6 połączeń SCIENCE FICTION z WESTERNEM, które MUSISZ znać, jeśli polubiłeś OUTER RANGE
Za sprawą mającego niedawno premierę serialu Outer Range wielu z nas nie może wyjść z podziwu, że stylistyki westernu i science ficiton tak dobrze potrafią ze sobą współgrać. Mogło się wydawać, że oba gatunki stoją do siebie w opozycji. Nic bardziej mylnego. Literatura doskonale pamięta odmianę space western, gdzie rolę kowbojów przejęli astronauci w przygodowych historiach osadzonych na różnych planetach. W słownikach funkcjonuje też pojęcie „Dziwnego Zachodu”, będącego taką odmianą literatury lub filmu, w której western łączy się z fantastyką. Przejdźmy zatem do konkretów. Oto kilka przykładów filmów, które według mnie warto obejrzeć, jeśli ceni się w kinie zarówno obrazy z Dzikiego Zachodu, jak i te wyjęte z przestrzeni kosmicznej.
Kowboje i Obcy
To bodaj najbardziej typowy i najbardziej oczywisty przykład z tego zestawienia. Jego twórcy nie odmówili sobie zatytułowania filmu w sposób, który jednoznacznie daje do zrozumienia, jakie dwie tradycje zostały w nim połączone. W filmie z udziałem Daniela Craiga i Harrisona Forda mamy ponadto do czynienia z motywem fabularnym, który wydaje się najmniej zaskakującą i najmniej kolizyjną drogą łączenia tych dwóch, jak by nie patrzeć, kontrastujących gatunków. Mówiąc wprost, mamy tu do czynienia z dosłownym zetknięciem się dwóch światów. Na Dziki Zachód przybywają kosmici i nie mają dobrych zamiarów. Nie dajcie się jednak zwieść pozorom, bo choć kowboje wstępnie wyposażeni są jedynie w rewolwery, w pewnym momencie zdobywają technologię obcych, dzięki czemu walka staje się bardziej wyrównana. Chciałbym jednak podkreślić jedno – Kowboje i Obcy to typowa, popcornowa produkcja, tworzona z myślą o spragnionych niezobowiązującego eskapizmu widzach. Jej założenia są dokładnie tak banalne jak obietnica, którą film składa już na wstępie. Żadne to wielkie widowisko, ale za sprawą sprawnej ręki Jona Favreau jest to jednocześnie kino w swych ramach bardzo solidnie zrealizowane i skutecznie dające frajdę.
Świat Dzikiego Zachodu
W tym roku ponownie nadarzy się okazja do powrotu do tego świata, za sprawą zapowiadanej premiery czwartego sezonu serialu HBO Westworld. Wszystko jednak zaczęło się od filmu z 1973 roku. Pisaniem scenariusza do filmu i jego reżyserią zajął się niebyle kto, bo sam Michael Crichton, moim skromnym zdaniem jeden z najlepszych amerykańskich twórców prozy sensacyjnej i fantastycznonaukowej. Warto nadmienić, że to właśnie z głowy Crichtona wyszedł pomysł na Park Jurajski. W 1973 zrealizował jednak pomysł na zgoła inny park rozrywki. Założeniem Świata Dzikiego Zachodu było, by jego goście czuli się tak, jakby przenieśli się w czasie. Ta perfekcyjnie rozplanowana symulacja nie miałaby miejsca, gdyby nie sztuczna inteligencja. Wszystko bowiem, co w parku wydaje się realne, tak po prawdzie jest syntetyczne. Jeden z robotów o demonicznej facjacie Yul Brynnera buntuje się jednak przeciwko swym twórcom i postanawia wykorzystać swój rewolwer do szerzenia śmierci. Jak już wspomniałem, koncept ten wydał się na tyle atrakcyjny, że po latach wrócili do niego Lisa Joy i Jonathan Nolan, serwując serial HBO. Jestem jednak zdania, że ta historia znacznie lepiej radziła sobie w swej zdawkowej, ograniczonej technologicznie i przeto klimatycznej formule, dzięki czemu lepiej oddziaływała na wyobraźnię.
Firefly
Jedyny serial w tym zestawieniu, aczkolwiek nie do końca, bo równie dobrze można by wstawić w tym punkcie Serenity, czyli filmową kontynuację Firefly, i wszystko by się zgadzało. Nie stosujmy jednak półśrodków. Firefly to jeden z doskonalszych i oryginalniejszych przykładów połączenia stylistyki westernu i science fiction. Cały topos westernu, z muzyką country, z postaciami z rewolwerem u boku, z piaszczystymi lokacjami, złymi do szpiku kości bandytami i innymi charakterystycznymi elementami, idealnie odnalazł się w realiach kosmicznej podróży. Serial opowiada o grupie przemytników, którzy od czasu do czasu przejmują różne zlecenia, igrając wówczas z ryzykiem. Załoga statku przypomina przemierzających Dziki Zachód kowbojów, którzy nie oglądając się za siebie, starają się dopasować do zasad brutalnego świata. Twórca serialu, Joss Whedon, miał bardzo prosty pomysł na ten serial – chciał pokazać, że w przyszłości technologia może nieco się zmieni, ale my, ludzie, i tak pozostaniemy tacy sami, wikłając się w problemy natury etycznej i politycznej. W przypadku Firefly charakterystyczne jest uczucie niedosytu, gdyż to produkcja licząca zaledwie czternaście odcinków (producenci nie mieli pojęcia, jak bardzo kultowa stanie się ta pozycja). Ale jak wiemy, czasem mniej znaczy więcej.
Odległy ląd
To jeden z tych filmów, który na pierwszy rzut oka najmniej przypomina western. Nie ma tu bowiem ani koni, ani kapeluszy, ani piaszczystych lokacji. Jest za to kosmiczna stacja wydobywcza, tajemnicze samobójstwa i pewien szeryf, który postanawia wziąć sprawy w swoje ręce. No właśnie – szeryf. Niby stylistycznie wszystko znaki wskazują nam tutaj science fiction, ale patrząc z punktu widzenia scenariusza, mamy tu do czynienia z klasycznym westernem, któremu tylko zmieniono okoliczności przyrody. Sean Connery wciela się tu w archetyp ostatniego sprawiedliwego, który bez względu na okoliczności potrafi przeciwstawić się bezprawiu, stawiając na szali wszystko, o co walczył. Znaliśmy takich bohaterów wielu. Gary Cooper lubił się w nich wcielać. I tu ciekawostka – Odległy ląd to nic innego jak przerobiona na SF wersja klasycznego westernu W samo południe. Wiedzieliście? Polecam ten film wszystkim, którzy lubią klimat mrocznego, dosadnego kina lat 80. Kina, dodajmy, z udziałem silnej postaci męskiej, jakiej dziś na wielkim ekranie ze świecą szukać – to tak swoją drogą.
Powrót do przyszłości 3
Jeśli pierwszy sequel ma dostarczać więcej wrażeń, to drugi i trzeci mogą pozwolić sobie na wywrócenie do góry nogami zasad serii. To jedna z uniwersalnych prawideł sequeli i zdaje się, że Robert Zemeckis kierował się nią w swej trylogii. Podczas gdy w Powrocie do przyszłości 2 przenieśliśmy się w daleką przyszłość, stawiając na wizualne efekty, w trzeciej części wehikuł czasu zabiera bohaterów wstecz, do Dzikiego Zachodu. Była to decyzja bardzo odważna, ale jednocześnie nadająca tej odsłonie niezbędnej osobowości, dzięki czemu każda z części słynnej trylogii traktującej o podróży w czasie jest „jakaś”. Marty McFly przenosi się na Dziki Zachód, by uratować z opresji doktora Browna. Niby więc wszystko działa tu tak samo jak w poprzednich częściach, bo nawet stare twarze wracają w roli swych przodków, fabularnie też odhaczane są typowe punkty serii, ale oglądając, ma się wrażenie, iż jest to najbardziej oryginalna odsłona, najbardziej szalona. Powrót do przyszłości 3 to świetna, fantastycznonaukowa przygoda, która niepostrzeżenie wpisuje się w ramy steampunku, odmiany SF traktującej o rozwoju technologii w epoce rewolucji przemysłowej. Najbardziej zaskakujące jest to, że to jednocześnie naprawdę przyzwoity western – swoisty list miłosny skierowany do bogatej tradycji gatunku.
The Rover
Jeśli mamy pustynię i mamy bandytów, to bardzo łatwo, by western łączył się z fantastyką postapokaliptyczną. Na swój sposób seria Mad Max nawiązuje do tradycji westernu, czego George Miller nigdy nie krył. Ciekawym filmem, trochę mniej znanym, a który warto sobie przybliżyć, jest The Rover. Warto na niego zwrócić uwagę chociażby ze względu na wybitną rolę będącego ostatnio na czasie Roberta Pattisona. Partneruje mu równie bezbłędny Guy Pearce. The Rover ma styczność z westernem także za sprawą prostego pomysłu na fabułę. Mamy tu do czynienia z klasycznym kinem zemsty – główny bohater po prostu chce odzyskać skradzione mienie od bandy zbirów. Ale reżyseria Davida Michoda naznaczyła ten projekt wyjątkowością za sprawą oszczędnych metod wyrazu, klimatycznej muzyki, dobrze prowadzonego aktorstwa i bezwzględnego charakteru świata przedstawionego. Postapokalipsa to jednocześnie ta odmiana SF, która daje do zrozumienia, że zasada Dzikiego Zachodu, czyli prawo silniejszego, to coś, co może wrócić, za sprawą zapaści ekonomicznej lub innej katastrofy.