LOT
Robert Zemeckis powraca. Po okresie tworzenia filmów w motion capture, reżyser wyraźnie zatęsknił do tradycyjnej formy filmowania. Twórca, kojarzony głównie z optymistycznym kinem rozrywkowym, tym razem postanowił zgłębić mroki ludzkiej duszy. I tu pojawia się dysonans. Jego „Lot” jest klasycznym dramatem z bohaterem mierzącym się z przeciwnościami losu oraz historią zwieńczoną utartym, acz nader aktualnym, morałem. Jednak sam film już tak klasyczną pozycją w dorobku reżysera nie jest.
W nowym filmie Zemeckisa poznajemy Williama „Whipa” Whitakera- kapitana linii lotniczych. Podczas jednego z rutynowych lotów, maszyna przez niego sterowana zaczyna szwankować. Szybko okazuje się, że lot nieuchronnie zmierza ku katastrofie. Whip zachowując zimną krew decyduje się na trudny i niebezpieczny manewr powietrzny, celem bezpiecznego wylądowania. Samolot w końcu ląduje, choć z niemałymi problemami, co też szybko zostaje określone mianem cudu. Kapitan ryzykiem jakie podjął uratował życie dziewięćdziesięciu sześciu pasażerom, a śmierć poniosło „zaledwie” sześć osób. Whip nie zostaje jednak bohaterem. Okazuje się bowiem, że pilot odpowiedzialny za brawurowy manewr, jest uzależniony od alkoholu i narkotyków. Co gorsza, podczas feralnego lotu był pod wpływem tych środków. I tu zaczyna się dramat, albowiem rodziny sześciu ofiar nie tak łatwo będzie przekonać, że samolot najzwyczajniej w świecie był uszkodzony. Potrzebny jest winny.
Wypada zaznaczyć, iż nie jest to film o bohaterskiej postawie amerykańskiego odpowiednika kapitana Wrony. „Lot” tylko pozornie zajmuje się też kwestią niesprawiedliwości, będącej pokłosiem tego szczęśliwego lądowania. Atrakcyjny punkt wyjściowy fabuły stanowi więc tylko pretekst do kolejnego przybliżenia widzowi problemu jednostki uzależnionej – problemu alkoholizmu. Mogłoby się wydawać, iż jest to temat wyeksploatowany przez kino do granic możliwości. Jednakże, dopóki pozostanie on w społeczeństwie aktualny, dopóty spodziewać możemy się następnych obrazów, w których motywem wiodącym jest alkoholizm. Grunt by odpowiednio tę historię sprzedać, zaintrygować, a głównemu aktorowi pozwolić na dużą swobodę interpretacyjną. Twórcom „Lotu” się to udaje.
Nowy film Zemeckisa to swoisty teatr jednego aktora. Pozwala na to koncepcja scenariusza, ale także, a może przede wszystkim, wybitne umiejętności pierwszego aktora. Denzel Washington doskonale wiedział, w jaki sposób zbudować swoją rolę by nie uległa przerysowaniu, tym samym – by nie stworzyć karykatury alkoholika. Bohater jest wiarygodny i bliski widzowi. Jego bezceremonialność przykuwa uwagę. Gdy z ekranu bije od niego zapach whisky, ten jednocześnie stara się trzymać fason odpowiedni dla kapitana linii lotniczych. Jest wewnętrznie zniszczony, ale nie chce dać tego po sobie poznać – nie pozwala mu na to egocentryczne usposobienie. Do końca wierzy, że jest panem sytuacji. Ten mistrz pilotażu nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że owa sytuacja już dawno wymknęła się spod jego kontroli, bo przejął ją nałóg… Postać Whipa ewidentnie stanowi o sile tego filmu i choćby dla niej warto do niego sięgnąć. Jeśli jest więc coś, co po latach pozostawi po sobie „Lot”, to z pewnością będzie to właśnie ta rola. Denzel Washington po raz kolejny potwierdza, że stanowi klasę samą w sobie.
Jak to z reguły bywa, wybitna rola męska musi zostać odpowiednio oświetlona przez blask kobiecej urody. W filmie rolę tę pełnić ma rudowłosa piękność, Kelly Reilly. Mam jednak duży problem z jej postacią. W żaden sposób nie potrafię wytłumaczyć sobie funkcji, jaką pełni w tym dramacie. Nicole, bo takie imię nosi bohaterka, kompletnie nie pasuje do tego obrazu, bo w żaden sposób nie pomaga głównemu bohaterowi w otrzeźwieniu- a wydawać by się mogło, że właśnie to swoją obecnością zapowiada. Bohaterka co prawda wchodzi w kontakt intymny z protagonistą, ale kompletnie nic z niego nie wynika. Jeśli przyjmiemy, że główny bohater tak czy inaczej, musi zmierzyć się ze swoimi demonami w pełni samodzielnie, zasadność postaci Nicole okaże się jeszcze bardziej wątpliwa. Nie mam złudzeń, że postać ta pojawia się w filmie tylko po to, by urozmaicić zdarzenia i dialogi w, których bierze udział główny bohater. Jej rola w tej opowieści jest zbyteczna, nie wnosi nic do ogólnego rozrachunku postaci wiodącej i pewnie dlatego dość niespodziewanie z filmu znika.
Co jednak sprawia, że nowy Zemeckis nie jest typowym Zemeckisem? Przede wszystkim to, że reżyser bodaj po raz pierwszy tak wyraźnie zapragnął zgłębić prawdziwie ludzką tragedię. Reżyser niejako przenosi ośrodek dramatu z egzotycznej, bezludnej wyspy (Cast away), do samego wnętrza głównego bohatera, by ukazać tragedię jednostki zniewolonej przez nałóg. Wzbudzone w ten sposób współczucie ma bardziej realne podłoże, bo odnosi się do bliskich nam przywar.
Eksploracja mroków ludzkiej duszy wychodzi reżyserowi nader przekonująco, a sam film zdaje się być tym mrokiem przesiąknięty. To z pewnością pewne novum w twórczości tego reżysera. Suma summarum, „Lot” może i jest filmem tematycznie wtórnym, lecz dzięki dobrze poprowadzonemu scenariuszowi oraz ponadprzeciętnej grze Washingtona, zasługuje na zmierzenie się z tematem uzależnienia ponownie.