Trailery, które SPOILEROWAŁY filmy
Trailer to krótka zapowiedź filmu mająca na celu zachęcenie widza do pójścia do kina. Zdarza się jednak, że wywiera skutek wręcz przeciwny, bo w trailerze pojawia się scena, która zdradza – jakże ważny przecież – plot twist danego filmu, a nawet samo jego zakończenie. Niniejsze zestawienie przedstawia tego typu sytuacje.
Uwaga! Tekst może zawierać spoilery!
Batman v Superman: Świt sprawiedliwości (2016)
Choć sama produkcja nie okazała się wybitnym dziełem, wielu fanów Zacka Snydera czekało, co reżyser pokaże przy okazji nowej odsłony przygód Supermana. Jakież było ich zdziwienie, gdy w jednym z trailerów pojawił się gigantyczny spoiler zdradzający ważne szczegóły fabuły. Nie tylko pokazano, kto będzie przeciwnikiem Supermana, ale co ważniejsze – pojawił się fragment zakończenia, pokazujący, że tytułowi bohaterowie będą walczyli ramię w ramię przeciwko złu oraz że dołączy do nich nie kto inny jak sama Wonder Woman. Jak się okazało, budowanie napięcia wokół epickiego pojedynku Batmana z Supermanem zostało zabite poprzez jedną scenę niepotrzebnie umieszczoną w trailerze.
Terminator: Genisys (2015)
Kolejna odsłona franczyzy z 2015 roku finalnie była przeznaczona chyba wyłącznie dla najbardziej zagorzałych fanów serii. Wiele osób zastanawiało się jednak, kto tym razem będzie antagonistą, i była to chyba jedna z tych tajemnic, która niejako w minimalnym chociaż stopniu budowała zainteresowanie wokół tego filmu. Ogólne zaskoczenie wywołał jeden z trailerów, który pokazał, że w filmie wystąpi znana wszystkim postać Johna Connora, ale nie w roli przywódcy ruchu oporu, lecz właśnie przeciwnika, pół człowieka, pół robota. Na przestrzeni prawie trzyminutowego trailera dostajemy także streszczenie praktycznie całego filmu, z naciskiem na głównego antagonistę. Po tej wpadce nikt już nie był zainteresowany oglądaniem Terminatora: Genisys w kinie.
Speed: niebezpieczna prędkość (1994)
Podobne wpisy
Speed to bez wątpienia klasyk z końca lat 90., w którym Keanu Reeves oraz Sandra Bullock próbują uratować pasażerów autobusu z podłożoną w nim bombą. Produkcja ta to wypełniony po brzegi akcyjniak, który po dzień dzisiejszy ogląda się na krawędzi fotela. Dziwi więc, że twórcy trailera zamieścili w nim finałową scenę, w której autobus wjeżdża w samolot i wybucha, zaś pasażerowie oglądają eksplozję z bezpiecznej odległości. Co prawda istnieje niepisana zasada, zgodnie z którą widowiskowe wybuchy zawsze lepiej mieć niż nie mieć (Michael Bay). Zaskakuje jednak, że tak istotna dla fabuły scena została pokazana widzom wcześniej, mimo emocjonujących scen wybuchów, których w trailerze aż nadto. Nie zmienia to faktu, że nawet po upływie tak długiego okresu jest on dalej epicki.
Wyspa (2005)
Wydawałoby się, że sam koncept stojący za filmem jest na tyle ciekawy, iż totalnym błędem byłoby zdradzenie widzom fabuły przed seansem. Okazuje się jednak, że osoba zajmująca się trailerem tej produkcji zupełnie o tym nie pomyślała. I tak dostajemy produkt, w którym dowiadujemy się, że żadna wyspa nie istnieje, zaś główni bohaterowie to klony trzymane w zamknięciu. Byłby to bez wątpienia ciekawy plot twist, gdyby widzowie, którzy widzieli trailer, nie zdawali sobie sprawy, o czym jest cały film. Dlatego oglądanie Wyspy Michaela Baya całkowicie mija się z celem. Reszta to bowiem mnóstwo wybuchów, dużo akcji i nic więcej.
Dom w głębi lasu (2011)
Niestety z bardzo podobnym problemem musiała się mierzyć metaprodukcja Drew Goddarda. Tym razem mamy do czynienia z genialnym konceptem bazującym na zasadach panujących w filmach grozy i nie tylko. Ot, grupa przyjaciół wyjeżdża z miasta, by spędzić trochę czasu w domku przypominającym chatkę z Martwego zła. Film ten to przede wszystkim zabawa konwencją i wywrócenie do góry nogami wszystkiego, co do tej pory wiedzieliśmy o gatunku filmowym, który został wzięty na warsztat. Niestety osoby, które obejrzały trailer, wiedziały już mniej więcej, z czym mają do czynienia, oraz że wszystko jest tak naprawdę bez znaczenia, bo okazuje się, że potwory uciekają z placówki naukowej i atakują jej pracowników. Z jednej strony to bardzo cool scena, jednak z drugiej ujawniony zostaje ważny element fabuły.
GoldenEye (1995)
Wiadomo, że jeżeli w jakimś filmie pojawia się postać, w którą wciela się Sean Bean, to można być pewnym, że niedługo potem zginie. Aktor tym razem zagrał 006 – współpracownika Jamesa Bonda, a prywatnie jego kolegę. Twórcy GoldenEye postawili wysoko poprzeczkę. Wzięli powyższy koncept (czyli Sean Bean zawsze ginie) i wykorzystali go do granic możliwości, zabijając go nie raz, a dwa razy. Widzowie na pewno byliby zaskoczeni tym cliffhangerem, gdyby nie fakt, iż w trailerze pokazano, że jego postać nie tylko żyje, ale jest także głównym antagonistą, z którym musi się zmierzyć 007. Co prawda produkcja dała kolejne życie serii, jednak osoby, który widziały trailer, nie były zachwycone zdradzeniem elementów fabuły.