WYSTARCZY BYĆ. Prosta historia o życiu
Nasz pozostawiony na pastwę losu niepełnosprawny umysłowo bohater rusza w świat z nienagannym strojem, jaki “odziedziczył” po Starym Człowieku (mowa o garniturach sprzed kilku dekad, które Chance znalazł na strychu), wiedzą o pielęgnacji roślin i pilotem do telewizora, z którym nigdy się nie rozstawał. Na skutek zbiegu okoliczności uległ jednak wypadkowi – został potrącony przez szofera Eve Rand (Shirley MacLaine) – żony schorowanego miliardera Benjamina Randa (Melvyn Douglas). Zaskoczona sytuacją kobieta postanawia zabrać rannego mężczyznę do swej willi, gdzie przebada go prywatny lekarz. Chance przedstawia się jako ogrodnik (gardener w języku angielskim), ale będąca w lekkim szoku Eve opacznie odbiera jego słowa. W ten sposób nadaje mu imię Chauncey Gardiner (w polskim przekładzie Los ogrodnik został Rossem O’Grodnickiem), co zresztą bardzo podoba się mężczyźnie. W końcu z telewizji wie, że namiętnie oglądani przez niego ludzie mają dwa nazwiska – jedno, którym posługują się na ekranie, i drugie, widniejące w napisach końcowych.
Ani w filmie, ani na kartach powieści Jerzy Kosiński nie precyzuje czasu akcji Wystarczy być. Możemy jedynie przypuszczać, że są to lata 60. Ich pierwszą połowę sugerowałoby kilkukrotne podkreślenie, że należące w latach 20. do Starego Człowieka garnitury, które obecnie nosi Chance, “znów są w modzie”. Także wspominane bezrobocie było podczas kadencji Johna F. Kennedy’ego najwyższe w tym okresie. Osobiście uważam jednak, że polski pisarz nawiązywał raczej do pogłębiających się w drugiej połowie tej dekady problemów gospodarczych Stanów Zjednoczonych (szczególnie dotkliwych za czasów Lyndon B. Johnson, prezydenta w latach 1963–1969) oraz zadyszki, jaką wywołała stopniowo przegrywana wojna w Wietnamie (słowa o wojnie padają w książce, ale nikt nie precyzuje, której). To jednak sprawa drugorzędna, gdyż trudna sytuacja gospodarcza stanowi w Wystarczy być jedynie pretekst, by Chauncey mógł operować swymi – zdaniem słuchający go osób – niezwykle szczerymi i trafnymi metaforami, porównującymi sytuację w kraju do ogrodnictwa.
W ogrodzie złe i dobre okresy następują po sobie. Po wiośnie i lecie nadchodzi jesień i zima, a potem znów wiosna i lato.
Truizmy, jakimi rzuca Gardiner, za sprawą pana Randa trafiają do samego prezydenta USA (Jack Warden), a gdy ten w jednym ze swych przemówień parafrazuje słowa dziwacznego, acz poczciwego nieznajomego, o którym nikt nigdy nie słyszał, w kraju – a w szczególności wśród wyższych sfer – przyjmowany jest on z niesamowitym entuzjazmem. Ot, magia nadinterpretacji i wyraźne uderzenie w powierzchowność, z jaką wygłaszane są polityczne postulaty, oraz łatwość ich przyswajania przez społeczeństwo.
Pan O’Grodnick posiada niezwykły dar upraszczania najbardziej skomplikowanych zagadnień poprzez sprowadzanie wszystkiego do konkretów, do własnego domu i ogrodu.
Chance nie ma w gruncie rzeczy pojęcia, co tak naprawdę dzieje się wokół niego. Nawet telewizja, którą tak uwielbia, w jakimś stopniu była dla niego niezrozumiała. Jak więc miał rozumieć szał, jaki zapanował na jego punkcie? I tu właśnie tkwi siła Wystarczy być.
Satyra na amerykańską śmietankę towarzyską szalejącą z zachwytu nad komunałami, błędnie odbieranymi jako wyszukane metafory, to jedno. Nie mam bowiem wątpliwości, że efekt byłby dużo słabszy, gdyby nie doborowa obsada, na czele z Peterem Sellersem, który w Wystarczy być odgrywa jedną z najlepszych swoich ról (za co zresztą otrzymał trzecią i ostatnią w karierze nominację do Oscara), ale też partnerującymi mu Shirley MacLaine oraz Melvynem Douglasem (Oscar dla najlepszego aktora drugoplanowego). Nie sposób jednak nie zauważyć ponadczasowości tego, zdawałoby się, prostego przekazu. Dziś, po 38 latach od premiery filmu (i niemal pół wieku po publikacji książki), można wręcz odnieść wrażenie, że jest znacznie gorzej, niż było. Pierwsze strony gazet zawładnięte przez celebrytów “znanych z tego, że są znani” to aż nadto wyraźny sygnał, że coś poszło nie tak. Nie bez winy jest tu natomiast drugi z motywów tej historii, czyli telewizja – ale i szerzej – media. W końcu to one w mniejszym lub większym stopniu kreują świat, w jakim przyszło nam żyć.
Koniec końców Wystarczy być, choć na wskroś przerysowane, stanowi świetne remedium dla ludzi owładniętych chęcią zaistnienia za wszelką cenę. Gorzka prawda jest bowiem taka, że mimo starań zawsze będziemy uzależnieni od tego, czy uda nam się zdobyć uwagę odpowiednich osób – a na zabieganie o to najzwyczajniej w świecie szkoda życia. To jak policzek wymierzony każdemu, kto pragnie za bardzo, podczas gdy… wystarczy być.
Powieść wydana w roku 1970, a zekranizowana przez Hala Ashby’ego dziewięć lat później, jest nie tylko satyrycznym obrazem zmanierowanych elit i ogłupianego przez media społeczeństwa, ale i z biegiem lat niepokojąco zyskującym na aktualności przekazem, który urzeka nie tym, że próbuje ukazywać jakąś wyższą prawdę, a właśnie subtelnością, z jaką uświadamia proste idee, o których wiele osób najzwyczajniej w świecie zapomina. A wszystko w wydaniu bardzo stonowanym, nie szczędzącym jednak komicznych momentów, które ani przez moment nie zabiegają o uśmiech – ten przychodzi sam, w sposób zupełnie naturalny. Jak wiosna i lato po jesieni i zimie.
Wystarczy być to ostatni film Petera Sellersa, jaki ukazał się za jego życia. Brytyjczyk zagrał jeszcze w Szatańskim planie doktora Fu Manchu, lecz nie doczekał jego premiery.
Przytoczone fragmenty pochodzą z książki: Jerzy Kosiński, Wystarczy być, tłum. Julita Wroniak-Mirkowicz, wydanie II, Wyd. Albatros, Warszawa 2011.
korekta: Kornelia Farynowska