Dwójka głównych bohaterów, natrafiających na siebie w wielkim Tokio, to dla mnie kinowy symbol samotników. Niby wszystko się w ich życiu zgadza, wszak mają partnerów odwzajemniających uczucia, a jednak podczas obcowania z miejskim zgiełkiem zdają sobie sprawę z tego, że w ich życiu dominuje pustka. To, co jeszcze niedawno stanowiło zdrową rutynę, przerodziło się w wyniszczającą nudę, pozbawiającą motywacji do działania. Najbardziej niesamowite są w Między słowami okoliczności, w jakich natrafiają na siebie bohaterowie filmu. Zetknięcie z inną kulturą, związane z pozbawieniem możliwości swobodnego kontaktu, może zadziałać w ten sposób, że bratnią duszę odnajdziemy w najmniej spodziewanym momencie i w najmniej spodziewanej osobie. Wystarczy, że łączy nas potrzeba bliskości, stanowiąca w tym wypadku język uniwersalny.
Analogicznie do Siódmej pieczęci, Ingmar Bergman ponownie stanął w obliczu śmierci. Jego bohater, wiekowy profesor, sam przyznaje, że na starość stał się bardziej melancholijny. Dlatego w drodze na uroczystość jubileuszu naukowego rozpamiętuje swe życie, cofając się aż do czasów dzieciństwa – czasu beztroski i niewinności. Isak Borg jest żywym przykładem tego, że bez względu na tytuły naukowe i zdobytą wiedzę w obliczu nieuniknionego końca żywota każdy z nas jest malutki i słaby. Trudnym do uniesieniem brzemieniem staje wówczas samotność, a jedynym ratunkiem – zanurzenie się w odmętach pamięci.
Choć często o tym zapominamy, samotność może być także wynikiem społecznego odrzucenia, nieprzystawania do standardów lub przyzwyczajeń kulturowo-estetycznych. Czyli inności po prostu. Słynny film Tima Burtona właśnie o tym opowiada. Kontakt z osobą mającą nożyce zamiast rąk może w dodatku wywoływać u niektórych obawy przed zranieniem. Dlatego właśnie na twarzy głównego bohatera wypisany jest smutek samotności i tęsknoty za bliskością. Bliskością prawdziwą, wynikającą z fascynacji wnętrzem drugiej osoby, a nie z chęci przyjrzenia się jej niczym zjawisku. Na szczęście częścią małomiasteczkowej społeczności jest też Winona Ryder, która potrafi dojrzeć pod kostiumem potwora wrażliwego chłopaka.
Postać wampira kryje w sobie wiele mroku i grozy. Jest to oczywiste. Ale Drakula, Nosferatu, Lestat i inni to dla mnie także wyjątkowe portrety samotników i outsiderów. Zapewniająca długi żywot oraz tłumiąca lęk przed śmiercią nieśmiertelność paradoksalnie okazała się dla nich największą klątwą. Ich żywot naznaczony jest bowiem beznadzieją odosobnienia, rozciągniętego w dodatku przez wieki. Pomiędzy Symfonią grozy a Drakulą Coppoli z mitem wampira zmierzył się Werner Herzog. To właśnie podczas przemierzania wraz z Klausem Kinskim opustoszałego zamczyska Nosferatu, w którym jedyną muzyką wypełniającą wnętrze jest łopocząca na wietrze kotara, po raz pierwszy zrozumiałem, że tak jak wampira wypada się przede wszystkim bać, tak wypada mu też współczuć.
Kim Ki-duk przyzwyczaił nas do prostoty, która potrafi porażać swoją prawdziwością. W tej poetyckiej historii o cykliczności życia spotykamy się z kategorią samotności z wyboru. Buddyjski mnich świadomie decyduje się na odosobnienie, rezygnując z bycia częścią cywilizacji i ogromu związanych z nią uciech. Woli swoje cztery ściany otoczone zewsząd wodą. I co zaskakujące, przynosi mu to wiele korzyści, ze spokojem ducha na czele. Znamienny wydaje się moment kontaktu jego młodego podopiecznego z dziewczyną. Okazuje się, że od miłości prosta droga do gniewu, a także i do zła. Samotność wydaje się w tym wypadku najlepszym środkiem higieny umysłu.