search
REKLAMA
Recenzje

WYSTARCZY BYĆ. Prosta historia o życiu

Damian Halik

20 grudnia 2017

Filmorg - grafika zastępcza - logo portalu.
REKLAMA

Choć od dnia, kiedy po raz pierwszy obejrzałem Wystarczy być Hala Ashby’ego, minęło ładnych kilka lat, nigdy nie byłem (i wciąż nie jestem) w stanie jednoznacznie stwierdzić, co sprawia, że tak bardzo lubię ten film. Czy to ponadczasowy, choć opowiedziany w bardzo kameralny sposób przekaz? Świadomość, że oglądam pożegnalny, a przy tym jeden z najlepszych w karierze, popis Petera Sellersa? A może doskonała, ale też cierpka i z każdym rokiem zyskująca na aktualności satyra?

Historia, która wyszła spod pióra Jerzego Kosińskiego, nie zrobiła aż takiej furory, jak opublikowany pięć lat wcześniej Malowany ptak. Przynajmniej nie tuż po wydaniu. Twórczość polskiego pisarza, który w 1965 roku otrzymał amerykańskie obywatelstwo, budziła zresztą więcej kontrowersji. Właściwie każda z jego znaczących powieści wywoływała oburzenie (głównie za sprawą kontrowersyjnych treści, pod tym względem Wystarczy być jest chlubnym wyjątkiem), przynosząc też liczne posądzenia o plagiaty. Nie obyło się bez tego także w przypadku opowieści o Chaunceyu Gardinerze, którą nawet współcześni wydawcy wprost nazywają “amerykańską wersją Kariery Nikodema Dyzmy“. Nie drążąc jednak tematu, powiem tylko, że zupełnie się z tym nie zgadzam. Wydany w latach 30. XX wieku literacki odwet na sanacji Tadeusza Dołęgi-Mostowicza z książką Kosińskiego łączy jedynie motyw bohatera, który w bardzo krótkim czasie zdobywa powszechne uznanie i sławę. Rys postaci, ich motywacje i rozwój sytuacji są jednak zupełnie inny. Jeśli mam być szczery, w moim odczuciu Chaunceyowi bliżej jest do Forresta Gumpa, ale jakoś nie spotkałem się z głosami, by Winston Groom splagiatował pewne motywy wydanego szesnaście lat wcześniej Wystarczy być.

Główny bohater – w oryginale noszący imię Chance (Szansa), w polskim przekładzie zaś Los (za książką: “na imię otrzyma Los, gdyż los sprawił, że przyszedł na świat”) – to upośledzony umysłowo (“Jego matka, chociaż była bardzo ładną kobietą, umysł miała – podobnie jak i on – niesprawny”) mężczyzna w średnim wieku, który całe życie spędził w izolacji. Był sierotą (matka zmarła przy porodzie, nie wiadomo, co stało się z ojcem), a pod swoje skrzydła przygarnął go Stary Człowiek – tak określa go nasz bohater. Chance dorastał bez kontaktu z innymi ludźmi (poza nielicznymi współpracownikami), nigdy nie nauczył się czytać ani pisać, natomiast świetnie radził sobie jako ogrodnik, do czego został przyuczony w młodości. Oprócz doglądania roślin jego codziennym zajęciem było oglądanie telewizji, która – choć nie rozumiał zasad jej działania – stanowiła dla niego jedyny łącznik ze światem zewnętrznym. Problemy zaczęły się, gdy Stary Człowiek zmarł, a prostolinijny mężczyzna, który poza pracą w ogrodzie na tyłach kamienicy nigdy jej nie opuszczał, nie figurował też na listach płac swego gospodarza ani nie posiadał żadnych dokumentów, musiał poradzić sobie sam w zupełnie obcym mu miejscu.

Wydane w 1970 roku Wystarczy być to dość krótka powieść. Posiadany przeze mnie egzemplarz ma raptem 135 zadrukowanych dość dużą czcionką stron (format nieco mniejszy od A5). Nie wydaje mi się, by objętość przekraczała sto stron znormalizowanego maszynopisu, co tym bardziej zadziwia, biorąc pod uwagę, jak wiele szczegółów pominięto w filmie. Większość scen i dialogów, które widzimy w produkcji z 1979, pojawia się na kartach powieści w znacznie dłuższej wersji. Być może dlatego naiwność społeczeństwa (w szczególności wyższych sfer), w filmie zdaje się znacznie bardziej nieprawdopodobna. Bywa, że podnoszone jest to jako zarzut, ale moim zdaniem to tylko niewielkie wyolbrzymienie, jedynie wzmacniające satyryczny przekaz Wystarczy być.

Wyraźne odejście od książkowych wydarzeń obserwujemy dopiero w końcówce, co jest o tyle zaskakujące, że scenarzystą produkcji był sam Jerzy Kosiński (przy scenopisie pomagał też niewymieniony w czołówce Robert C. Jones – znany głównie jako montażysta takich filmów, jak Zgadnij, kto przyjdzie na obiad, Nic nie widziałem, nic nie słyszałemTen szalony, szalony świat). Być może uznano jednak, że pozostawiająca widza w niepewności i szeroko dyskutowana od niemal czterech dekad scena spaceru Chance’a po jeziorze, zwieńczona słowami “Życie to stan umysłu”, będzie bardziej intrygująca. I rzeczywiście jest – lecz najważniejsze, że zachowano ducha oryginału i bardzo wiernie odzwierciedlono go na wielkim ekranie.

Warto podkreślić, że kluczową rolę w powołaniu do życia tej – jak się okazało – oscarowej produkcji, odegrał Peter Sellers. Jeden z najwybitniejszych aktorów komediowych w historii kinematografii bardzo zabiegał o ekranizację Wystarczy być. Starania rozpoczął już w roku 1972, lecz brakowało producentów, którzy uwierzyliby w potencjał projektu. Książka Kosińskiego nie zrobiła wielkiej furory, fabuła zdawała się dość banalna, a do tego zbyt nudna, by dobrze wypaść na ekranie. Brak tu zmian tempa narracji czy momentów, w których można by odczuć nagłe przyspieszenie akcji, a trzeba pamiętać, że mowa o tytule przeszło dwugodzinnym. Po siedmiu latach starań jednak się udało – sam Sellers odegrał główną rolę, choć nie jestem przekonany, czy fizycznie pasował do książkowego opisu:

Ten O’Grodnick to naprawdę wyjątkowy facet. Męski, dobrze ubrany, o pięknym głosie, jest jakby skrzyżowaniem Teda Kennedy’ego z Carym Grantem.

Grunt, że ryzykowne przedsięwzięcie ostatecznie się powiodło (ba, wyszło nad wyraz udanie!). Co więcej, wcale nie trzeba było w tym celu wiele kombinować. Wystarczyło dobre odegranie scen, w których całą satyrę oparto na dwóch głównych motywach: ogrodnictwie oraz telewizji, a także wybornej grze aktorskiej.

REKLAMA