DETEKTYW. Odcinek “Who Goes There”, czyli jak perfekcyjnie stworzyć ostatnią scenę
W poprzednim odcinku #4: DETEKTYW. WHO GOES THERE, czyli minuty, które zapierają dech
Na amerykańskim Południu niewinność i dobro gniją niczym bluszcz porastający zapleśniałe budynki tamtejszych mieszkańców. Spod liści pnącej rośliny oraz pęknięć wielokrotnie przemalowywanych ścian domów wyłażą na zewnątrz ogromne pająki i karaluchy, które obżarły się makabrycznymi rodzinnymi tajemnicami. W rezultacie codzienność mieszkańców amerykańskiego Południa podporządkowana jest przemocy, gwałtowi i złu, czego dowodem jest rytualne morderstwo i brak wobec niego jakiegokolwiek sprzeciwu. „A gdzie Bóg? Nie ma go! Bóg skoczył zrobić biznes”.
Michael Jordan wśród seriali psychologiczno-kryminalnych
Oto gotycka przestrzeń dla sezonu serialu, który wniósł do współczesnej telewizji i streamingu zupełnie nową jakość. Sezonu serialu będącego dziś inspiracją oraz punktem odniesienia. Detektyw (pierwszy sezon) Nica Pizzolatto i Cary’ego Jojiego Fukunagi stanowi bowiem niezwykłą mieszankę kilku pulpowych gatunków: buddy cop, neo-noir, horror lovecraftowski. Ich mistrzowskie połączenie, a także muzyczny wkład T-Bone Burnetta oraz genialne aktorstwo Matthew McConaugheya i Woody’ego Harrelsona doprowadziło do powstania niebywale charakterystycznego pod względem wyglądu, stylu i dźwięku kulturowego fenomenu będącego nie tylko klimatycznym kryminałem, ale przede wszystkim rodzajem badania człowieczego umysłu, społeczeństwa przesiąkniętego korupcją i złem, a także natury wiary. Produkcja Pizzolatto wyreżyserowana przez Fukunagę zwraca również uwagę w kontekście perfekcyjnie wpasowanych i wykorzystanych tu nawiązań, zarówno do różnych dzieł kultury, jak również filozofii, religii oraz psychologii. Parafrazując słynne już słowa Marty’ego Harta, Detektyw jawi się zatem jako Michael Jordan wśród psychologiczno-kryminalnych seriali.
W labiryncie poznania siebie
Who Goes There to czwarty epizod pierwszego sezonu serialu Detektyw. Co interesujące, chociaż umieszczony w środku serii odcinek właściwie nie dostarcza widzom informacji, które pozwoliłyby poczynić postępy w sprawie zabójstwa Dory Lang, to stanowi jedną z najważniejszych godzin dla całej opowiadanej przez Pizzolatto i Fukunagę historii. Dotyczy bowiem przede wszystkim naszej wyjątkowej pary gliniarzy, a w największym stopniu Rusta Cohle’a.
Dobry glina powinien potrafić rozpoznać motywacje sprawców zbrodni, a także wczuć się w rolę ofiary. Nie jest to jednak możliwe, gdy nie jest się w pełni szczerym wobec samego siebie. Reasumując, aby być skutecznym policjantem należy całkowicie zrozumieć siebie. Oto właściwy temat jednego z najbardziej intensywnych i najsprawniej zrealizowanych epizodów seriali ostatnich lat.
W przypadku Marty’ego proces poznania własnej tożsamości jest utrudniony ze względu na jego krótkowzroczność, porywczość oraz hipokryzję. Ten „zwykły facet z wielkim fiutem” o odejście żony (Michelle Monaghan) i dzieci oskarża więc nie samego siebie, ale Lisę (Alexandra Daddario), czyli dziewczynę, z którą wdał się w płomienny romans. Swoimi decyzjami Hart sam komplikuje własne życie i choć rozwiązania problemów ma pod nosem, brnie w kierunku autodestrukcji, wciąż natrafiając na ściany labiryntu.
Z totalnego bałaganu pragnie natomiast wydobyć się wreszcie Rust. Who Goes There to przede wszystkim opowieść o jego wewnętrznej walce, zmaganiach z własną tożsamością i motywacjami. Pierwsza część epizodu przedstawia więc widzom już trochę nam znanego Cohle’a – naznaczonego tragedią (śmierć córki) cynika i dręczącego wszystkich swoimi dziwnymi wywodami nihilistę. Rust ma jednak drugą naturę, która wzmacniana dragami i alkoholem przybiera formę Crasha. Podczas przesłuchania prowadzonego w 2012 roku przez Papanię (Tory Kittles) i Gilbougha (Michael Potts) ujawniona zostaje nie tak odległa od wydarzeń z 1995 roku przeszłość Cohle’a. Zanim więc detektyw trafił do samego jądra ciemności (Luizjany), spędził cztery lata, pracując pod przykrywką, jako dziki ćpun w Teksasie. Mimo że okres ten pozostawił ślady zarówno na ciele, jak również na psychice Rusta, który po wszystkim leczył się w szpitalu psychiatrycznym, to łatwo odczuć, że gliniarz opowiada o tym etapie życia z pasją i podnieceniem. Zupełnie jakby jakaś część Crasha wciąż tkwiła w Ruście Cohle’u. Jego w tym głowa, aby tożsamość ćpuna/zabójcy nie wzięła góry nad tożsamością policjanta/detektywa. Rust stara się to kontrolować, wybierając ascetyczne życie, a w chwilach podwyższonego ryzyka wyrobił w sobie nawyk sprawdzania pulsu. Konieczność przeniknięcia do struktur gangu motocyklowego Żelaznych Krzyżowców (Cohle już wcześniej należał do tego gangu) w celu odszukania podejrzanego o morderstwo Dory Lang, Reginalda Ledoux (Charles Halford), stanowi zagrożenie dla wypracowanej, ale wciąż jeszcze wątłej nowej tożsamości detektywa. Zakładając chowaną wcześniej w skrzyni, dziurawą od kul skórzaną kurtkę Żelaznych Krzyżowców, Rust/Crash świadomie wewnętrznie przeobraża się w kreteńskiego Minotaura, a granica między tożsamościami staje się wręcz przezroczysta.
6 minut, które przeszły do historii telewizji
Przywdzianie kurtki i łyk Jamesona to jednak jeszcze nie wszystko, co wzmacnia ryzyko zwycięstwa Crasha w wewnętrznej walce z Rustem. Aby zyskać zaufanie Żelaznych Krzyżowców, Cohle musi bowiem wciągnąć kilka porządnych ścieżek koki i wziąć udział w akcji ataku na „domki z dykty dla ziomali” w Houston. Jak na ironię, kilku członków gangu przebiera się dla niepoznaki za policjantów. Oto wstęp do jednych z najbardziej intensywnych i najsprawniej zrealizowanych 6 minut w historii telewizji i streamingu.
Chociaż 4. epizod Detektywa jest świetnym dowodem wyjątkowego talentu pisarskiego Pizzolatto, to należy przyznać, że największe brawa za ten odcinek należą się Cary’emu Jojiemu Fukunadze. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że Who Goes There to największe artystyczne osiągnięcie tego reżysera, a perfekcyjnie zainscenizowane 6-minutowe ujęcie zwieńczające ten wyjątkowy epizod jest przysłowiową wisienką na torcie. Co istotne, we wspomnianej sekwencji nie chodzi wyłącznie o efektowność. To bowiem scena, która w sposób brawurowy i wyjątkowy przedstawia Rusta zmuszonego do reakcji bez dłuższego namysłu. Zachować się jak Crash czy może jak Cohle? Dokąd teraz? Zabić czy uciec? Rust przez 6 minut tkwi w labiryncie przedstawianym zazwyczaj w filmach nurtu noir za pomocą wieżowców w wielkich miastach. W Who Goes There Fukunaga zamiast wysokich budynków proponuje nam wnętrza domków z dykty pełnych małych pokoików, w których może czaić się kolejne zagrożenie, co jeszcze silniej podbija uczucie klaustrofobii oraz sam motyw labiryntu.
Ostatnie sceny Who Goes There to oszałamiający i zapierający dech w piersiach wizualno-dźwiękowy majstersztyk. To również zupełne odejście od dotychczasowego stylu i tempa pierwszego sezonu Detektywa. Ucieczka Rusta, w ostatniej chwili uratowanego przez nadjeżdżającego Harta, oznacza zwycięstwo Cohle’a nad Crashem. To triumf silnej woli, rezultat ciężkiej pracy i wyrzeczeń, które wbrew pozorom mają niebagatelne znaczenie w kontekście dalszych wydarzeń. Rust nie pozbył się Crasha na zawsze, ale już doskonale wie, kim jest i kim chce być.