CUBE. Znakomity debiut science fiction (i co było dalej)
Ten pierwszy atrybut odnosi się do sytuacji zaszczucia, w jakiej znaleźli się bohaterowie. Nie wiedząc, przez kogo zostali uwięzieni ani w jakim celu, usilnie starają się przetrwać w sytuacji bez wyjścia. Drugi element z kolei odnosi się do kształtu pomieszczenia, które stanowi dla bohaterów więzienie i śmiertelną pułapkę w jednym. Sześcian jest dla nich ponadto zagadką, której rozwiązanie zdecyduje o pozostaniu przy życiu.
Twórca Cube
Są debiuty zapomniane, pełniące dla twórcy rolę rozgrzewki, i są też debiuty doskonałe, okazujące się dla twórcy po latach swoistym strzałem w dziesiątkę. Cube należy do tego drugiego rodzaju. Ciekawe jest to tym bardziej, gdy weźmie się pod uwagę niemalże ekspresowe tempo powstawania filmu – zdjęcia trwały zaledwie dwadzieścia dni. Był to także film o wyjątkowo niskim budżecie – kosztował tylko trzysta sześćdziesiąt pięć tysięcy kanadyjskich dolarów. Jak się okazuje, były to jednak wystarczające środki do osiągnięcia niezbędnej jakości. Ale historia kina zawiera co najmniej kilka przykładów reżyserów, którzy po sukcesie swojego pierwszego, wielkiego filmu w swych kolejnych dokonaniach ani na centymetr nie zbliżyli się do poziomu debiutu. Kanadyjski reżyser Vincenzo Natali niestety jest wykonawcą tej klątwy.
Sam twórca nigdy jednak nie celował wysoko, nie dbał o większy rozgłos. Po pełnometrażowym debiucie w jego filmografii pojawiło się jeszcze kilka obrazów spod znaku fantastyki, dodajmy, całkiem dobrych (Cyfrowy szpieg, Istota, Wielkie nic, Istnienie), ale twórca wciąż wracał w nich po wcześniej wydeptanych ścieżkach. Jakby sugerował, że to, co najciekawszego miał do powiedzenia, powiedziane zostało w 1997 roku. Dwa lata po premierze Cube kino science fiction zmieniło swoje oblicze – nadeszła, zapoczątkowana przez Matriksa nowa era wielkich, fantastycznych widowisk, bazujących na dynamicznej akcji i efektach wizualnych. Nataliemu bliżej było jednak do surowości i realizmu, którą dziś śmiało i z powodzeniem reprezentuje z kolei nie kto inny, jak Denis Villeneuve (notabene także reżyser pochodzący z Kanady). Być może ta odmiana stylistyki SF, dla której zrobiło się obecnie w kinie miejsce, sprawi, że Natali zaskoczy nas wkrótce jakimś pełnometrażowym projektem.
Swego czasu przewijał się temat podjęcia przez Nataliego ekranizacji Neuromancera – prawdziwego klasyka literatury sci-fi, inicjującego powstanie podgatunku cyberpunku. Niestety projekt spalił na panewce. Później reżyser wolał usunąć się niejako w cień i postawić na posadę reżysera serialowego, czym zresztą parał się jeszcze przed Cube. Ostatnio pracował m.in. przy Westworld, ale ma też na swoim koncie reżyserię odcinków do takich seriali jak: Hannibal, Wirus, Luke Cage. Z kolei już wkrótce zaprezentuje swoje siły przy okazji adaptacji powieści fantasy Amerykańscy bogowie.
Nie oszukujmy się jednak – bez względu na to, jak potoczy się jego kariera, Natali już na zawsze pozostanie reżyserem jednego, kultowego filmu. Cube to bowiem niedościgniony wzór mrocznego, surowego science fiction podszytego atmosferą tajemnicy.
Oczywiście sugerując na wstępie, że Vincenzo Natali zbudował fabułę do filmu Cube tylko przy użyciu dwóch wspomnianych elementów, niejako puszczam do czytelnika oko, zdając sobie sprawę z umowności tego założenia. W rzeczywistości reżyser i scenarzysta w jednym posiadał bardziej złożone źródło inspiracji. Z pewnością Nataliemu musiał spodobać się jeden z odcinków kultowego serialu The Twilight Zone, z 1964 roku pod tytułem Five Characters in Search of an Exit. Jak sam tytuł wskazuje, odcinek opowiada o piątce ludzi, która budzi się uwięziona w pomieszczeniu o kształcie walca. Każdy z bohaterów pełnił inną funkcję w prawdziwym życiu (major, klown, włóczęga, baletnica, kobziarz), ale muszą zacząć działać razem, by sprostać zagrożeniu. Scenariusz do filmu z 1997 roku najpewniej powstał na bazie jeszcze jednego dzieła – filmu pod tytułem The Cube z 1969 roku, autorstwa Jima Hensona. W tym wypadku fabuła opowiada o mężczyźnie zamkniętym w białym sześcianie, którego głównym zmartwieniem jest to, jak się z niego wydostać. Nie pomagają mu w tym jednak odwiedzające go od czasu do czasu osoby, na czele z dyrektorem tego tajemniczego miejsca.
Interpretacja Cube
To może być dla ciebie trudne do zrozumienia, ale nie ma żadnego spisku. Nikt nad tym nie panuje. To bezgłowa, błędna operacja będąca iluzją czegoś większego. Rozumiesz to? Wielki Brat na ciebie nie patrzy.
Słowa te wypowiada jeden z bohaterów filmu Nataliego. Poniekąd wytłumaczone zostaje w nich to, jaki jest sens i założenie sześcianu – miejsca, w którym zamknięci zostali bohaterowie. I wbrew pozorom perspektywa, w której nikt nie nadzoruje więzienia gromadzącego więźniów (co ciekawe, imiona bohaterów odnoszą się do nazw najważniejszych więzień na świecie), stanowiącego tym samym byt całkowicie autonomiczny, jest perspektywą najgorszą z możliwych. Szansa na uwolnienie i odkrycie sensu miejsca zaszczucia spada wówczas do zera, gdyż nikt nie pociąga za sznurki tego złowieszczego mechanizmu. Ale największa siła konceptu fabularnego filmu Cube polega na tym, że to my, widzowie, sami dopisujemy do niego interpretację. Ta jest bowiem kwestią otwartą. Ja lubię widzieć w sześcianie metaforę żywotu człowieka tudzież systemu społeczno-politycznego. W obu przypadkach nieznany jest początek ani koniec mechanizmu, w którym funkcjonujemy. Każdy krok na przód skutecznie ograniczany jest lękiem przed konsekwencjami. Gdy już uda nam się ruszyć z miejsca, nieustannie wisi nad nami brzemię porażki – porażki, która w naszych wyobrażeniach zwykle przybiera śmiertelne kształty.
Co istotne, z jednego z fabularnych zwrotów filmu płynie znamienne przesłanie. Porażka, czyli śmierć, nigdy nie przychodzi odgórnie – jest raczej konsekwencją naszych wyborów, reakcją na naszą przemożną potrzebę parcia do przodu. Bo gdybyśmy w życiu potrafili częściej uruchomić hamulce, przeczekać i zastanowić się nad problemem, spotkałoby nas o wiele mniej złego.
Lubię także widzieć w sześcianie miejsce, które nie tyle więzi, co daje szansę na wieczność. Jest ona dana bohaterom w zamian za wymazanie złego wrażenia grzechów doczesnego życia. Cube jest bowiem czyśćcem – bohaterowie trafiają do niego tuż po śmierci (sami pamiętają jedynie, że udali się w sen), a trwa w nim nieustanna walka o udowodnienie swojej wartości przed obliczem tajemniczego bytu, którego imienia nie znają. Wiarygodnie wówczas wypada finał tej opowieści, w której to osoba intelektualnie upośledzona, jako ta skażona jedynie grzechem pierworodnym, zdoła jako jedyna dotknąć bieli wybawienia. Inni ponoszą porażkę, gdyż zapominają o fundamentalnej zasadzie przetrwania (sprzyjającej także chrześcijańskim prawdom) mówiącej – w grupie siła! Innymi słowy, to życie we wspólnocie jest kluczem do szczęścia, a indywidualizm jest drogą donikąd.
Wydźwięk i sequele
Zdaje się, że największym problemem późniejszych kontynuacji Cube jest fakt, iż skutecznie rozwiewają one tę elektryzującą aurę tajemnicy, będącą wizytówką pierwowzoru. Paradoksalnie jednak nie są to aż tak złe filmy – w oderwaniu od porównań do pierwowzoru ogląda się je nawet bezboleśnie. Z pewnością jednak są to złe sequele. Co prawda Nataliemu proponowano stanowisko reżysera drugiej części, ale ten nie podzielał idei kontynuowania pomysłu zaprezentowanego w oryginale, uznając go za zamknięty. Odmienne stanowisko przedstawił Andrzej Sekuła (polski operator na emigracji), reżyser nakręconego w 2002 roku Cube 2. Film cierpi na typową bolączkę kontynuacji, odznaczając się przesadnym efekciarstwem (na domiar złego efekty specjalne nie wyglądają dobrze). W dodatku odsłaniane są te karty historii, które powinny jednak zostać przykryte. W tłumaczeniu nam genezy sześcianu najdalej poszli jednak twórcy trzeciej części, tytułującej się Cube Zero, będącej prequelem całości historii. Tajemnica zostaje bowiem rozwiana, a my na talerzu otrzymujemy rozwiązanie zagadki. Cube Zero broni się jednak opowiadaniem historii z dwóch różnych perspektyw – osób zamkniętych w pułapce i tych, którzy pułapką sterują.
Choć kontynuacje starają się realizować utarty w jedynce schemat, zaskakując widza nowymi rozwiązaniami pułapek oraz odkrywając kolejne sekrety motywu głównego fabuły, to jednak zdecydowanie przegrywają w rywalizacji z pierwowzorem. Można je traktować jedynie w kategorii niegroźnej ciekawostki chcącej wyróżnić się na tle wyjątkowości materiału wyjściowego. A przez to pozostającej w jego cieniu. Ale Cube z 1997 roku zdołał także inaczej zainspirować filmowców. Na przestrzeni lat powstało kilka filmów, które opierają na analogicznym pomyśle wyjściowym, co film Vincenzo Nataliego, czyli zamknięciu bohaterów w pomieszczeniu bądź sytuacji bez wyjścia, swoistej klatce dla szczurów, która tylko pozornie nie posiada wyjścia. Takimi filmami są na przykład Tożsamość, Killing Room czy też brytyjski Egzamin. Ale także pierwsza Piła i poniekąd jej kontynuacje zaczerpnęły kręgosłup fabularny od Cube. Od pewnego czasu mówi się o amerykańskim remaku dzieła Vincenzo Nataliego, który miałby się nazywać Cubed. Póki co nic oficjalnego jeszcze o produkcji nie wiadomo. Prędzej czy później z pewnością jednak do kostki powrócimy.
***
Ponoć pierwszą sceną, jaką usunął reżyser w postprodukcji, było finalne ujęcie poza Cube, dające odpowiedź na kluczowe pytanie. Ta decyzja nie może dziwić. Prawdziwa siła sześcianu jako pułapki, w której znaleźli się bohaterowie, opiera się bowiem na jego bezcelowości oraz przypadkowości. Pustka, jaką tym samym wyznacza zdaje się nie mieć końca – co dogłębnie przeraża. Tylko nieliczni zdołają nadać jej sens.
korekta: Kornelia Farynowska
Tekst z archiwum film.org.pl