Filmy SCIENCE FICTION, w których ZŁO zwycięża
Zło niezwykle rzadko zwycięża w filmach – częściej w literaturze. W gatunku science fiction jeszcze rzadziej, bo to ten rodzaj kina, który niesie ludziom nadzieję na świetlaną przyszłość gatunku homo sapiens, nawet jeśli cały świat się skończy. Zdarzają się jednak tytuły, w których zło wygrywa, zwykle jednak nie ostatecznie, a samo w sobie nie jest złem bezdyskusyjnym. Nawet Thanos i ksenomorf w filmowej narracji nie byli złoczyńcami na wskroś niemoralnymi – jeden chronił na swój sposób wszechświat przed niszczącymi samych siebie populacjami, drugi walczył o swój gatunek, podobnie jak człowiek. Nawet więc jeśli w filmach SF zło wygrywa, to albo na krótko, albo złoczyńcy mają swoje bardzo racjonalne powody, albo istnieje konieczność wystąpienia np. totalnego zniszczenia, żeby mogło narodzić się coś lepszego. I te przyczyny najczęściej są dla widza jasne, jeśli nie wprost, to metaforycznie. Dlatego, jeśli zło w filmach SF i innych wygrywa, to nie jest to zło bezapelacyjne, przeżarte dewiacją, której nie dałoby się usprawiedliwić.
Tekst zawiera spoilery.
„Obcy 3”, 1992, reż. David Fincher
Wcale nie jest dla mnie oczywiste, że Obcy 3 skoczył się triumfem zła. To zależy od perspektywy. Jednym widzom żal Ripley, innym ksenomorfa, a raczej dziecka ksenomorfa. To, że rozsadza pierś Ellen, to szczegół. Broni swojego istnienia, podobnie jak więźniowie w kolonii karnej. Osobiście wolałbym traktowanie tego zakończenia jako istniejącego poza kategoriami szczęśliwego i nieszczęśliwego finału. Zakończenie Obcego 3 jest logiczne i konieczne. Porusza, ale nie można jednoznacznie stwierdzić, że to dobrze, że Ellen zginęła, a ksenomorf nie przeżył, albo że lepiej by było, gdyby Ellen jednak nie zginęła, a dała się złapać. Dla ludzi ksenomorf był wcielonym złem, a zabierając ze sobą Ripley, dokonał największej, moralnie negatywnie zakwalifikowanej zbrodni, przynajmniej w najbardziej powszechnym osądzie.
„Coś”, 1982, reż. John Carpenter
Carpenterowi zależało na otwartym zakończeniu, ale trudno nam zdecydować tylko dlatego, że nie wiemy, kto z ludzi przeżyje. Tracimy jednak z pola widzenia realia sytuacji. Nawet jeśli konfrontację z obcym przeżyje albo MacReady, albo Childs, zło w postaci braku szczęśliwego zakończenia i tak zwycięży. Bo żaden z nich nie przeżyje, gdy ogień zgaśnie. Przeżyć ma szansę jedynie kosmiczny organizm, chociaż i tak znikomą. Dla wszystkich więc stworzone przez Carpentera zakończenie jest złe, a obiektywnie zło zwycięża, bo wszyscy bohaterowie umierają.
„Wróg”, 2013, reż. Denis Villeneuve
Gyllenhaal mistrzowsko odegrał dwie role po przeciwnych stronach barykady zła i dobra. Historia wygląda mniej więcej tak: Profesor historii Adam Bell odkrywa Anthony’ego Claire’a, mężczyznę, który jest z nim fizycznie identyczny, ale ma zupełnie inną osobowość pod względem moralnym. Mężczyźni prześladują się i próbują odkryć nawzajem tajemnicę swojego istnienia. W pewnym momencie nawet zaciera się granica, który z nich jest tym dobrym, a który złym. Przy jednym z kolejnych spotkań dochodzi między nimi do kłótni, która kończy się nieoczekiwanie śmiercią Claire. Może się wydawać, że ginie ten zły, ale to pozory. Claire był symulacją mroczniejszej połowy Bella, ale wróg czai się najwidoczniej jeszcze gdzie indziej – nie do końca w Bellu lub Claire.
„12 małp”, 1995, reż. Terry Gilliam
Genialna konstrukcja filmu, w którym „zło” wygrywa, bazuje na tym, że gdy zaczynamy 12 małp oglądać, to chronologicznie owo zło już wygrało. Tego jednak nie można się domyślić, dlatego ta podróż z głównym bohaterem tak wciąga. James Cole (Bruce Willis) zostaje wysłany w przeszłość, aby spróbować wyśledzić pochodzenie wirusa, który wykończył prawie całą ludzkość. Doskonale jednak wie, że przyszłości nie można zmienić – jego misja polegać ma tylko na polepszeniu ochrony tego, co pozostało z rasy ludzkiej. Jest zatem przesądzone, że śmierć Cole’a pod koniec filmu – widok, którego sam był świadkiem jako dziecko – musi się wydarzyć, aby naukowcy dowiedzieli się, że za wirusem stoi zdesperowany, również mający swoje racje doktor Peters.
„Mechaniczna pomarańcza”, 1971, reż. Stanley Kubrick
Państwo nas zniewala i zawsze ostatecznie wygrywa. W filmie Kubricka niewiele jest nadziei. Reżyser odważnie potraktował powieść Anthony’ego Burgessa. Uwypuklił społeczną i obywatelską nędzę Alexa DeLarge’a, odbierając mu zupełnie wolność. W powieści Alex ostatecznie wyrzeka się swojego poprzedniego życia po tym, jak został „zreformowany” przez rządową eksperymentalną technikę prania mózgu, w której muzyka odgrywa ważną rolę wyzwalająco-blokującą. Kubrick poszedł dalej (chyba na szczęście, nie wiedząc o 21. rozdziale książki) i dodał jedną ważną scenę – w szpitalu, również z muzyką. Tym samym dzięki niej Alex został uwolniony – jego natura wróciła. Zakończył film jako bohater zresocjalizowany przez państwo oraz jako jego narzędzie, teraz bardziej świadome i wyrachowane. Według Kubricka nie jest tak, że wyszalejemy się i nagle otrzeźwiejemy. My jesteśmy źli, chcemy popełniać zło.
„Avengers: Wojna bez granic”, 2018, reż. Anthony Russo, Joel Russo
Zakończenie opisywane przeze mnie wiele razy z różnych perspektyw – moralnej i czysto racjonalnej, a także nawet ekonomicznej. Może sprawiać faktycznie pozory dobra, ale w gruncie rzeczy jest złe. W Wojnie bez granic Thanos kompletuje rękawicę z kamieniami nieskończoności i pstryka, dając w swoim pojęciu wszechświatowi drugą szansę, a tak naprawdę tylko odwlekając jego problemy. W tym sensie złem jest zagłada nie tylko winnych, ale przede wszystkim niewinnych.
„Terminator 3: Bunt maszyn”, 2003, reż. Jonathan Mostow
Po zniszczeniu T-X (Kristanna Loken) w kulminacyjnym momencie filmu John Connor (Nick Stahl) i Katherine Brewster (Claire Danes) docierają do rdzenia Skynetu, aby go zniszczyć i powstrzymać Dzień Sądu. Tak się im przynajmniej wydaje, że to centrum zarządzania: serce Skynetu. Wkrótce jednak przekonują się, że to miejsce jest w rzeczywistości schronem przeciwatomowym, a ponieważ Skynet rozprzestrzenił się już w Internecie, Dzień Sądu jest nieunikniony. To chyba T-800 mówił, że przyszłość nie jest ustalona. W Terminatorze 3 jednak wszystko zostało opowiedziane na nowo, a linia czasowa serii zerwana. Przez dotarcie do rzekomego rdzenia Skynetu, John i Kate tak naprawdę znaleźli schronienie, a Skynet dokonał nuklearnego holokaustu, który unicestwił miliardy ludzi.
„Brightburn: Syn ciemności”, 2019, reż. David Yarovesky
Niewątpliwie zło wygrywa. Brandon Breyer zręcznie kamufluje swoje nadludzkie zdolności za pomocą zbrodni. Jest jedynym dzieckiem, które przeżyło katastrofę samolotu, a 268 trupów jest znakomitym alibi. Przybrani rodzice zginęli na farmie, którą zniszczyła katastrofa lotnicza, a tak naprawdę ojcu został spalony mózg, a matkę zrzucono z kilku kilometrów. Brightburn kończy się jednoznacznie źle. Świat z żyjącym Brandonem nie czeka nic dobrego.
„Watchmen. Strażnicy”, 2009, reż. Zack Snyder
W filmach superbohaterskich najczęściej wygrywa dobro, bo inaczej jaki byłby sens istnienia superbohaterów? Generalnie ten gatunek science fiction jest bardzo umocowany w rozważaniach na temat różnych koncepcji dobra walczącego ze złem. Strażnicy w tej herosowskiej materii zawsze byli inni, nawet pod tym względem. Dobro w nich nie wygrywa, przynajmniej w krótszej perspektywie. W dłuższej jednak ocena moralna może być inna. Myślę oczywiście o Adrianie Veidcie znanym jako Ozymandiasz (Matthew Goode), który – chcąc zapobiec wojnie nuklearnej pomiędzy USA a Związkiem Radzieckim – wrabia Doktora Manhattana (Billy Crudup) w serię eksplozji na całym świecie. Eksplozje te zabijają miliony, ale także jednoczą USA i Związek Radziecki przeciwko Manhattanowi, zapobiegając w ten sposób wojnie nuklearnej i teoretycznie „ratując” życie miliardów ludzi. Zmowie między Ozymandiaszem a resztą bohaterów sprzeciwia się tylko Rorschach, ale Manhattan skutecznie go ucisza. Dobro wygrywa czy zło? A może zakończenie Strażników jest poza tymi pojęciami?
„Cube”, 1997, reż. Vincenzo Natali
Czy Cube pokazuje za pomocą sześcianu zło? To zależy, jaką koncepcję zła się przyjmie – bezosobowe, osobowe, czyli wolicjonalne. W perspektywie zakończenia jednak istnienie sześcianu z wypełnionymi pułapkami pokojami wydaje się całkowicie niepotrzebne. Jaki pożytek i sens mogliby mieć twórcy z tego wynalazku? Ludzki umysł jednak oczekuje, że musi istnieć powód, dla którego sześcian istnieje. Brak przyczyny byłby czymś niedopuszczalnym – ZŁEM. Brak sensu jest niekiedy odbierany jako zło, bo w przyczynie zła dopatrujemy się na zasadzie kulturowego przyzwyczajenia czyjejś woli, a to przecież niekiedy tylko efekt działania praw fizyki, statystyki, przypadku itp. W Cube giną prawie wszyscy bohaterowie i to jest złe. Złe w sensie nieosobowym jest również samo istnienie sześcianu, o którym niczego się nie dowiemy. On po prostu jest i zabija ludzi, dopuszczając do ocalenia tylko nielicznych. Pytanie jednak, czy w świetle kryje się wolność? Znów intuicyjnie, wytrenowani przez behawioralne wzorce, oczekujemy, że jasne światło to będzie uwolnienie.