REDAKCYJNE TOP 5. Osobiste listy najlepszych filmów 2018 roku
Jacek Lubiński
Bez opisów, które popełniłem już przy okazji kilku innych podsumowań.
1. Wyspa psów
2. Pierwszy człowiek
3. Gentleman z rewolwerem
4. Tully
5. Trzy billboardy za Ebbing, Missouri
Wyróżnienia z Cannes: Kafarnaum, Girl i Łaskotki.
Jan Tracz
1. Lady Bird
Wspaniały, porywający film i chyba największe dokonanie Grety Gerwig. Typowy bunt młodzieży w nietypowym wydaniu; Saoirse Ronan brawurowo zachwyca swoim kunsztem aktorskim, a towarzysząca jej Laurie Metcalf piorunuje matczynym zróżnicowaniem. Kompletnie trafne spostrzeżenia, masa podjętych problemów, a młodzieńcza niesforność mnie jeszcze nigdy tak nie zachwyciła. Wracam co pół roku, ciągle coś w nim odkrywam.
2. Roma
Rozbrajające widowisko, nie ma ani jednej fałszywej sekundy, dobitny i przy tym po prostu wybitny do samego końca. Powiązanie okropnych wydarzeń historycznych z możliwie najpodlejszymi życiowymi przypadkami nakazuje bohaterom redefiniować rodzinne więzy i naprawić utracone relacje z bliskimi (nawet je spotęgować). Uczuciowe kino wkomponowane w piękną meksykańską otoczkę. Cuarón ukradnie wam kawałek serca i wsadzi do swojego filmu. Nie odzyskacie go, ale Roma zapełni tę pustkę w trymiga. Zasłużone Globy.
3. Tamte dni, tamte noce
Każdy element jest dla mnie tutaj idealny – duet Chalamet/Hammer, idylla wakacyjna, urocza atmosfera ckliwego uczucia, zdjęcia z ręki mistrza Guadagnino (udało mu się rozbudować i polepszyć efekt uzyskany w Nienasyconych) i, rzecz jasna, wyborne piosenki od Sufjana Stevensa. To widowisko warte uwagi i każdej uronionej łzy, a ostatnie dwadzieścia minut działa intensywniej niż szpitalna scena z Romy.
4. Kraina wielkiego nieba
Nie chciałem poznać tej historii, przypomina mi o całej nienawiści, która nas otacza. Skupienie się Paula Dano wyłącznie na jednym głównym wątku zaabsorbowało moją całą uwagę, oglądałem w ferworze te emocjonalne wulkany. Zjawiskowo nakręcony, aż strach pomyśleć, że jest to jedynie debiut. Brak fal pomiędzy Gyllenhaalem a Mulligan sugeruje dążenie do katastrofy tak jak w tragedii greckiej. O kompromisach i rodzinnym piekle.
5. Czarne bractwo. BlacKkKlansman
Angażujący od pierwszych minut, bystry do potęgi setnej, ale i mający na siebie pomysł. Reżyserski apel Lee nadaje błysku całości, doszlifowanej pod każdym kątem. Gdyby nie Cuarón, życzyłbym jakiejkolwiek nagrody za reżyserię Spike’owi. Lekka konwencja łamana na mocniejsze sceny i znakomity soundtrack dodawały tej żywiołowości, której dawno na ekranie nie widziałem.
Wyróżnienia:
Tajemnice Silver Lake – za popkulturową ucztę, masę nawiązań i enigmatyczny scenariusz
Nić widmo – za erotyczną subtelność, wykwintne i zjawiskowe przedstawienie relacji
Ballada o Busterze Scruggsie – za efektywność, za ciągły śmiech, a następnie płacz
Krzysztof Walecki
Nie było w 2018 roku tego jednego filmu, po którego obejrzeniu uznałbym go za najlepszy. A może było ich aż pięć? Trudno powiedzieć. Stąd też moje TOP 5 tym razem wyjątkowo bez numeracji, choć kolejność nieprzypadkowa, bo ułożona chronologicznie – od najwcześniej do najpóźniej obejrzanego.
Tamte dni, tamte noce
Kino niewymuszone i nienapuszone, choć akcja rozgrywa się wśród ludzi niezwykle wykształconych, którzy sztuką oddychają, a relaks utożsamiają z lekturą średniowiecznych dzieł w oryginale oraz archeologicznymi odkryciami. Doskonałość ciał antycznych posągów zostaje jednak zastąpiona opaloną i umięśnioną sylwetką Armiego Hammera, który zaczyna być obiektem pożądania dla adepta sztuk pięknych, Timothée Chalameta. Luca Guadagnino kreuje wspaniałą letnią atmosferę, z jednej strony jeszcze bardziej beztroską niż w Nienasyconych, odrzucając cynizm i grę pozorów tamtej opowieści, z drugiej pełną doniosłości, jakiej wymaga historia rodzącego się uczucia, szczerego i spełnionego. Finał musi być tym bardziej bolesny, ale wcale nie gorzki – miłość zostaje w człowieku, zwłaszcza takim, który za ojca ma Michaela Stuhlbarga.
Nić widmo
Najlepsza czarna komedia romantyczna roku. Jest więc Daniel Day-Lewis, wspaniały projektant mody, człowiek, który chodzi w bajecznie kolorowych podkolanówkach, ma poukładane aż do przesady życie, jest geniuszem, ale też osobą mającą huśtawki nastrojów. Poznaje kobietę ładną, dobrą, w gruncie rzeczy nudną, która jednak wie, jak zatrzymać go przy sobie. Paul Thomas Anderson udaje, że kręci wysmakowany melodramat, choć im bliżej finału, tym wyraźniej widać prześmiewczą, trochę szaloną, a przy tym niepozbawioną dobrotliwości naturę reżysera. Wszystko to zaś skąpane w przytłumionych barwach i muzyce tworzącej swą własną narrację, które zamieniają Nić widmo w miejscami bajkową, a miejscami oniryczną historię dziwnego związku.
Zimna wojna
Podoba mi się u Pawła Pawlikowskiego umiejętność opowiadania o wielkich rzeczach za pomocą skromnej formy. Jak bowiem inaczej nazwać miłość Zuli i Wiktora, jak nie wielką? Zimna wojna obejmuje kilkanaście lat z życia pary kochanków, akcja przeskakuje z jednego kraju do drugiego i rozgrywa się na tle historycznych przemian, jakie dotknęły nie tylko Polskę, a mimo to reżyser kondensuje to wszystko, zamykając swój film w niecałych 90 minutach. Dla jednych zarzut, dla mnie dowód na to, że nie trzeba epickości wielkiego kina ani otwartości serialowego medium, aby uderzyć w widza prawdziwością i złożonością relacji dwójki ludzi, którzy byli skazani na miłość. Muzyka i piosenki wydają się tu jednym z głównych bohaterów filmu, spojrzenie Tomasza Kota wyraża więcej niż wszystkie wypowiedziane przez niego kwestie, ale to Joanna Kulig robi największe wrażenie, jako tragiczna, niemożliwa do ujarzmienia i gotowa na każde poświęcenie Zula.
Tajemnice Silver Lake
Spora niespodzianka, bo jeszcze w trakcie seansu nie sądziłem, że film Davida Roberta Mitchella (Coś za mną chodzi) zrobi na mnie takie wrażenie. Głównym bohaterem jest tu leniwiec Andrew Garfield, który zamienia się w detektywa amatora po tym, jak jego urodziwa sąsiadka nagle znika. Później mamy prawdziwy kalejdoskop motywów z klasycznego kina Hollywood, które przenikają się, ale nigdy na tyle, aby zamienić fabułę w jeden wielki cytat, pastisz bądź hołd. Mitchell zaskakująco ucieka od bałwochwalstwa, ukazując popkulturę jako przestrzeń pozbawioną sensu, zwłaszcza dla tych, którzy go szukają. Film ma mocno epizodyczną narrację, jak również atmosferę złego (i coraz gorszego) snu – odkrywanie kolejnych tajemnic może wpędzić w niemałą depresję. Z czym zostajemy po tym wszystkim? Po pierwsze z przerażającą wizją starca zamkniętego w swym Xanadu, który stoi za każdą piosenką twojego życia i śmieje ci się w twarz. Po drugie z melancholijnym poczuciem, że srebrny ekran daje nam przede wszystkim możliwość pożegnania się z obiektami naszego pożądania.
Roma
Mały wielki film Alfonsa Cuaróna, niesilący się na metafory, niezabierający się za ważkie tematy, w końcu pozbawiony potrzeby nawiązania do dzisiejszej rzeczywistości pozaekranowej. Wehikuł czasu, trochę jak Zimna wojna – oba obrazy zabierają widza do przeszłości, przyglądając się zwyczajnym ludziom na tle trudnej historii ojczyzn ich twórców. Meksyk jest tu tętniącym życiem miejscem, podobnie jak dom rodziny, u której pracuje służąca Cleo, ale i tu, i tam wdzierają się chaos oraz agresja. Główna bohaterka przygląda się tym przemianom w milczeniu, a sama będąc w ciąży, zmuszona jest czekać na ciąg dalszy, bez możliwości jakiegokolwiek działania. Cuarón zaś, jak to Cuarón – czaruje obrazem, przez czerń i biel zrównuje plan pierwszy z dalszym, dokonuje fascynujących wyborów, co chce pokazać w kadrze, a czego nie.