyby nie urok i komediowy sznyt postaci granej przez Jacka Nicholsona prawdopodobnie nigdy byśmy go nie polubili. Lepiej być nie może iskrzy od inteligentnych i zabawnych dialogów, wprowadzając coraz to sympatyczniejsze postacie do gry. I gdy wydaje się nam, że ta narracyjna lekkość zostanie utrzymana do końca, dowiadujemy się, że córka Carol poważnie choruje i jej samej, pracując jako kelnerka, nie stać na leczenie. To odkrycie staje się szansą dla Melvina na odkupienie swoich grzechów. Pisarz finansuje opiekę medyczną, otwierając tym samym swoje, jak się okazuje, duże serce dla innych.
„Kevin sam w domu” (1990), reż. Chris Columbus
Drugi w tym zestawieniu film od Chrisa Columbusa również traktuje o rodzinie, a raczej jej braku (nawet jeśli tymczasowym) i, jak się okazuje, poważnym zgrzycie w jej szeregach. Fabuły Kevina nikomu przedstawiać nie trzeba. Kiedy mama Kevina po licznych trudach wychodzi na ostatnią prostą, by dostać się Chicago i zakończyć tę wstydliwą rodzicielską wpadkę, poznaje grupę muzyków zmierzającą wesoło na święta. Fakt, że wielu z nich nie widziało swoich bliskich od dawna, jest przykry. Ale prawdziwie smutny, odrobinę zamaskowany, moment następuje, kiedy Kevin spostrzega swoją wchodzącą do domu mamę. Za sekundę drzwi się otworzą i pozostała część rodziny ochoczo wpakowuje się do chaty, przekrzykując się nawzajem, jak gdyby nic się nie stało. Co w tym smutnego? Osamotniona matka sprzedawała pierścionki za bilet, koczowała na lotnisku, w końcu podróżowała z nieznajomymi, by tylko dotrzeć do Chicago. Jej rodzina dociera na miejsce pięć minut po niej, chwytając poranny lot, który przecież JEJ PROPONOWALI. Ot wygodnisie.
„Klik: I robisz, co chcesz” (2006), reż. Frank Coraci
Okazuje się, że hollywoodzkim filmowcom najłatwiej przychodzi wplatanie w komedie scen smutnych, w których główne skrzypce gra rodzina. Kolejnym takim przykładem jest Klik: I robisz, co chcesz. W zamyśle komedia, Klik jest pouczającym traktatem o życiu i tym, co w nim najważniejsze. Jego scenariusz obfituje w momenty pełne wzruszenia – wśród nich najsmutniejszym wydaje się dialog Adama Sandlera ze swoim synem. Wówczas pilot, którym główny bohater manipuluje rzeczywistość, przejął kontrolę nad jego posiadaczem. Skacząc do przodu o parę lat, Michael Newman dowiaduje się, że jego ojciec umarł, a próbując przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz go widział, wraca do swojego biura i niezapowiedzianej wizyty ojca. Zapracowany Newman odrzuca jego zaproszenie na wspólny wieczór, zasłaniając się pracą. Ojciec rzuca jedynie, że bardzo go kocha i wychodzi. Wtedy prawdziwy Michael odpowiada mu tym samym – ale że obserwuje całą sytuację z pozycji podróżnika w czasie, jego słowa pozostają niesłyszalne.