search
REKLAMA
Zestawienie

5 filmów science fiction BEZ EFEKTÓW SPECJALNYCH

Szymon Skowroński

16 sierpnia 2020

REKLAMA

Stalker

Zaliczenie arcydzieła Tarkowskiego do science fiction to uproszczenie i nagięcie pewnych reguł. A jednak – Stalker posiada wszelkie znamiona charakterystyczne dla gatunku. Jedynym efektem specjalnym jest tutaj przesuwająca się po stole szklanka – efekt telekinetycznych umiejętności córki głównego bohatera. Film przedstawia historię podróży trzech mężczyzn do tajemniczej i niebezpiecznej strefy, Zony. W Zonie ma znajdować się komnata, która przynosi odpowiedzi na prośby wędrowców. Podróż do tego miejsca jest nie tylko osią akcji filmu, ale także podstawą do filozoficznego wywodu dla samego Tarkowskiego, który pozostaje jednym z największych kinowych myślicieli. Stalker przynosi więcej pytań, niż odpowiedzi. Na przykład: kiedy dzieje się akcja filmu? Wszystko wskazuje na to, że jest to świat po katastrofie (wojnie atomowej?). Wszystko jest zdewastowane i pozbawione nadziei, co Tarkowski podkreśla surową estetyką ujęć. Jego kamera doprawdy jest jak pędzel wprawnego malarza, ale siła obrazu Stalkera wynika z kompozycji, kolorystyki i ruchu. Film bywa zaliczany do nurtu kina postapokaliptycznego, co może, ale nie musi być zgodne ze stanem faktycznym, bo nastrój i przekaz filmu wskazuje na to, że owa apokalipsa ma dopiero nadejść… Warto dodać, że produkcja Stalkera była produkcyjnym piekłem. Tarkowski musiał nakręcić gros materiału od nowa, kiedy okazało się, że pierwszy operator nieumiejętnie naświetlił taśmę filmową i zdjęcia były nie do użytku. Sceny w Zonie kręcono w Estonii, w obszarze fabryk chemicznych i reaktora jądrowego. Część ekipy zmarła po latach na raka, co wiązane jest ze skutkami napromieniowania podczas dni zdjęciowych. 

Dzień świstaka 

Kultowa komedia science fiction, którą można oglądać wiele razy… a wręcz: należy oglądać wiele razy! Wątek fantastyczny dotyczy w tym przypadku pętli czasowej, w którą wpada główny bohater. Codziennie przeżywa ten sam dzień – wszystko i wszyscy wokół robią dokładnie to samo, natomiast on jeden obdarzony jest wolną wolą. Kreowany przez Billa Murraya cyniczny i sfrustrowany prezenter telewizyjny doświadcza przeróżnych emocji, codziennie budząc się do dźwięków piosenki Cher i Sonny’ego Bono, spotykając tę samą właścicielkę hotelu, powtarzając te same frazesy do obiektywu kamery, kładąc się spać w tym samym łóżku. Powtarzalność jego konsystencji jest doskonałą metaforą nudnego, rutynowego życia, jakie prowadzi wiele osób na całym świecie. Murray musi odnaleźć w codzienności wyjątkowość – na przykład w relacjach z innymi ludźmi. Fenomen pętli czasu nie zostaje w filmie w żaden sposób wyjaśniony, a produkcja tylko oscyluje na obrzeżach gatunku science fiction, nigdy nie kusząc się na rzeczową próbę analizy zjawiska. Podobny motyw – pętli, paradoksu i powtarzalności – podejmowały takie filmy jak chociażby Kod nieśmiertelności i Przeznaczenie. W odróżnieniu od nich, Dzień świstaka nie używa żadnych efektów specjalnych do opowiedzenia historii. To ciepła, romantyczno-filozoficzna przypowieść, oparta na jednym z najdoskonalszych scenariuszy wszech czasów!

REKLAMA