KRONIKI RIDDICKA: MROCZNA FURIA. Co wydarzyło się zaraz po Pitch Black
Kroniki Riddicka: Mroczna furia jest pomostem pomiędzy pierwszą a drugą częścią cyklu o przygodach Riddicka. To nie pierwszy taki zabieg, już wcześniej widzowie mieli okazje zobaczyć rysowane (i nie tylko) historyjki osadzone w uniwersum Matrixa. Przypomnę, Animatrix – to osiem krótkich historyjek, które idealnie wpasowały się w realia walki ludzi z maszynami, wspomnę tylko, że pod względem fabuły przewyższają to, czym uraczono nas w Rewolucjach.
Do ogarnięcia fabuły niezbędna będzie choćby szczątkowa znajomość wydarzeń z Pitch Black. Statek kosmiczny rozbija się na pustynnej planecie, część pasażerów ginie na miejscu. Jednym z ocalałych jest Riddick, ekstremalnie niebezpieczny morderca, który w więzieniu zmodyfikował sobie wzrok tak, że teraz widzi w ciemności. Jeżeli na pokładzie jest taki niebezpieczny typek, to oczywista jest jego ucieczka, co następuje bardzo szybko. To nie pogoń za skazańcem jest osią filmu, okazuje się, że bohaterowie znaleźli się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Właśnie nastaje kilkudziesięcioletnia noc, a do życia budzi się miejscowa fauna. Oczywiście nie zdradzę tego, co było później, ale jedynym logicznym wyjściem z tej nieprzyjemnej sytuacji jest ucieczka z planety. Ponieważ Kroniki Riddicka: Mroczna furia nie jest prequelem, to wiadomo, że jednym z ocalałych na pewno jest Riddick, jednak nie tylko jemu udało się zbiec – ale to już nieistotne. Po prostu lepiej obejrzeć Pitch Black, zanim się sięgnie po anime.
Jeśli spróbujesz czegoś nieprzyzwoitego… na przykład zabić mnie…
Akcja zaczyna się niemal w tym samym miejscu, w którym kończyła się filmowa pierwsza część. Pojazd z rozbitkami zostaje przechwycony. Oczywiście tytułowy zakapior nie ma zamiaru się poddawać, a trzeba wiedzieć, że nagroda za jego głowę jest wysoka. Dlatego w hangarze dochodzi do bardzo efektownej rozróby przy zerowej grawitacji. Statkiem zarządza tajemnicza kobieta z dosyć osobliwym hobby, a Riddick jak ulał pasuje do jej kolekcji. Jak to wszystko się zakończy? Gwarantuję, że będzie bardzo ciekawie, nie obędzie się bez krwiożerczych stworów, pojedynków na noże czy też konfrontacji w całkowitej ciemności.
Kiedy spotkamy się ponownie, wepchnę ci ten nóż w oko…
Stronę wizualną stanowi udane połączenie klasycznego rysunku oraz animacji komputerowej. Pomysł dosyć kontrowersyjny, ale trzeba przyznać, że graficy stanęli na wysokości zadania, choć na początku miałem wątpliwości – statki kosmiczne wyglądają nieco plastikowo. Dopiero w ciemności widać, dlaczego zdecydowano się na taki mieszany sposób przedstawienia akcji. Luminescencyjne potwory prezentują się bardzo efektownie, dobrze wypadł też ogromny cyborg wykonany techniką cell shading. Jeżeli chodzi o rysunek, to także nie mam zastrzeżeń, styl jest nieco komiksowy, ale postacie przypominają swoje pierwowzory.
Zdecydowanie najlepiej wypada animacja, jest niezwykle dynamiczna, dzięki czemu zarówno wszelkie starcia bezpośrednie – jak i strzelaniny – wypadają znakomicie. Za stronę audio odpowiada zespół Machine Head, więc o odpowiedni podkład muzyczny nie trzeba się martwić. Fajnie brzmią odgłosy broni, przeładowania, strzały itp. Samo wnętrze statku (bo głównie na nim rozgrywa się akcja) jest odpowiednio ciche, oczywiście do czasu kolejnego ataku. Kolejnym istotnym atutem jest dubbing – głosy są dobrane znakomicie, poniekąd dlatego, że użyczyli ich ci sami aktorzy występujący w filmowych częściach cyklu.
Strasznie nieprzyzwoitą rzecz właśnie zrobiłaś…
Kroniki Riddicka: Mroczna furia kończy się w momencie rozpoczęcia następnej części cyklu. Doceniam starania ludzi odpowiedzialnych za wizerunek całości, postarano się, aby wszystkie części płynnie łączyły się w jedną całość i choćby dlatego warto poświęcić filmowi Kroniki Riddicka: Mroczna furia te pół godziny. Będzie to czas wypełniony akcją i znakomita wprawka przed kolejnym filmem. Polecam.
Tekst z archiwum film.org.pl.