search
REKLAMA
Ranking

TWARZE NA SPRZEDAŻ, czyli najciekawsze filmowe maski

Jacek Lubiński

29 czerwca 2017

REKLAMA

Kiedy Stanley Ipkiss nie ogarniał siły znalezionej przypadkiem magicznej maski Lokiego (tak, tak, tego filmu tu nie będzie – jest zbyt oczywisty), udał się po poradę do doktora Arthura Neumana – autora książki Maski, które nosimy: Tajemnicze moce naszych osobowości. My tak wnikliwie zagłębiać się w temat nie będziemy, ale trzeba przyznać, że duży ekran jeszcze bardziej wyolbrzymia tajemniczość i naszą fascynację tymi osobliwymi przedmiotami, pod którymi skrywa się cała prawda, nierzadko bolesna. Poniżej tuzin najciekawszych, najbardziej ikonicznych lub po prostu najfajniejszych masek użytych w kinie. Bez uwzględnienia części hełmów, zbroi, strojów sportowych lub kostiumów superbohaterów. Oczywiście to studnia bez dna, więc maskujcie się w komentarzach.


kaganiec Hannibala Lectera

Milczenie owiec / Hannibal / Czerwony smok

Zaczynamy z grubej rury, bo od maski, która maską jest tylko w połowie – dokładnie tyle twarzy Lectera, czy też raczej jej newralgicznych punktów, zasłania, chroniąc innych od zguby. Hannibal-kanibal zakłada ją zatem tylko do wyjścia, na salony, gdzie ten osobliwy przedmiot wydaje się jedynie potęgować jego bestialstwo. Gdy więc po powrocie do ciasnej, ale własnej celi doktor zostaje jej pozbawiony, wydaje się wręcz nagi. Paradoksalnie nie działa to w drugą stronę i masko-kaganiec bez swojego właściciela nadal potrafi zrobić ogromne wrażenie, stanowiąc swoisty souvenir z piekielnej otchłani. No i fajnie pije się w nim mleko przez słomkę.

maska Franka

Donnie Darko

Króliki są z reguły kojarzone pozytywnie – ale nie w tym wypadku. Ogromna, czarna, lśniąca w ciemności maska o dużych, trupich oczach i pokaźnym zestawie trzonowców jest gotową receptą na zawał przy odpowiednio zaskakujących okolicznościach. Do tego jeszcze te wykręcone uszy… Tak, gdy patrzymy na Franka, budzą się w nas wszystkie koszmary. Jak na ironię, trudno też od niego oderwać wzrok.

maska kaskaderska

Drive

Niedorozwinięty, łysy Ted Bundy – to jedno z pierwszych skojarzeń, które budzi ta maska. Ot, kawałek gumy, która… cóż, maskować ma naszego kierowcę, kiedy wykonuje niebezpieczne popisy przed kamerą. Jej prostota sprawdza się jednak i po pracy, bowiem doskonale ukrywa wszelką tożsamość, wraz z odpowiednio dopasowaną ścieżką dźwiękową i oświetleniem wysyłając w naszą stronę jednoznaczny sygnał, że z tym kolesiem to lepiej nie zaczynać. Bywa zresztą, że Ryan Gosling wygląda w niej lepiej niż bez…


maska Michaela Myersa

seria Halloween

A to martwy William Shatner – jak bowiem wieść niesie, John Carpenter użył w swoim filmie prototypu maski przygotowanej dla głównej gwiazdy serialu Star Trek. Po wywróceniu jej na drugą stronę i pomalowaniu na biało zrodziło się oblicze godne maniakalnego zabójcy – przerażające nie tylko swoją absolutną beznamiętnością wyrazu „twarzy”, co pustymi oczodołami, które skrywają wypaczone postrzeganie rzeczywistości piekielnie niebezpiecznego psychopaty. Czyli produkt idealny na święto duchów.

Ghostface

seria Krzyk

Na swój sposób groteskowa reprodukcja… Krzyku Edwarda Muncha. Przejęte, być może nawet samoistnie wystraszone, nienaturalnie wygięte w swej plastyczności oblicze o kompletnie czarnych, nieobecnych otworach jednocześnie niepokoi, co fascynuje. Pod pewnymi względami budzi także… współczucie. Czai się w niej bowiem ogromny ból, spotęgowany jeszcze przez smolisty, iście żałobny kostium. To rekwizyt, który zdecydowanie żyje własnym życiem, czego nie zdołały zabić tandetne przeróbki na potrzeby serialu ani nawet doskonała parodia tejże maski w Strasznym filmie.

zakonnice

Miasto złodziei

Choć użyte zostały tylko w jednej sekwencji, nuns with guns robią piorunujące wrażenie, którego siła drzemie w przeciwieństwach. Oto stare, nieco nawet już zmęczone twarze boskich orędowniczek pokoju, symbolizujących również pomoc potrzebującym, nagle napadają na konwój uzbrojone po pachy w ciężki sprzęt. Ich spojrzenia są w dodatku młode, pełne werwy i nieustępliwe, a buźki otwarte w dziwacznej satysfakcji czynu. Okoliczności im towarzyszące są zresztą równie osobliwe, zatem nic dziwnego, że ich widok dosłownie zmienia życie – jak ma to miejsce w przypadku dostrzegającego je przypadkowo w filmie chłopca, dla którego lekcje religii już nigdy nie będą tym samym…

Avatar

Jacek Lubiński

KINO - potężne narzędzie, które pochłaniam, jem, żrę, delektuję się. Często skuszając się jeno tymi najulubieńszymi, których wszystkich wymienić nie sposób, a czasem dosłownie wszystkim. W kinie szukam przede wszystkim magii i "tego czegoś", co pozwala zapomnieć o sobie samym i szarej codzienności, a jednocześnie wyczula na pewne sprawy nas otaczające. Bo jeśli w kinie nie ma emocji, to nie ma w nim miejsca dla człowieka - zostaje półprodukt, który pożera się wraz z popcornem, a potem wydala równie gładko. Dlatego też najbardziej cenię twórców, którzy potrafią zawrzeć w swym dziele kawałek serca i pasji - takich, dla których robienie filmów to nie jest zwykły zawód, a niezwykła przygoda, która znosi wszelkie bariery, odkrywa kolejne lądy i poszerza horyzonty, dając upust wyobraźni.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA