SKY KAPITAN I ŚWIAT JUTRA. Jakie przedziwne science fiction
Wie on, że jego życie jest w niebezpieczeństwie. Tu, w Nowym Świecie, ma skontaktować się z innym naukowcem, Walterem Jenningsem. Niestety zanim słynny Zeppelin zadokuje na szczycie Empire State Building, dr Vargas będzie już tylko wspomnieniem.
Następnego dnia rano Polly Perkins, reporterka nowojorskiego “Chronicle”, otrzymuje niepokojący list. Jego autor twierdzi, że wie, kto będzie następną ofiarą mordercy doktora Jorge Vargasa. Panna Perkins niezwłocznie udaje się na spotkanie do nowojorskiego kina. Od doktora Jenningsa dowiaduje się, że tajemnicza organizacja założona jeszcze przed pierwszą wojną światową przez szalonego naukowca, doktora Totenkopfa, uknuła plan zagrażający bezpieczeństwu świata… Chwilę potem nie wiadomo skąd wkraczające do miasta gigantyczne roboty zaczynają siać w nim spustoszenie. Jedynym człowiekiem, który może ocalić Nowy Jork, symbol Ameryki, jest Sky Kapitan… Sky Kapitan i świat jutra od samego początku aż do ostatniej sekundy jest filmem szalenie dziwnym.
Stworzony niemal całkowicie przy pomocy grafiki komputerowej, czerpiący z klasyki science fiction, kryminałów noir oraz kina współczesnego, z fabułą osadzoną w alternatywnym wieku XX, akcją pędzącą do przodu niczym Orient Express oraz komiksowym wręcz scenariuszem, wprawia widza w prawdziwe zakłopotanie, graniczące niemal z totalną konsternacją. Bo na przykład pozytywnie nastrajający widza piękny i klimatyczny początek, zepsuty zostaje niewyjaśnionym nadejściem stalowych gigantów rodem z bajki Warner Bros. Iście noirowskie, prowadzone na własną rękę dochodzenie w laboratorium Waltera Jenningsa, wraz z pojawieniem się tajemniczego zabójcy strzelającego laserem jak Marsjanie z filmu Tima Burtona, pęka niczym bogato zdobione lustro i zapowiada kolejne 70 minut nieszczęść dla tego filmu.
Po wspaniałej walce powietrznej między Sky Kapitanem a tajemniczymi maszynami, następuję kilkunastotysięcznokilometrowy lot samolotem, o zbiorniku paliwa wielkości tego ze zwyczajnej awionetki, z północnej Ameryki do środkowej Azji – bez tankowania. I tak w kółko. Jedna scena zabija drugą. Interesujące rozwiązanie, uśmiercane jest głupim niedopatrzeniem. Wszystko to takie pomieszanie z poplątaniem i nie wiadomo, do czego doprowadzi… Szkoda, bo odmienne losy naszego świata przed i w czasie trwania II wojny światowej to naprawdę wdzięczny temat na dobry film.
“Efekty specjalne, jakich jeszcze nie widzieliście” – zapowiadał pan spiker z polskiej wersji trailera Sky Kapitan i świat jutra. Jednak widzowie seriali i filmów telewizyjnych kanału Hallmark mieli już pewnie styczność z tak makabryczną tandetą. To co miało być zaletą tego filmu, jest jednym z gwoździ do jego trumny. Przecież nawet w filmach science fiction istnieje granica dobrego smaku i “realności” nierealnych trików komputerowych. W Sky Kapitan i świat jutra wszystko jest tak nienaturalne, tak okrutnie spartaczone, że zamiast przyciągać, odrzuca, odpycha i powoduje mdłości. Aktorzy, nieprzyzwyczajeni pewnie do studia składającego się wyłącznie z blue-boxu, grają fatalnie.
Nie potrafią odnaleźć się w sytuacji, w fabule – nie potrafią zidentyfikować się ze swoimi postaciami. Wyjątkiem jest tylko Angelina Jolie, która spędziwszy na “planie” zaledwie trzy dni, świetnie bawiła się swoją rolą, oraz Laurence Olivier, który na planie… nie spędził ani minuty. Zmarł bowiem ponad 15 lat wcześniej, a w filmie wykorzystano jedynie materiały archiwalne z jego udziałem. Nie zmienia to faktu, że wypadł całkiem nieźle w konfrontacji z tak utalentowanymi przecież Jude’em Law i Gwyneth Paltrow, która musiała za coś w końcu dostać tego przeklętego Oscara!
Z drugiej jednak strony, film da się obejrzeć do końca. Zasługa to pewnie wspomnianych odniesień do klasyki kinematografii: Wojny światów [z której notabene zaczerpnięto niektóre efekty dźwiękowe], King Konga, Czarnoksiężnika z Oz, Obywatela Kane’a, Godzilli, Supermana, Gwiezdnych wojen, Parku Jurajskiego i wielu innych. Na uwagę zasługują też niektóre dialogi [z genialnymi nieraz one-linerami – w tym jedną, naprawdę zabijającą, ostatnią kwestią Kapitana Sky – oraz muzyka, typowa dla filmów przygodowych, awanturniczych i heroicznych. Doprawdy, momentami jest na czym ucho zawiesić.
Można powiedzieć, że Kerry Conran, debiutujący reżyser i scenarzysta w jednej osobie, starał się, ale chyba z braku doświadczenia nie za bardzo mu wyszło. Nowatorskie efekty specjalne okazały się nie być wcale takie nowatorskie, a tak stylizowany wygląd filmu [skądinąd męczący dla nieprzygotowanego widza] można przecież osiągnąć już przy użyciu bardzo prostych środków i przy minimalnym nakładzie pracy. Doborowa obsada nie zachwyca, może dlatego, że na planie zdjęciowym spędziła niespełna miesiąc. Podsumowując, Sky Kapitan i świat jutra to zawód na całej niemal linii, a niewykorzystany potencjał, niespójność i nierealność przesądziły o tak niskiej ocenie.
Tekst z archiwum film.org.pl.