Filmy z PERFEKCYJNĄ ostatnią sceną
Pod osłoną nieba (1990), reż. Bernardo Bertolucci – powrót Kit
Podobne wpisy
Kit wraca do lokalu, w którym siedzi Paul Bowles. Jest sama, zdezorientowana, inna. Być zagubionym jak Kit w świecie pełnym niedopowiedzeń i zmieniających się znaczeń to w końcu powrócić w miejsce, z którego się uciekło, jak do łona matki. To w gruncie rzeczy zrozumieć, że wszystko jest skończone, a tylko wydaje się nie mieć granic, bo po prostu nie wiemy, kiedy nastąpi koniec. Bowles spogląda na Kit z zaciekawieniem i pyta – Zgubiła się, Pani? – Tak – odpowiada Kit z uśmiechem i nadzieją na twarzy. Ci, co znają książkę, wiedzą, że film Bertolucciego mocno zmienił zakończenie literackiego pierwowzoru. Może dlatego, żeby słowa Paula Bowlesa wybrzmiały mocniej. Ile razy je usłyszymy – dwa, trzy? Ile razy spojrzymy na księżyc w pełni? Dwadzieścia? Wszystko jest policzone, tylko nie znamy jeszcze tych liczb, dlatego się gubimy. Śmierć zawsze ku nam zmierza, ale ponieważ nie wiemy, kiedy nastąpi, nie mamy wrażenia skończoności życia. Nienawidzimy tej straszliwej precyzji, z jaką nadejdzie śmierć, ale ponieważ nie mamy świadomości, kiedy nastąpi, traktujemy życie jako niewyczerpane źródło.
Siedem (1995), reż. David Fincher – głowa
Nieprzerwanie czuję się zaskoczony i wstrząśnięty zakończeniem. Nie spodziewałem się go. Nie domyśliłem się. Nie zauważyłem żadnej podpowiedzi w fabule, mimo że były, chociaż skąpe. Fincherowi udał się więc zabieg, a tym samym wstrząs z powodu zawartości pudełka okazał się większy. Jeszcze w ostatnim momencie sądziłem, że Mills (Brad Pitt) wygra ze sobą, jakoś zapanuje nad instynktem, ale postąpił nie tak, jakby nakazywało nasze przyzwyczajenie do szczęśliwych zakończeń. Kto zresztą mógłby się wtedy opanować? Dokonał wyboru zgodnie z poczuciem sprawiedliwości, a nie prawem.
Martwica mózgu (1992), reż. Peter Jackson – w brzuchu potwora
Tak bardzo bym chciał, żeby Peter Jackson kiedyś jeszcze powrócił do klimatów gore i nakręcił Martwicę mózgu 2. Teraz, w czasach, kiedy panoszy się polityczna poprawność, jakże mógłby pokąsać małomiasteczkowe środowiska widzów. Co jakiś czas wracam do Martwicy mózgu jak do miłego wspomnienia kina klasy B, okropnie zagranego, udźwiękowionego, zmontowanego i wyświeconego, ale za to z niesamowitym klimatem i całkiem niezłymi efektami specjalnymi. Końcowa scena powrotu głównego bohatera do brzucha ogromnej i potwornej matki oraz rozsadzenie jej od wewnątrz jest metaforą pokonania patologicznej relacji rodzicielskiej – takie zerwanie skamieniałej pępowiny za pomocą buldożera.
Żywot Briana (1979), reż. Terry Jones – ukrzyżowanie Briana
Jakież to piękne by było, gdyby współczesny kościół miał do siebie tyle dystansu, co ci jegomoście wiszący na krzyżu i podśpiewujący Always look on the bright side of life. Niestety to tylko film. Rzeczywistość jest inna, a właściwie od setek lat niezmienna – wystarczy przypomnieć sobie radosną inwencję twórczą kleru w sprawie epidemii dżumy w XIV wieku i na temat pandemii koronawirusa w XXI wieku. Nic to. Na szczęście są takie produkcje jak Żywot Briana, dające intelektualne wytchnienie znękanemu fanatyzmami religijnymi i politycznymi rozumowi.