Ach ŚPIJ, kochanie. Filmy IDEALNE na BEZSENNOŚĆ

Baby są jakieś inne (2011), reż. Marek Koterski
Podobne wpisy
Ten film jest jakiś inny. Już sama forma wizualna znakomicie nadaje się do wyświetlania przy zgaszonych światłach. Jeśli jeszcze mamy ekran OLED, gdzie czerń jest wyjątkowo czarna, wrażenia odprężające i usypiające są gwarantowane. Co jakiś czas słychać brzdąkanie na kontrabasie, przejeżdżające samochody i odgłos auta, którym jedzie dwójka bohaterów – Pucio (Robert Więckiewicz) i Adam Miauczyński (Adam Woronowicz). Jest jedna przebitka z kobietą w seksownej bieliźnie, ale na niewiele się zdaje, bo nic nie może w głowie uśmierzyć tego bólu intelektualnego, gdy się słyszy rozmowę głównych postaci. Bo film Marka Koterskiego właściwie nie ma żadnej fabuły. Jest zlepkiem mniej lub bardziej bezsensownych wykwitów intelektualnych, które scenarzysta musiał długo zbierać wśród najbardziej pozbawionych relacji ze światem warstw społecznych naszej populacji.
I dupa ma swój czas i miejsce swoje – jak stwierdza w którymś momencie Pucio. Reżyseria Koterskiego tego zupełnie nie przewidziała. Wali po oczach tym jadem w stosunku do kobiet, aż w końcu staje się on dla widza nie tyle niestrawny, co powszedni, nudny i oklepany, bo takie męskie użalanie się nad sobą słyszy się niemal codziennie. Po którymś żarcie o blondynkach czy wrzynających się w psiochę majtkach nawet miłośnik fekalnych dowcipów może mieć dość. Tak na marginesie proponowałbym wszystkim mężczyznom cierpiącym na syndrom Miauczyńskiego natychmiast zostać homoseksualistami. Oszczędziliby sobie cierpień, a i może wreszcie odnaleźliby życiowy spokój.
Piknik pod wiszącą skałą (1975), reż. Peter Weir
Żeby była jasność, nie wszystkie filmy mające właściwości nasenne są zarazem nudne i nieinteresujące. Trzeba je po prostu oglądać w odpowiednim stanie psychofizycznym. W przypadku Pikniku pod wiszącą skałą tak właśnie jest. Produkcja nie charakteryzuje się zawrotnym tempem akcji, lecz także daleko jej do drapieżnej i patetycznej rozwlekłości w stylu Viscontiego. Wielkie ma w tym względzie znaczenie muzyka – spokojna, relaksująca, owszem, jednak w żadnym przypadku niedominująca nad fabułą ani nie nadmiernie dramatyczna, chociaż to w niej tkwi jeden z ważniejszych pierwiastków nasennych. Nie od dzisiaj wiadomo, że melodie wygrywane na syrindze (fletni Pana) przez Gheorgha Zamfira są zaklasyfikowane np. w muzykoterapii jako muzyka relaksacyjna, pozbawiająca stresu i odprężająca, stąd takie, a nie inne działanie podkładu muzycznego na widza.
Muzyka plus mnóstwo długich, malarskich ujęć, monologów wewnętrznych bohaterów, niespiesznej akcji oraz ogólnego wrażenia, że nikomu tak naprawdę aż tak bardzo nie spieszy się odnaleźć zaginione dziewczyny, dodatkowo wzmacnia efekt nasenny. Nic w tym złego, bo Peter Weir ma nietuzinkowy talent tak zbalansować swoje filmy, że owa monotonia nie jest odbierana jako dojmująca nuda. Wszystko dzięki fabule i dającym do myślenia dialogom – tak, w rzeczy samej egzystencjalnym, co do których prawie zawsze mam analityczne zastrzeżenia, lecz o dziwo niewpadającym w charakterystyczne dla tego typu filozofowania tony rozpaczy, beznadziei oraz niekończącego się weltszmercu. Z przyjemnością można przy Pikniku pod wiszącą skałą zasnąć z nadzieją, że kolejny dzień będzie lepszy, a magia wiszącej skały zapewni coś więcej niż bolesne zaginięcie. Czyż nie o to chodziło reżyserowi – o tę najważniejszą w życiu, magiczną nadzieję?