WIEDŹMIN – sezon 2. Geralt z Rivii stał się MĘŻCZYZNĄ
Zaledwie kilka dni temu moja półka z komiksami wzbogaciła się o dwa najnowsze tomy Thorgala, a dokładnie o Neokorę z głównej serii i Łzy Hel wydanej w ramach Młodzieńczych lat Thorgala. Zaczynając oglądać 2 sezon Wiedźmina, przypomniałem sobie właśnie o Thorgalu, o tym, że tak ważnej i znakomitej serii w świecie fantasy nikt jeszcze nie dał szansy nakręcenia podobnie udanej ekranizacji, którą od Netflixa otrzymała proza Sapkowskiego. Tak, jest już pewnie jasne, że i tym razem chcę powtórzyć swoją opinię napisaną dwa lata temu – KOLEJNĄ ODSŁONĄ PRZYGÓD GERALTA Z RIVII WIDZOWIE SIĘ NIE ZAWIODĄ, o ile tylko na siłę nie będą szukali w niej słowiańskości, a tym bardziej polskości i monokulturowości w przekazie ideologicznym. Podobnie jak pierwszy, drugi sezon ich nie zawiera, a wręcz przeciwnie, w ten sposób opowiedziana historia Geralta uczy nas, że tzw. kultura wraz z narodowością są tylko ograniczającymi człowieczeństwo nakładkami usprawiedliwiającymi wszelkie moralne niegodziwości.
A ich w serialu nie brakuje, włącznie z tym, że jak zwykle sam Geralt nie jest postacią kryształową. Czasami wręcz przypominał mi Sandora Clegane’a z Gry o tron, z tym że Ogarowi nie dane było w relacji z Aryą rozwinąć się jako postaci na tyle, żeby osiągnąć ten sam poziom moralnej świadomości, który uzyskał Wiedźmin w relacji z Cirillą. Henry Cavill od samego początku tchnął w tego bohatera tak wiele osobistej energii, zaangażowania i autentyczności, że nawet gdyby cały serial okazał się techniczną klapą, sam Cavill by przetrwał. Oczywiście, jak już pisałem w podsumowaniu pierwszego sezonu, warstwa wizualna pod wieloma względami zasługiwała na krytykę. Pod tym względem Netflix również nie podołał. Wizualizacje smoków w Wiedźminie zdają się jego klątwą i być może tak już zostanie aż do momentu, gdy jakieś wielkie (życzyłbym sobie, żeby było również niezależne) studio filmowe zdecyduje się zrobić pełnometrażowy film o życiu, walce i śmierci Geralta – bohatera tragicznego, uwikłanego w dwoistość potwornej, ludzkiej natury. Bo pamiętajmy, zmutowanie Wiedźmina zawsze było u Sapkowskiego symboliczne i intertekstualne. Polscy twórcy spłycili naturę bohatera aż tak bardzo, że ta dualność znikła. Przyznaję, że trochę boli, że udało się nie nam, ale komuś obcemu, kto naszej słowiańskiej natury przecież do końca nie zna.
Ale przecież ustaliliśmy, że Geralt jest tworem synkretycznym i nie powinien być zawłaszczany przez jedną nację. Tak więc za ten plastyczny, cieniowany wizerunek łowcy potworów warto przymknąć oko na wszelkie niedoskonałości techniczne uniwersum Wiedźmina, w którym szerokie plany niejednokrotnie przypominały w 1. sezonie po taniości zrobioną turecką superprodukcję lub jeszcze gorszy telewizyjny gniot w stylu Korony królów. Czy w 2 sezonie twórcy naprawili ten błąd i stworzyli prawdziwe widowisko godne prozy Sapkowskiego? Nie mam wątpliwości, że tak. Mało tego, myślę że nasz fantastyczny, białowłosy towar eksportowy mordujący potwory i potwornych ludzi jako opowieść wizualna zupełnie nie potrzebuje książki, żeby się nim zachłysnąć i uznać za jeden z najlepszych współczesnych seriali fantasy. Kropką nad i jest to, że nawet Sapkowski jest zadowolony, a ta opinia jest znacznie ważniejsza niż niekończące się utyskiwanie niektórych fanów, że „Wiedźmin zawiera za mało Wiedźmina w Wiedźminie w porównaniu z literackim pierwowzorem”. Ten słowiański ból rzyci z pewnością jednak Wiedźmin uniesie i mu on nie zaszkodzi w osiągnięciu sukcesu. Co więc wyszło lepiej niż w 1. sezonie, a może i nawet znakomicie bez odniesienia do niego?
Efekty wizualne to generalnie słabsza strona seriali fantasy w porównaniu z pełnometrażowymi produkcjami. Jest tak niezależnie od tego, czy finansuje je Netflix, czy inna platforma, nawet HBO. Przypomnijmy sobie pierwsze sezony Gry o tron i ewolucję animacji smoków. Na początku było nawet mniej niż poprawnie, a pod koniec serialu smoki okazały się kunsztownie wykonanymi cyfrowo modelami, których nie powstydziłaby się hollywoodzka superprodukcja. W Wiedźminie nie ma sensu mówić o podobnym rozmachu, jednak w porównaniu z 1. sezonem poprawiono animacje potworów, dopracowano tło, w którym funkcjonują postaci, a przede wszystkim scenografię, poszerzono plany zdjęciowe (np. Kaer Morhen), kamera pracuje sprawniej i mniej przewidywalnie, zdarzają się ujęcia zaskakujące i wręcz artystyczne pod względem plastyki światła (kąpiel czarodziejek w Aretuzie), kąta patrzenia i gradacji elementów. Równocześnie świat fantasy wizualnie styka się z tym rzeczywistym w sposób, rzec by można, dyskretny. Efekty specjalne uzupełniają rzeczywistość, pomagają zrozumieć historię Geralta, a nie dominują. I tak przeszliśmy do sposobu prezentacji treści wobec odbiorcy.
Zrobić z przygód Geralta historię na tyle składną, żeby mogła funkcjonować w obrębie serialu i tworzyć jednolitą, liniową fabułę, to było zadanie nie byle jakie. Niebezpieczeństwo polegało na nakręceniu wieloodcinkowego bestiariusza, gdzie Biały Wilk będzie jedynie mordował wszelkiej maści potwory, a na tym tle od czasu do czasu pojawi się jakiś szerszy wątek fabularny Jaskra, Ciri, Yen lub politycznych konfliktów między Redanią a Nilfgaardem. Twórcy zdecydowali się jednak zmarginalizować zarobkowanie Wiedźmina jako zabójcy potworów na rzecz stworzenia spójnego, serialowego uniwersum, gdzie mamy szansę poznać Geralta od początku do końca. Taki zabieg musiał odbyć się ze szkodą dla chronologii niektórych wydarzeń. W tym sensie proza Sapkowskiego była jedynie dawcą elementów, z których na nowo ułożono całość, żeby pasowała do konwencji filmu, a nie prozy. Całkiem zrozumiałe i nie ma sensu na to narzekać. Trzeba zaakceptować prawo twórców do własnej wizji, a na dodatek pozytywną opinię samego Sapkowskiego.
W drugim sezonie czekałem jednak na coś jeszcze, co zapewni Geraltowi z Rivii odpowiednie tło psychologiczne, zrównoważy jego postać, może figlarnie jeszcze wzmoże ból rzyci niektórych widzów, bo nic tak nie cieszy i nie śmieszy jak utyskiwanie na ideologicznie niepoprawną adaptację jakiejś prozy. W 2. sezonie takim tłem okazała się Ciri. Uniwersum Sapkowskiego to przecież męski, twardy, ograniczony kulturowo świat, a kobieta miała w nim od zarania ciężko, zwłaszcza ta, która chciała zostać wiedźminką, stać się inna, pusta w środku, bezpłodna itp. Cóż w męskim świecie warta jest walcząca o siebie, bezpłodna niewiasta? Dosłownie tyle: Żałuję, że nie pożyłaś, ale wiele nie tracisz. Co takiego jednak byś miała? Rodziców? To oni zgotowali ci ten koniec. Niewiele tracisz. Przyjaciół? Tylko w dobrych chwilach. Kochanków? Przez pewien czas są mili, ale w końcu rozczarowują. Spójrzmy prawdzie w oczy. Jesteś dziewczyną. Twoja matka w jednym miała rację. Jesteśmy tylko naczyniami, nawet jeśli mówią nam, że jesteśmy wyjątkowe. Tak jak mnie i tobie. Pozostajemy tylko naczyniami. Czerpią z nas, póki mogą. Zostajemy potem puste i same. Masz szczęście. Wygrałaś, nawet o tym nie wiedząc”. Przywołuję te mocne słowa Yen z 1. sezonu, gdyż w 2. sezonie przeciw ich znaczeniu będzie walczyć Cirilla, walczyć dosłownie z całym światem, a sam Geralt zejdzie na drugi plan. Ten zabieg fabularny można nazwać znakomitym. Serial stał się więc historią młodej adeptki Drogi Wilka, której emocjonalnie opowiedziana historia dopełnia postać Geralta. To dopiero na tle Ciri Biały Wilk staje się bardziej zrozumiały dla widza. Ciri tłumaczy jego emocje na język ludzki, bo ten stosowany przez Geralta jest zbyt zapośredniczony jego potwornymi, mutanckimi doświadczeniami. Przy Ciri Geralt staje się mężczyzną i żadna bezpłodność go tej męskości nie jest w stanie pozbawić. Żadna inność, płodność i bezpłodność nie może także decydować o wartości człowieka.
2. sezon Wiedźmina to prawdziwa, epicka podróż przez mój ukochany świat fantasy. Podróż, która mnie zadowoliła do końca, chociaż technicznie nie była idealna. Będę do niej wracał, jak zawsze do Sapkowskiego, gdzie świat wiedźmińskiego domu w Kaer Morhen miesza się z wieloświatami Tor Zireael, gdzie nikt nie może czuć się bezpieczny, jeśli nie odpowiada arbitralnie narzuconej linii przez aktualnie postawioną na świeczniku władzę. No i oczywiście czekam na kogoś odważnego, kto faktycznie zekranizuje Thorgala, a nie będzie tylko latami obiecywał, że to zrobi, i poprawi gniota w postaci najnowszej ekranizacji przygód Kajka i Kokosza.