REDAKCYJNE TOP 5. Osobiste listy najlepszych filmów 2018 roku
Rafał Oświeciński
1. Trzy billboardy za Ebbing, Missouri
Perfekcja celuloidowa, spotykana rzadko, warta więc docenienia. Genialny scenariusz, wyśmienita reżyseria, bezbłędne główne role, doskonały drugi plan, świetna muzyka, znakomite zdjęcia. Zachwyt od pierwszych ujęć do ostatnich scen. Wybitne dialogi, ale równie dużo ciszy, milczenia, wymownych spojrzeń – ani jednej fałszywej nuty, przesady, sztuczności. Dużo tragedii, ale bez krzyku, bez epatowania dramatem, jakby cały wkurw Frances McDormand trzymała na smyczy i tylko co jakiś czas go wypuszczała na żer, czemu można kibicować. W tym filmie każdy wypełnia egzystencjalną pustkę w sposób, jaki uważa za słuszny – to nie tyle egoizm, co próba nadania sensu porażkom, chorobie, stracie, samotności. Na ile działa oczyszczająco wszystko to, co się dzieje – trudno powiedzieć, bo to jeden z tych filmów nie wypełnionych receptami, ale za to kupą niuansów. Sam finał – boziu, jakie to wybitne zakończenie! Trzyma za serducho, za mózg. Sam Rockwell – wart wszystkich nagród świata.
2. Tamte dni, tamte noce
Jak ta kurtka Jessego w Przed wschodem słońca, jak to ich słuchanie winylu, jak to spojrzenie Liv Tyler w Ukrytym pięknie – są na świecie filmy definiujące ten moment dojrzewania, po którym nic nie jest takie samo. Najbardziej sensualny film ostatnich lat, który skupia się na krótkich i niewiele znaczących momentach życia: widzeniu ciał, słuchaniu ich oddechu, dotyku skóry, smaku owocu, węchu gruczołów. Cudowne. A te Włochy, bello. I te brzoskwinie.
3. Nić widmo
Najbardziej elegancki z dotychczasowych filmów Andersona. Film uszyty na miarę: oszczędny pod względem formy, choć z perfekcyjnie dobranymi dodatkami; trzymający na wodzy emocje, choć ewidentnie budzący podekscytowanie. Anderson po mistrzowsku rozgrywa relacje między bohaterami, dodaje rzadko widzianej głębi, nadaje ich intencjom sporo nieoczywistości. Odegrane to tak, że czapki z głów – D. D.-L. to wiadomo, ale Vicky Krieps jest hipnotyzująca!
4. Lady Bird
Inna skala doświadczeń i nastroju niż Tamte dni, tamte noce, które również o tym okresie opowiada, ale równie udanie uderzająca w serducho. Najbardziej naturalny, nieprzegięty i prawdziwy obraz dojrzewania i związanego z nim buntu, jaki widziałem (a przynajmniej od czasu Boyhood). Nie chodzi wyłącznie o naturalizm sytuacji, ale o wydźwięk humanistyczny: aspiracje, definiowanie szczęścia, uznanie porażki, zauważenie błędów. Niesamowite, jak Gerwig uchwyciła tych kilka momentów na styku mentalnego dziecięctwa i wymarzonej dorosłości, bez nachalnej dydaktyki, choć przy użyciu typowego jankeskiego hajskulu (przyjaźnie, szkolne bitches, wzruszający przeciętniacy i nieobliczalni przystojniacy).
5. Kler
Może nie tyle najlepszy (bo jednak w moim topie widzę lepsze filmy), ale chciałbym wyróżnić film najbardziej zaskakujący, idący pod prąd osobistym przewidywaniom. Smarzowski stworzył bowiem niebanalny obraz ludzkich patologii, które jednak nie są immanentną cechą Kościoła (jak chcieliby krytykanci Kleru, którzy filmu nawet nie widzieli), a wynikają ze słabości, braku empatii, zniecierpliwienia i bezmyślności istoty, jaką jest człowiek. Pomijając oczywistą symbolikę, zabawę w proste skojarzenia i przyglądanie się egzystencjalnym chorobom księży – jest to wartościowy obraz, odpowiednio rozkładający akcenty, niepodważający dogmatów lub istnienia instytucji. I przy okazji – kapitalnie zagrany przez bezbłędnych Gajosa, Więckiewicza i Braciaka.
Radosław Pisula
1. Tajemnice Silver Lake
Zmanierowany milenials zarzuca kwas i, mając za plecami całą filmografię Hitchcocka, rozwiązuje teorie spiskowe w oparach neo-noir oraz popkultury. Dziwne, zaskakujące, pokręcone, pyszne. Nie jest to może najlepszy film tego roku pod każdym względem (a w kilku momentach potrafi się rozejść jak pasztetowa na słońcu), ale wsiąknąłem w niego na całego i jako jeden z niewielu nadal za mną chodzi – David Robert Mitchell niby wystawia tutaj laurkę dla Hollywood, ale przy tym bawi się oczekiwaniami widzów i ma niezłą bekę z hipsteriady. Chociaż nie robi tego prostacko, a odczarowuje pewne rzeczy, ukrywając je jednak pod innymi zaklęciami. To piękny pochód pytań bez odpowiedzi w czasach, gdy mamy więcej odpowiedzi niż jest tych pytań zadawanych (bo pyski się nam nie zamykają). Dziwaczne dziecko Lyncha i Wesa Andersona podane w narkotycznym tempie i przy dźwiękach znanych szlagierów, które są tutaj brutalnie obdarte ze swojej mitologii. Kryminał, gdzie rzeczy dzieją się przypadkiem, ale są intencjonalne, a łączone przez bohatera wątki są co rusz detonowane przez brawurową zabawę w kino. Jasne, na koniec ta intensywność robi się trochę męcząca, ale oblepiająca uwagę intryga trzyma za łeb do samego finału. Piękne zwycięstwo autorskiej energii. Dziwaczne cholerstwo – chcę wracać i spacerować po tym pokręconym świecie. Albo nie chcę, bo to koszmar. Ale nie, jednak chcę.
2. Spider-Man: Uniwersum
Krok milowy na polu animacji, narracyjna perfekcja, bezbłędny hołd dla mitologii Spider-Mana i takie wprowadzenie Milesa Moralesa na salony, że dzisiejsze dzieciaki dostają “swojego” Spideya stąd do nieskończoności. A mój Parker to nieogolony stary grzyb z brzuchem, który nadal się podnosi i nie odpuszcza. Przepiękny most pomiędzy “starym” i “nowym”. Nie ma co strzępić pyska – to perła, nie tylko tego roku. Absolutnie czysta rozrywka i pełna miłości renarracja może i najważniejszego trykociarskiego mitu XX wieku, gdzie wszystko idealnie do siebie pasuje – muzyka, animacja, pozbawiona infantylizmu fabuła, uczciwie traktująca każdego widza, znakomicie scharakteryzowani bohaterowie i hektolitry celuloidowej radochy oraz emocji. To jest kino, dla takich produkcji rozbuchali je bracia Lumière (prywatnie fani Spider-Mana).
3. Anihilacja
Kocham ten film miłością pełną. I nie będę się nawet silił na jakąś recenzję, bo to całkowicie moja “czuciówka”, film do doznawania, poznawania, powracania. Kolory, kwasowy temat przewodni (bo to zjazd po LSD w najlepszy sposób ufilmowiony). I te biologiczne rozważania na temat mieszania się DNA, cronenbergowskiego przeobrażania mięsa – to moja muzyka. Alex Garland to cholerny wirtuoz współczesnego SF i jak tylko pojawi się zapowiedź jego kolejnego filmu, to wszystkie dane o tym projekcie tatuuję sobie na lędźwiach.
4. Tamte dni, tamte noce
Na początku aż tak mnie nie złapał, myślałem, że wyżej wstawię równie znakomitą Nić widmo Andersona (jest w tej piątce duchem – pięknie popieprzona, popieprzenie piękna. Płynąłem w tej artystycznej psychozie, jakby od tego zależało olimpijskie złoto), ale po roku zauważyłem, że ten senny i szczery romans nadal siedzi mi w głowie, nadal plumka ta muzyka, nadal tkwią sielankowe widoki. Piękna i prosta historia o skomplikowanych sprawach sercowych; wycinek z życia, który dla bohaterów jest wiecznością. Z wyczuciem, klasycznie. James Ivory zamienił kulejący tekst powieści w kapitalny skrypt, gdzie nie ma zbędnej linijki dialogu.
5. Trzy billboardy za Ebbing, Missouri
Napisany i zagrany wybitnie, będę wracał – chociaż McDonagh ma momenty, że wymsknie mu się o jeden śmieszek za dużo. Ale to nadal typ, który jak rozpisze dialog, to człowiek ma ochotę wysłać go mailem do swojego serca. Aktorzy stają tutaj na głowie, historia trzyma się twardo tematu, nie ma łatwych rozwiązań.
Karol Barzowski
W tym roku mogliśmy oglądać na ekranach sporo dobrych lub bardzo dobrych produkcji, ale tylko jedna mnie naprawdę zachwyciła, złapała za serce, sprawiła, że nie mogłem przestać o niej myśleć. Na drugim miejscu ex aequo mogłoby znaleźć się u mnie i 15 tytułów – każdy z tych filmów doceniam za co innego, żaden jednak nie zbliżył się do numeru 1. Dlatego u mnie bez miejsc 2-5.
1. Tamte dni, tamte noce
Rewelacyjny film o dojrzewaniu, miłości, odkrywaniu namiętności. Choć oglądałem go pewnego bardzo zimnego styczniowego dnia, podczas seansu czułem na twarzy ciepło, słońce, dałem się ponieść tej beztroskiej atmosferze włoskiego lata. Dzięki Luce Guadagninowi przeniosłem się do swoich lat młodości, do czasów pierwszych poważniejszych uczuć. Młodziak Timothée Chalamet zagrał wybitnie, a to, co zrobił w ostatniej scenie, rozłożyło mnie na łopatki. Pamiętam, że długo nie mogłem dojść do siebie.
Suspiria
Najpiękniejszy wizualnie film ubiegłego roku, prawdziwie hipnotyczne, niepokojące doświadczenie. Luca Guadagnino znowu trafił do mnie, choć już w zupełnie inny sposób niż w Tamtych dniach, tamtych nocach. To nie jest idealna produkcja, ale jej klimat sprawia, że się w nią po prostu wsiąka. No i okazuje się, że Dakota Johnson jednak potrafi grać – i to jak!
Spider-Man Uniwersum
Nie wiem zbyt wiele o komiksach Marvela, hollywoodzkie ekranizacje oglądam nieregularnie, a już na pewno nie czekam na nie z wypiekami na twarzy. Na Spider-Man Uniwersum wybrałem się trochę z obowiązku, a z kina wyszedłem miło zaskoczony i naładowany pozytywną energią. Ten film powinien być definicją rozrywki na poziomie.
Jestem najlepsza. Ja, Tonya
W odróżnieniu od większości widzów ja akurat znałem historię Tonyi Harding i dziwiłem się, dlaczego Hollywood nie sięgnęło po nią wcześniej. Nie spodziewałem się jednak, że może wyjść z tego aż tak dobry film – wymykający się schematom, bezkompromisowy, wciągający niczym najlepszy thriller. No i te role aktorskie… Największe zaszczyty spotkały grającą na drugim planie Allison Janney, ale cała obsada spisała się tu na medal.
Kształt wody
Długo czekałem, aż Hollywood wyprodukuje melodramat, który z jednej strony będzie miał w sobie najlepsze cechy gatunku, a z drugiej – nie będzie odgrzewanym kotletem. Kształt wody to pozycja świeża, oryginalna, może chwilami aż za bardzo zbliżająca się do granicy, ale jednocześnie przejmująca, taka, która wzrusza i nie pozostawia obojętnym. Aktorstwo z pierwszej ligi i dopieszczona w najmniejszym szczególe strona techniczna dopełniły dzieła. Ta wyjątkowa baśń o wykluczonych urzekła mnie.