DOM MROCZNYCH MOTYLI. Gdy rodzice zabijają dzieci, Bóg przestaje być mężczyzną
Motyle jedwabników trzeba dokarmiać, ponieważ same nie potrafią zdobyć pożywienia. Są też ślepe i nie potrafią latać, zupełnie jak w pewnym sensie dzieci albo niemowlęta. Potrzebują ludzi, którzy będą się o nie troszczyć. Bez opieki zginą. Nie udowodnią tym wszystkim zadufanym w sobie dorosłym, że potrafią wyrwać się z ich umysłowych więzień i być lepsze. Nie popełnić tych samych błędów, a jednocześnie zachować staromodnie rozumiane godność i zasady. Jestem kilka minut po seansie Domu mrocznych motyli i wciąż dźwięczy mi w głowie pytanie, skąd pisarka Leena Lander, reżyser Dome Karukoski i scenarzysta Marko Leino tak dobrze wiedzieli, co dzieje się w głowie dorastającego dziecka, które nie potrafi zapomnieć. Czy te wszystkie przeżycia są aż tak powtarzalne, że wystarczy sięgnąć do specjalistycznych książek i już się wszystko wie? A może skandynawski dramat, miejscami ociekający patosem, zbyt idealizuje problemy dzieci?
Świat dziecka przypominał mi zawsze dom zrobiony z klocków. Bynajmniej nie były to klocki Lego, ale nieco prostsze, ordynarne elementy z niewprawnie odlanych plastikowych form, które dopiero czas miał za zadanie zeszlifować w piękne lub szkaradne fragmenty dojrzałości. Dorośli uwielbiali przestawiać takie wymarzone domy z kąta w kąt, śmiać się z nich, udawać, że misterna konstrukcja ma dla nich jakieś znaczenie, albo wręcz deptać, kiedy akurat byli źli.
Taki właśnie jest ojciec głównego bohatera, Juhaniego (Niilo Syväoja), i taki zdawał się być kierownik ośrodka poprawczego Harjula (Tommi Korpela). Juhani trafił na tzw. wyspę, ponieważ władze uznały, że jego biologiczni rodzice nie są w stanie odpowiednio się nim zająć, podobnie zresztą jak kolejne rodziny zastępcze. Problemem chłopca jest traumatyczna przeszłość, która, nieprzepracowana, wywołała gwałtowny bunt wobec rzeczywistości oraz jej zasad, a także autorytetów jako takich, kimkolwiek by one były. Początki w ośrodku nie są dla Juhaniego przyjemne. Kierownik Harjula stosuje ostre metody, wliczając w to rękoczyny, odpowiedzialność zbiorową, a nawet karcer. Juhani dostaje również szkołę od kolegów z grupy. Na ceremonii inicjacyjnej, która polega na chrzcie za pomocą moczu, nadają mu imię Jeż, czyli z zewnątrz odstraszający, a w środku miękki jak zepsuta śliwka.
Taki w istocie jest Juhani, jak i każdy z wychowanków domu. Większość z nich śpi na ceratach, bo podczas snu się moczą. Większość udaje, że jest arcysilna, a wystarczy zostawić ich samych ze sobą w ciemności, by poddali się mrocznym wspomnieniom i szlochali jak głodny i nieprzewinięty niemowlak. Tak naprawdę jedyny prawdziwy dom, jaki mają, to ośrodek na wyspie, którym niepodzielnie rządzi Harjula, mimo posiadania żony i córek równie samotny, co i jego podopieczni. Uświadamiają to sobie dobitnie, gdy władze decydują się zaprzestać finansowania placówki. Wtedy Harjula wpada na ryzykowny pomysł hodowania jedwabników, żeby sfinansować działanie ośrodka. Gdzieś od tego momentu Juhani znów przestaje sobie radzić. Im bardziej miłość do wyspy narasta, tym wnikliwiej kąsa napęczniała przeszłością nienawiść. Śmierć znienawidzonych rodziców ostatecznie uwalnia bombę, która nie wybiera, co ma zniszczyć, nawet jeśli to jest dobre, bezbronne, piękne i ślepe jak jedwabniki. Bo jak poradzić sobie ze wspomnieniem, kiedy jako siedmioletnie dziecko widzi się matkę, która topi kilkumiesięcznego brata – Sauliego. Jak nie obwiniać się o to, że nie można go było znaleźć w zimnej wodzie, że miało się za krótkie ręce i chwytały one tylko spienioną topiel.
Dome Karukoski trochę igra z emocjami widza. Używa monotonnej, smutnej muzyki, długich ujęć twarzy i przede wszystkim cierpienia dzieci. Nie brak mu jednak wprawy w stosowaniu tych środków. Część z nich jest mocno symboliczna. Np. uduszenie kota oznacza przeniesienie agresji na obiekt potencjalnie drapieżny, co może oznaczać podświadomą zemstę na ojcu, który groził Juhaniemu śmiercią. Z kolei zniszczenie jaj jedwabników, będących jedyną szansą na przetrwanie ośrodka na wyspie, symbolizuje przejęcie na siebie winy za śmierć Sauliego. Właśnie świadomość, że ponosi się odpowiedzialność za to, że było się bezbronnym i za słabym, żeby przemienić rzeczywistość, powoduje niewspółmierny do teraźniejszych faktów ból.