Pro/Contra. DRIVE
W kolejnej odsłonie nowego cyklu Pro/Contra bierzemy na warsztat bodaj najsłynniejsze dzieło Nicolasa Windinga Refna – Drive. Do ataku ruszy Tomasz Raczkowski, a w obronie filmu stanie Katarzyna Kebernik. Let’s get ready to rumble!
CONTRA
Nigdy nie mogłem zrozumieć fenomenu filmu Drive, okrzykniętego już po premierze w Cannes arcydziełem i do dziś wielbionym jako magnum opus Nicolasa Windinga Refna. Nie mogłem zrozumieć ani Złotej Palmy za reżyserię, ani zachwytów nad (rzekomym) wizjonerstwem formalnym filmu, ani też okrzyków „instant classic!”. Oczywiście można uznać, że film Refna po prostu nie trafił do mojej wrażliwości i rozminął się z moimi oczekiwaniami co do kina. Bywa. Ale problem, jaki mam z Drive, jest nieco głębszy – niechęć budzą we mnie już sam koncept filmu i jego realizacja, w splocie których dostrzegam fałsz. Chodzi o to, że odbieram film jako nieautentyczny, ba, wyrachowany i imitujący nie tylko filmowe „mięso”, ale i kreatywność w ogóle. W skrócie – nie zarzucam Refnowi przerostu formy nad treścią, co byłoby zresztą absurdalne; zarzucam mu formalno-konceptualne cwaniactwo, filmową hochsztaplerkę, wyjątkowo bezczelne w połączeniu z bezgraniczną, jak się zdaje, wiarą w swój talent.
Podobne wpisy
Filmy Duńczyka od lat 90. dryfowały od surowości w stronę wystylizowanej impresyjności, której kluczowym składnikiem była dyskotekowo-transowa ekspresja. Poszukiwania przynosiły niekiedy efekty znakomite, takie jak Pusher II czy Bronson. Z pewnością Refn potrafi w ekstrawaganckiej, ekspresyjnej wizualnie formie zawrzeć ciekawą treść. Tym gorsze wrażenie robi Drive. Fabularna sztampa oraz pustka może i są zamierzone i wynikają z postmodernistycznej eksploracji kina klasy B, jednak rzekoma zabawa tropami nie przekonuje. Powodem jest sposób podania – nie kupuję zabawy konwencją i ironicznego hołdu w momencie, gdy są one podane w tak nadęty, wyrachowany sposób.
Tutaj ciśnie mi się pod palce porównanie do mistrza popkulturowej zabawy i remiksu kiczowatych tropów, Quentina Tarantino. Nicolasowi Windingowi Refnowi daleko do jego poziomu. Tam, gdzie u Tarantino czuć zabawę i autentyczną miłość do kina, u Refna widzę dystans i pozę. Być może wychowany w Danii NWR (mówiłem już o ego?) nie czuje amerykańskiej popkultury tak jak Tarantino. Pomimo odjazdu formalnego jest to film zimny, nakręcony bez uczucia. Brakuje tu też ironii, przekłuwającej nagromadzenie kiczu. Niby w tej całej opowieści i kamiennej twarzy Ryana Goslinga czai się zgrywa, mrugnięcie okiem, ale zamiast dać jej upust, film upaja się własną estetyką, symulując co gorsza dekonstrukcję kinowych toposów. Zamiast stylowej zabawy w kino otrzymujemy pretensjonalny, kabotyński skok na nagrody i prestiż.
Drive to ten moment w karierze Refna, kiedy na fali powodzenia i rozrostu ambicji przekroczył granice zdrowego rozsądku i równowagi, tworząc film, który jest nie tyle wystylizowany, co przestylizowany. Zamierzony kicz sam w sobie nie byłby dla mnie niczym złym, jednak „stylowa” konstrukcja jest dla mnie po prostu wymuszona. Refn ostentacyjnie pokazuje, że potrafi uprawiać filmową kaligrafię, a poetyka oddala z miejsca zarzuty o przegięcie. Pod taką powłoką nie kryje się jednak ani frapująca treść, ani realna energia twórcza. W efekcie Drive jest może ładne i wymuskane, ale również sztuczne, nadęte i puste w środku. Forma może być celem samym w sobie, ale do tego potrzeba autentycznego żywiołu ją konstruującego, tak aby w filmie pozostały emocje. Tutaj efektowna forma na pokaz nie ma w sobie nic poza technicznym onanizmem.
Od filmu, który fabułę traktuje pretekstowo, chciałbym, aby forma była w stanie przejąć “działkę” przesłania i dać ekstatyczne, zmysłowe przeżycie – jak chociażby w filmach Gaspara Noé. Wydaje mi się, że Refn nie czuje w wystarczającym stopniu filmowego medium, którym chce czarować. Dlatego zamiast wizjonera pozostaje on na poziomie sprawnego majsterkowicza, którego gra jest jednak łatwa do przejrzenia i ostatecznie mało imponująca. Niewiele więcej chciałbym od Drive – trochę więcej serca, a trochę mniej pozy. Jako zagorzałemu zwolennikowi wizualno-transowych poszukiwań trudno mi zaakceptować taki egocentryczny i bezduszny gwałt zadany tej konwencji, a tym bardziej salwy owacji, które temu towarzyszą.
Tomasz Raczkowski
Odpowiedź w obronie Drive na następnej stronie!