search
REKLAMA
Action Collection

ZABÓJCY. Stallone vs Banderas

Krzysztof Walecki

6 września 2019

REKLAMA

Dwóch mężczyzn idzie przez mokradła w akompaniamencie siąpiącego deszczu i mocno przygaszonych kolorów. Kroczący z przodu ma na nogach drogie buty i ładny płaszcz, ale to ten z tyłu wiedział lepiej, żeby wziąć kalosze i broń, którą ma obecnie wycelowaną w plecy towarzysza. Ten za chwilę zacznie błagać o litość, próbując przekupić swego przyszłego mordercę, ale obaj wiedzą, że z tej wyprawy wróci tylko jeden z nich. Są zawodowymi zabójcami, profesjonalistami w swym fachu, którzy znają się dobrze; traf jednak chciał, że jeden dostał zlecenie na drugiego. Nie ma przebacz. Pierwszy z mężczyzn zginie, ale na swoich warunkach – jego niedoszły anioł śmierci nie pociągnie za spust, za to da mu broń, aby ten sam się zabił. Zawodowa uprzejmość. Po wszystkim przejedzie dłonią po swej zmęczonej twarzy, mając dość życia, jakie prowadzi.

Ponura atmosfera początkowej sceny Zabójców mogła zaskoczyć tych, którzy spodziewali się czystej krwi kina akcji, zwłaszcza w 1995 roku, kiedy na kinowych ekranach gatunek ten wciąż dzielił i rządził. Ów prolog nadaje właściwy ton całości, starającej się znaleźć równowagę pomiędzy psychologicznym starciem dwóch morderców a bardziej widowiskową stroną ich konfliktu. Pierwszym z nich jest Robert Rath, zabójca z mokradeł, legenda w zawodzie, prawdziwy numer jeden, marzący jednak o emeryturze, ale wciąż niepotrafiący odważyć się powiedzieć „koniec”. Okazuje się, że ten definitywny może mu zapewnić niejaki Miguel Bain, młody narwaniec, który zaczyna podbierać zlecenia Ratha, wykańczając jego cele.

Obietnica pojedynku hollywoodzkiej legendy, Sylvestra Stallone’a (Rath), z młodym wilkiem, Antoniem Banderasem (Bain), działała na wyobraźnię, zwłaszcza że ten drugi zaledwie dwa miesiące wcześniej dał się poznać Amerykanom jako niezmordowany El Mariachi w Desperado. Dodatkowo Zabójców podpisał Richard Donner, reżyser naówczas znany przede wszystkim z kolejnych części Zabójczej broni, choć mający na swoim koncie również filmy dalekie od sensacji (Omen, Superman, Zaklęta w sokoła, Maverick). Jego nowe dzieło wydawało się idealnie wpisywać w estetykę kina akcji lat dziewięćdziesiątych opartej na spektakularności, choć porównując ten film do innych przedstawicieli gatunku z tamtego okresu, od razu widać, że Zabójcy są całkiem inną bestią.

W swych filmach Donner zawsze skupiał się na ludzkiej stronie opowieści, bardziej zainteresowany swymi postaciami, a dopiero później widowiskiem, oprawą. Tu jest podobnie, choć mając za głównych bohaterów zawodowych zabójców, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że forma zależna jest w dużej mierze od tego, w jaki sposób Rath i Bain myślą, działają oraz reagują na siebie. Tym samym akcja w Zabójcach jest odzwierciedleniem charakterów postaci, diametralnie od siebie różnych, wręcz niemożliwych do pogodzenia. Podczas gdy Bain jest bardziej efektownym i okrutnym zabójcą, starającym się działać według planu, który najczęściej psuje sobie własną brawurą, Ratha cechuje opanowanie, powściągliwość i obrzydzenie do samego siebie. Pojawienie się młodego rywala wyraźnie ożywia starego wygę, zmuszonego działać szybciej i mocniej, improwizować tam, gdzie zazwyczaj nie było na to miejsca. Mimo to łatwo podzielić Zabójców na dwie połowy – pierwsza, szybsza, wypełniona intensywnymi, choć krótkimi wybuchami przemocy, bardziej pasuje do postaci Banderasa, natomiast druga, nastawiona na psychologicznie wyczerpujący pojedynek, siedzenie w jednym miejscu i oczekiwanie na błąd przeciwnika, cechuje bohatera Stallone’a.

REKLAMA