CHWAŁA. Amerykańskie serce jest czarne?
Żołnierze, którzy walczyli w oddziale dowodzonym przez pułkownika Roberta Goulda Shawa, faktycznie tak myśleli. Walczyli o swoją, wyimaginowaną wizję kraju. Mało ich obchodziło, co na ten temat sądzą biali. Amerykańska walka o niepodległość miała wiele kolorów, żółty, czarny, biały i wszelkie ich mieszanki, tyle że ta kaukaska barwa zawsze była kolorem najeźdźców. W takim razie co z amerykańskimi ideami walki o wolność? Czy zostały zbudowane na przekłamanych fundamentach? Mając do dyspozycji tak kontrowersyjną (zwłaszcza dzisiaj), opartą na faktach historię, Edward Zwick potrafił ją zmarnować. Od lat nie mogę mu tego wybaczyć, a jednocześnie darzę Chwałę niezmienną sympatią, polecając ją każdemu, kto chce obejrzeć ciekawą filmową alternatywę dla monumentalnego Gettysburga Rona Maxwella dostępnego na zapisy w osiedlowej wideotece.
O ile tylko ów ktoś jest uodporniony na wszechobecny w filmie patos. W sumie to główny zarzut do reżysera, że dał się ponieść, a może również i zwieść pewnemu stylowi opowiadania patriotycznych historii, obowiązującemu w mainstreamowych filmach zza oceanu. Polega on mniej więcej na tym, że główny bohater zawsze jest kryształowy moralnie i skłonny do nadludzkich poświęceń dla innych i co najważniejsze, dla idei budującej amerykańskie państwo. Wolność ludzka bowiem bez ujętej w prawne ramy państwowości nie może istnieć. W istocie jest to zupełnie skrzywiona wizja wolności, w którą Amerykanie święcie wierzą, zresztą nie tylko oni, ale większość społeczeństw ukształtowanych na tzw. micie o sprawiedliwej demokracji. Oczywiście ów kryształowy bohater musi być widzowi zaprezentowany tak ckliwie, jak tylko się da – romantyczna, najlepiej smyczkowa muzyka, podniosły ton wypowiedzi, konfrontacje z niesprawiedliwością świata, aż w końcu kulminacja w postaci męczeńskiej śmierci za sprawę. Pułkownik Robert Gould Shaw został więc takim wojennym męczennikiem walczącym z białą, rasistowską Ameryką o swoich żołnierzy i ojczyznę dla wszystkich. Jak każdy idealista, przegrał, bo w ogóle wziął udział w tej zakłamanej od korzenia secesyjnej walce.
A gdyby tak Edward Zwick poszedł pod prąd? Część scen pozbawił muzyki łkającego jak zbity pies na deszczu Jamesa Hornera. Nieco dokładniej zmontował całość, może przedłużając ją o jakieś 20 minut, żeby uzupełnić dziury w historii. Dopracował zdjęcia batalistyczne, bo nazbyt przypominają one kręcony w studio tani serial wojenny (nie rozumiem, za co Freddie Francis dostał Oscara). Pochylił się nad aktorami, żeby bardziej mówili do siebie, a nie do jakiegoś niewidzialnego bytu, jak na ambonie przed tysiącami klęczących pielgrzymów ze świętymi obrazkami w rękach. Matthew Broderick powinien wziąć przykład z Denzela Washingtona w roli zbuntowanego szeregowego Tripa. Tej postaci można wierzyć, że rozdzierają ją sprzeczne emocje, że amerykańska wizja wolności nie jest dla wszystkich, ale od samego początku została zaprojektowana dla białych i nikogo więcej. A tylko z powodu poczucia winy niewielkiej grupy intelektualistów zostały do tej wizji na siłę dołączone inne kolory skóry, które aż po dzisiejsze czasy nie mogą uzyskać w praktyce identycznych praw, co biali, heteroseksualni (przynajmniej oficjalnie) mężczyźni wierzący w Boga (również przynajmniej oficjalnie) i niezbyt odstający indywidualnością od reszty szarej masy utrzymującej swoimi podatkami biurokratyczną machinę państwa.
Edward Zwick nie poszedł pod prąd. Nakręcił laurkę, niemal mesjańską wizję z pułkownikiem Shawem jako głównym elementem świętego obrazka rozdawanego czarnoskórym żołnierzom, żeby modlili się do niego jak do wybawiciela. Politycznie ani społecznie jednak nikt ich nie wybawił od rzeczywistości. I konfrontacja z nią, z miałkością abolicjonistycznych mokrych snów, jest bodaj największą zaletą Chwały. Na szczęście Zwick, dowalając do swojej amerykańskiej kanapki hektolitry patetycznego sosu, nie zapomniał o daniu solidnego kopniaka establishmentowi, który od XIX wieku dorabiał się na głoszeniu szczytnych ideałów wolnościowych, a w praktyce szanse dostawali albo lepiej urodzeni i lepiej wykształceni, albo mający szczęście i znajomości. Szeregowy Afroamerykanin pozostawał jako wolny tam, gdzie był jako niewolnik – nie miał niczego i był przez białych pogardzany. A szeregowi biali, zmuszani do zaakceptowania zakazu niewolnictwa, który nie mieścił się w ich niezbyt skłonnych do myślenia głowach, wykształcali w sobie jeszcze większą nienawiść do czarnych. Od wieków budowane mury trwają dzisiaj w najlepsze, chociaż nie można powiedzieć, że nie jest lepiej. Jest, lecz sytuacja zmienia się w ślimaczym tempie, a rasizm przyjął wiele różnych twarzy, wykluczających ludzi ze społeczeństwa nie tylko ze względu na kolor skóry, ale chociażby nawet ze względu na to, jakich środków chcą używać do mycia się.