Ach ŚPIJ, kochanie. Filmy IDEALNE na BEZSENNOŚĆ

Solaris (1971), reż. Andriej Tarkowski
Podobne wpisy
Radzieckie kino artystyczne rządzi się swoimi prawami. Już sam początek Solaris przypomina fragment mszy Bacha (w tym przypadku Albinoniego), a niekończące się napisy wprowadzają w odpowiedni, senny klimat. Później człowiek stoi na łące, człowiek stoi w deszczu, przechadza się po parku, patrzy na wodę, kamera filmuje glony, nieosiodłanego konia, trójka ludzi siedzi i ogląda przeczący wszelkim zasadom budowania suspensu briefing z pobytu na Solaris, potem następuje jazda po mieście i przez tunel i znowu po mieście, i znowu przez tunel itp. Już pierwsze trzydzieści minut działa wybitnie usypiająco. Fabuła przypomina dokumentalny obraz z pracowniczej wycieczki na działki albo do partyjnego ośrodka na wieś, tyle że w drugiej połowie filmu przeniesionego poza Ziemię. Jestem fanem twórczości Lema i od pierwszego seansu produkcji Tarkowskiego nie mogę zrozumieć i – jako fan twardego science fiction – zaakceptować formalnej wizji reżysera. Taka była jednak odpowiedź kina fantastycznego zza żelaznej kurtyny na zachodni świat fantastyki, i to jest fakt. Emblematyczne jest również to, że przez te dziesiątki lat od premiery Solaris w naszej polskiej wizji tego gatunku filmów nastąpił dość niewielki postęp. Rosjanie jednak poszli o wiele dalej.
Co jest główną właściwością Solaris działającą nasennie, a której nie ma np. w wersji Soderbergha z 2002 roku? Otóż skłonny do filozofowania Tarkowski postawił na rozważania filozoficzne, pogłębił znacznie rolę oceanu, ograniczył zaś fantastykę na rzecz psychologizowania. Filozofia jednak tak podana może jedynie zmęczyć, wywołać egzystencjalną frustrację, znużenie, a nie zainteresowanie. Przez takie podejście do tej nauki uznano jej rozważania za mało wartościowe w porównaniu z dyscyplinami szczegółowymi, podobnie nieużyteczne jak ckliwe sentencje z Alchemika Paulo Coelho. Reasumując, długie ujęcia, rozwlekłe dialogi, znikoma ilość kosmosu w kosmosie, egzystencjalizm w popkulturowym wydaniu smalącym koperczaki do Sørena Kierkegaarda, a nie rzetelnej Heideggerowskiej analityki oraz zupełny brak muzyki – to wszystko działa wybitnie usypiająco.
Powidoki (2016), reż. Andrzej Wajda
Gdybym nie obejrzał Powidoków, znacznie trudniej byłoby mi uwierzyć w to, co napisał o Wajdzie Kazimierz Kutz w swojej autobiografii Będzie skandal. Do tej pory sądziłem, że tak wielki reżyser miał o wiele więcej do powiedzenia w trakcie kręcenia swoich filmów, a nie zdawał się na asystentów, po czym sam gdzieś znikał. Przychodził niemal na gotowe, rzadko miał plan działania, zdawał się na intuicję i generalnie tak wielki nie był, jak o nim sądzono przez te dziesiątki lat jego pracy twórczej. Kutz z nim współpracował np. przy Pokoleniu, chociaż z tego, co pisze, można wysnuć wniosek, że nie tylko z nim, ale i za niego, a przecież był to sam początek kariery obydwu reżyserów, zatem powinno się im o wiele bardziej chcieć (mam na myśli oczywiście Wajdę).
Nie zdziwiłbym się więc, gdyby przy swoim ostatnim filmie Andrzej Wajda chciał wreszcie popracować sam, bez asystentów wymyślających kadry, zapychających swoimi pomysłami luki w scenariuszu oraz tłumaczących aktorom, o co chodzi w ich rolach i jak mają je zagrać. Efekt tej pracy okazał się wyjątkowo mierny, ponieważ zabrakło dobrze napisanej historii. Paradoksalnie dla całej wielkości Strzemińskiego (Bogusław Linda) jako malarza, wybrano jego ostatni etap życia. Zapomniano o służbie wojskowej malarza w czasie I wojny światowej, studiach w Moskwie, współpracy z Malewiczem i wielu innych ciekawych wątkach. Rozbudowano do granic mydlanej opery relację z Niką (Bronisława Zamachowska), a ukazanie konfliktu z władzami komunistycznymi ograniczono do minimum. Wszystko jakby tylko po to, żeby ograniczyć napięcie, żeby produkcja stała się jak najbardziej kameralna, rozegrana w kilku lokacjach bez szerszych planów, z krótkimi dialogami Lindy, bo ktoś nie przemyślał, co powinien znaczącego mówić itp. Tak więc próżno szukać napięcia w Powidokach, a Andrzej Wajda zamknął swoją twórczość tak płaskim i pozbawionym dramatyzmu akcentem, na szczęście krótkim, bo film trwa zaledwie godzinę i trzydzieści osiem minut. W zupełności jednak wystarczy, żeby usnąć z rozczarowania. Najwidoczniej zabrakło zdolnych asystentów, takich jak np. Kazimierz Kutz.