search
REKLAMA
Zestawienie

Godne OSCARA występy w filmach SCIENCE FICTION

Oscary i kino science fiction nigdy zbytnio za sobą nie przepadały. Kategorie takie jak „najlepszy aktor/aktorka”, „najlepszy film”, „najlepszy reżyser” z rzadka były zasiedlane przez...

Odys Korczyński

7 września 2022

REKLAMA

Oscary i kino science fiction nigdy zbytnio za sobą nie przepadały. Kategorie takie jak „najlepszy aktor/aktorka”, „najlepszy film”, „najlepszy reżyser” z rzadka były zasiedlane przez kino fantastycznonaukowe. Oczywiście od czasu do czasu rzucano w kierunku miłośników gatunku jakiś pseudodowód na to, że science fiction wcale nie jest traktowane jako kino bardziej dla dzieci, a nie dla poważnych kinomanów. Ochłapem tym były najczęściej nominacje, jak również nagrody w kategoriach „na otarcie oczu”, czyli „efekty specjalne”, albo np. „charakteryzacja”. Twórcy science fiction mają jednak o wiele większe aspiracje, a tak rzadkie przyznawanie Oscarów za role w tych produkcjach jest wyłącznie efektem irracjonalnego uprzedzenia krytyków do gatunku fantastyki naukowej.

Rutger Hauer jako Roy Batty, „Łowca androidów” (1982), reż. Ridley Scott

Rola Roya Batty’ego pozostała najwybitniejszą z tych, które zagrał Rutger Hauer. To wciąż dla mnie niezrozumiałe, dlaczego potem jego kariera stopniowo zwolniła, by na początku lat 90. przejść w role głównie drugoplanowe i charakterystyczne. To, co jednak zrobił u Scotta, wystarczy za każdą jego późniejszą kreację. Muszę jednak zaznaczyć, że tak ukochana przez miłośników popkultury i całkiem niezła literacko końcowa mowa Batty’ego przyćmiła niestety inną rewelacyjną scenę zagraną wraz z Joe Turkelem w roli Eldona Tyrela. To w niej Hauer ukazał swój prawdziwy talent do wcielania się w role podzielonych emocjonalnie bohaterów. A pocałunek złożony na ustach ojca w historii kina s-f wciąż jest jak policzek wymierzony ludzkiej wizji rezydującego w niebiosach Stwórcy.

Każda z istot żywych zostawia coś po sobie, jakąś część zasady istnienia (DNA), która będzie żyła po jej śmierci w postaci kogoś żywego i odrębnego. To nie żaden dar ani cud, ani kaprys, lecz prawo bezdusznie dla naszych zasad społecznych egzekwowane przez naturę. Nieczułość kreacji Tyrella pozbawiła Roya szansy na zostawienie kogoś takiego po sobie, ale jednocześnie pozwoliła odczuwać tego niekontrolowane pragnienie. Stał się jego niewolnikiem. Był nim i w ramieniu Oriona, gdzie widział atakujące statki w ogniu, i pośród świetlnych refleksów w pobliżu zakrzywiających czas Wrót Tannhäusera. Wzbogacał pamięć o rzeczy, w które człowiek mógłby nie uwierzyć, a teraz cała ta bezcenna biblioteka wspomnień musi zniknąć jak łzy w deszczu. W metaforyczny i nieco oszukańczy dla siebie sposób jednak przekazał dalej życie. Ocalił łowcę, a on będzie pierwszym, który da replikantom dziecięcą historię. Życie ma swoje prawa i nie da się zniewolić. Nieważne, czy jest zapoczątkowane w laboratorium, czy w macicy żywej istoty. Nie da się go ubrać w garnitur uszyty z definicji aktualnie obowiązujących prawd i kłamstw. Życie chce tylko więcej replikacji życia.

Mam nadzieję, że dobrze wyjaśniłem, dlaczego Rutgerowi Hauerowi należy się Oscar za rolę Batty’ego? Za niespotykaną w sztuce filmowej umiejętność przekazania filozofii życia wolnej od jakiejkolwiek ideologii.

James Woods jako Max Renn, „Wideodrom” (1983), reż. David Cronenberg

Znają go z pewnością miłośnicy ery VHS. Aktor o tak charakterystycznej urodzie grał często czarne charaktery i zapadające w pamięć postaci drugoplanowe. Role pierwszoplanowe zdarzały mu się rzadko, być może dlatego, że delikatnie mówiąc, nie ma wyglądu amanta. Udało mu się mimo to zdobyć dwukrotnie nominację do Oscara za Duchy Missisipi Roba Reinera i Salwador Olivera Stone’a. Za kreację fotoreportera Richarda Boyle’a u Stone’a powinien był dostać Oscara. Niestety, po raz kolejny szansa się już nie powtórzyła. Wcześniej, bo w 1983 roku, zagrał u Davida Cronenberga niezmiernie ciekawą rolę szefa małej stacji telewizyjnej, który desperacko poszukuje nowych wrażeń wizualnych, by prezentować je widzom, ale tak naprawdę chodzi tu wyłącznie o jego skryte potrzeby. Technologia wideo odpowiada na nie, spychając go w osobliwą symbiozę halucynacji z odbiornikami TV. Rola trudna, wielowymiarowa, wymagająca od aktora postawienia się na planie w sytuacjach nienormalnych i abstrakcyjnych, np. biczowanie telewizora, który tak naprawdę jest podnieconą kobietą o upodobaniach masochistycznych. James Woods zarówno swoją urodą, jak i zachowaniem wpasował się w surrealistyczno-erotyczny klimat stworzony przez Cronenberga. Można mu uwierzyć, że zrobiłby te wszystkie straszne, naznaczone dewiacją rzeczy.

Malcolm McDowell jako Alex DeLarge, „Mechaniczna pomarańcza” (1971), reż. Stanley Kubrick

O postaci Alexa napisano już bardzo wiele, a jego psychika jest wdzięcznym przykładem do wymyślania najbardziej kontrowersyjnych teorii na temat możliwości programowania behawioralnego ludzkiej psychiki. W tym przypadku jednak interesować nas powinny te emocje, które Alex wywołał u widza nie tylko, gdy był tym „złym” Alexem, ale zwłaszcza wtedy, kiedy stał się dobry. Trudno mi uwierzyć, że szacowna Akademia nie zauważyła geniuszu aktorskiego Malcolma McDowella. Tej łatwości, z jaką zagrał cały wachlarz ludzkich emocji, nie tych prostych, jasnych do odczytania, ale tych zakamuflowanych, kiedy tylko oczy zdradzały go, że myśli zupełnie coś innego, niż robi. Mam swoją teorię na ten temat – nagrodzenie McDowella czy też Kubricka mogłoby być niebezpieczne „politycznie”. Nagroda przecież jest gloryfikacją, a wymowa Mechanicznej pomarańczy jest pełna gorzkiej refleksji na temat nieuniknionej miłości przemocy w naturze człowieka. Człowiek jest bestią, a jeśli nią być przestaje, przestaje również być człowiekiem. Akademia uwielbiająca poprawność polityczną i pokój nie mogła nagrodzić McDowella za genialne pokazanie potworności ludzkiej istoty.

Jeff Goldblum jako Seth Brundle, „Mucha” (1986), reż. David Cronenberg

Postrzegam nagrodę przyznaną Musze za pewien rodzaj cynizmu, może niezamierzonego, ale jednak. Otóż produkcja została doceniona Oscarem za charakteryzację. Całkiem zresztą słusznie, bo wieloetapowa przemiana głównego bohatera w muchę jest zaprezentowana w filmie niezwykle sugestywnie. Zapomniano jednak o tym, kto musiał unieść ciężar tej charakteryzacji i dostosowywać swoją grę aktorską do kolejnych etapów stawania się owadem. Jeff Goldblum w swojej karierze, prócz Setha Brundle’a, zagrał wiele godnych Oscara ról, ale ta w Musze jest wyjątkowa, bo wymagała od aktora wielkiej, zewnętrznej przemiany. Być może przyznanie za nią Oscara otworzyłoby mu drogę do innych nagród, a tak pozostaje aktorem z jedną jedyną nominacją za krótki metraż w 1996 roku, i to za reżyserię.

Jeff Bridges jako Człowiek z gwiazd, „Gwiezdny przybysz” 1984, reż. John Carpenter

Za spokój, opanowanie, czasem denerwujące niedostosowanie odczuwalne przez widza, wręcz indolencję, za nieco naiwny romantyzm, i wreszcie za to, że te wszystkie skomplikowane reakcje potrafił spiąć dość sztywną mimiką. Bo gdy się tak popatrzy przekrojowo na wyczyny aktorskie Jeffa Bridgesa, nigdy nie uprawiał on jakiegoś wyjątkowo metodycznego formalnie aktorstwa. Przynajmniej nic z zewnątrz na to nie wskazuje. W przypadku Człowieka z gwiazd Jeff Bridges był wyjątkowo blisko Oscara, więc wszystko, co wymieniłem powyżej, zostało zauważone i docenione. Na otarcie łez przynajmniej zdobył Saturna, niemniej Oscar mu się należał, gdyż potrafił u widza wzbudzić takie emocje i tak zbudować osobowość postaci, że w ramach kina science fiction Człowiek z gwiazd jest bohaterem pamiętanym, kosmitą o pokojowych zamiarach, pozycjonującym ludzi jako gatunek inwazyjny i naznaczony ogromną niewiedzą o wszechświecie.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA