search
REKLAMA
Artykuł

DOM MROCZNYCH MOTYLI. Gdy rodzice zabijają dzieci, Bóg przestaje być mężczyzną

Odys Korczyński

14 czerwca 2018

REKLAMA

Reżyser podkreśla go za każdym razem, i to ze zdwojoną siłą, łącząc sceny dramatów na wyspie z wypełnionymi mrokiem wspomnieniami Juhaniego. Miesza kolor obrazów z aktualnego życia na wyspie z cyjanotypią filmowego wizerunku przeszłości Juhaniego. Symboliczne obrazy wzburzonej wody i bezradnie drgających w niej niewielkich rąk dziecka poruszają, chociaż wytrawny krytyk może stwierdzić, że przecież to banalna gra na podstawowych emocjach.

Spójrzmy jednak na Dom mrocznych motyli całościowo. Może i ta zaszyta w nich dramatyczna banalność uwidoczniłaby się znacznie bardziej i przyćmiła powagę tematu, gdyby historia Juhaniego rozgrywała się w fabularnej próżni. A tak Juhani, chociaż jest głównym bohaterem, to funkcjonuje na tle wielu historii, równie godnych przeanalizowania, co jego osobiste zmagania z przeszłością. Tragiczna miłość Salmiego do żony Harjuli, samobójstwo Pierducha czy też oddanie administratorki Tyyne aż do przedwczesnej śmierci są wątkami, które sprawiają, że historia Juhaniego staje się plastyczna i wręcz mięsista. Z jednej strony mogłaby się wydarzyć nie tylko w książce lub w filmie, a z drugiej, jest fikcją opowiedzianą formalnie na tyle interesująco, że nie nudzi, chociaż, czemu nie przeczę, są momenty, kiedy powoduje emocjonalne zmęczenie.

Pozostał jeszcze temat Boga. A Tego męska wizja unosi się nad całym filmem Karukoskiego niczym ciemne chmury nad subtelnie namalowanym akwarelą pejzażem wyspy z ośrodkiem poprawczym. Reżyser najpierw uczynił zmaskulinizowanym Bogiem kierownika Harjulę, by stopniowo odebrać mu niepodzielną władzę, odsłaniając jego ludzką naturę na doświadczenie przegranej i zdrady. Ewoluująca w stronę bycia życiowym rozbitkiem boskość Harjuli jest negatywną analogią w stosunku do doświadczenia absolutnej władzy ojcowskiej przez Juhaniego, aż do momentu śmierci Sauliego. Od Boga, który jest uosobieniem absolutnego ojca, można by oczekiwać, że powstrzyma śmierć niemowlaka. Cóż jest wart przecież taki ojciec, który potrafi osłaniać wierzącego tylko semantycznie, w klepanych intencjonalnie modlitwach, a ewentualnej siły używa wyłącznie poprzez odpowiednio zmanipulowane ludzkie czyny? Niewiele, dlatego początkowo agresywny Harjula z czasem pokornieje i ma rzeczywistą szansę przemienić się w prawdziwego mistrza dla wychowanków domu na wyspie. Z pewnością by to zrobił, nawet mimo starotestamentalnych ciągot, gdyby nie zadufani w sobie i udający społeczną poprawność urzędnicy.

A męska wizja Boga? Reżyser zdaje się krzyczeć poprzez cały swój film, że złudny czar ojca w niebiosach pryska, gdy człowiek zabija własne dziecko, czyli byt jeszcze w żaden sposób niepowiązany z ludzką siecią win, kar, uprzedzeń oraz obaw. Znika wtedy bezcenny sam w sobie świat, bo tyle jest rzeczywistości, ile żyjących stworzeń w ogóle. A każde z nich jest niezastąpione. Odebrać mu życie, to tak jakby zamordować cały świat. Wyjątkowo idealistyczne, zaratustriańskie, buddyjskie i niepraktyczne, prawda? A może lepsze takie podejście niż dziadek ciskający z nieba pioruny za ludzko osądzony bagaż grzechów? Nie twierdzę, że Dom mrocznych motyli ma ambicje do ukazywania jakiejkolwiek eschatologicznej prawdy. On stawia tylko pytania, a odpowiedzi mieszczące się w osobistym doświadczeniu prawdy lub kłamstwa każdy z widzów musi już znaleźć sam.

Wiele we współczesnej kinematografii, jak i w ogóle humanistyce napisano i powiedziano o tzw. prawdzie. Co rusz jakiś filozof albo religijny egzegeta roszczą sobie prawo do mówienia, że prawdą jest to i to. Trawestując jednego z moich ulubionych fenomenologicznych idealistów, Martina Heideggera, uważam, że o ile ogólna prawda o sensie życia ucieka nam, im bliżej jesteśmy śmierci, to jedynie w dzieciństwie umiemy otworzyć się na tzw. jej prześwit. Jest nim to wszystko, co paradoksalnie prawdą nie jest, ale stanowi jej jakby forpocztę, zapowiedź, nadzieję, że o ile uda nam się złożyć samodzielnie te klocki dziecięctwa i żaden dorosły ich brutalnie nie rozdepcze, kiedyś odnajdziemy też i samą prawdę, która nie równa się niczemu więcej ponad świadomość, że w korowodzie amoralnego życia potrafiliśmy je dać komuś podobnie bezbronnemu do motyli jedwabnika.

Co więc stoi na przeszkodzie? Ojciec, matka, świadomość, że ktoś dotknął nas nie tak, jak powinien, społeczne zasady, a może sama konstrukcja dziecka, podobnego do drogocennych owadów dających jedwab? Ślepy, bezradny, niesamodzielny, a jednak na tyle uważny, że widzi to, na co znakomita większość dorosłych ludzi jest od dawna niewrażliwa, bo kultura, bo tradycja, bo prawo, bo krzywo patrzący sąsiad, bo zawsze coś ważniejszego niż wymarzony i od lat zapomniany dom z klocków.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA