CHWAŁA. Amerykańskie serce jest czarne?
Chęć zniesienia niewolnictwa była jedną z głównych przyczyn wybuchu wojny secesyjnej w 1861 roku. Po jej zakończeniu tzw. wolność uzyskały ponad 4 miliony niewolników. To jednak, jak zaczęło wyglądać ich życie, gdy stali się z dnia na dzień wolni, a zarazem musieli zacząć konkurować na rynku pracy np. z amerykańską białą klasą robotniczą i pracownikami najemnymi, nie było tym oczekiwanym rajem na ziemi. Zresztą po zakończeniu wojny secesyjnej zaczęła się w USA zupełnie inna wojna – społeczna. Przez lata strajki poszczególnych grup zawodowych i konflikty etniczne trawiły kraj zarówno na północy, jak i na południu (m.in. krwawy strajk kolejarzy w 1877, masakra chińskich górników w 1885, strajki farmerów w latach 80. XIX wieku, wyzysk milionów emigranckich dzieci poniżej 16 roku życia, programowo realizowane od setek lat ludobójcze działania wobec Indian itd.). A potem przyszła wojna, pierwsza z dwóch, odświeżająca dla państwa niczym wyjście słońca na od tygodni zachmurzonym niebie.
Na takich zbrodniczych filarach zbudowano wzniosłe, amerykańskie ideały. Afroamerykanie faktycznie doświadczyli wolności, lecz przekonali się, że amerykańskie serce wcale czarne nie jest. Jest białe, i to w bardzo elitarnym sensie. Nie dla każdego, a zwłaszcza nie dla biedaka. W błędzie więc byli żołnierze 54 Ochotniczego Pułku Piechoty Massachusetts, w której służyli sierżant John Rawlins (Morgan Freeman) czy kapral Thomas Searles (Andre Braugher), prywatnie filmowy przyjaciel pułkownika Shawa. Tę ich naiwną wiarę w świetlane jutro dobrze i gorzko pokazał reżyser, niemniej ze zbyt małą ilością dostępnych dla widza myśli historycznych. Zwick skupił się na kreowaniu wielkiego bohatera, za którym poszli czarni żołnierze. Zabrakło jednak przemyśleń, że szli za nim, bo uwierzyli, że Ameryka może być ich domem, a realia, również w czasach, w których walczyli, były zupełnie inne. Czarni dosłownie byli wojskowymi służącymi wielkich, białych wojowników. Oczywiście są sceny np. rabunku w Darien, gdzie 54 Pułk został użyty do grabieży, co jest poniżej honoru żołnierza, a widz łatwo może sobie uzmysłowić, jak w jankeskim wojsku traktowano Afroamerykanów, jednak ogólnie film skupia się bardziej na idealistycznej roli białego bohatera i jego odczuciach niż sytuacji czarnych.
Może gdyby było odwrotnie, a w ostatecznych rozrachunku żołnierze Pułku o określonym kolorze skóry nie traktowaliby pułkownika Shawa jako wzoru do naśladowania, tylko swoimi czynami przesunęli ciężar fabuły w stronę ich problemów, produkcja nie zostałaby dobrze odebrana, zwłaszcza pod koniec lat 80. Dzisiaj, w dobie ruchu Black Lives Matter, zapewne byłoby inaczej. Mało tego, nazbyt mesjańska rola białego wybawiciela czarnych, którym próbował stać się pułkownik Shaw, może wzbudzać kontrowersje. Więcej o jego „powalającym” romantyzmie napisałem w artykule o tragicznych bohaterach w stylu Williama Wallace’a. Jest w postaci Shawa moc, tylko zbyt dosłownie zaprezentowana, przez co na ekranie miejscami bywał on karykaturalny, a nie godny naśladowania.