Connect with us

Recenzje

KAPITAN. Potwór z przypadku

Film KAPITAN to emocjonalny rollercoaster, który wstrząsa i niepokoi, zmuszając do refleksji nad ludzką naturą i moralnością.

Published

on

KAPITAN. Potwór z przypadku

Nie zdarza się specjalnie często, bym po zakończonym seansie kinowym siedział na miejscu aż do wygaszenia napisów końcowych, czując ciarki, które wywołało to, co przed chwilą zobaczyłem. Taka była jednak moja reakcja po wczorajszej projekcji filmu Kapitan w reżyserii Roberta Schwentkego, dzieła wyświetlanego podczas łódzkiego Festiwalu Kamera Akcja. I choć zasadniczo tego typu doświadczenie jest swego rodzaju nagrodą dla kinomana, tą szczególną przyjemnością, której podświadomie wyczekujemy podczas kolejnych premier, to w tym wypadku trudno mi powiedzieć, że wrażenie, jakie wywarł na mnie Kapitan, było przyjemnością w normalnym rozumieniu tego słowa.

Advertisement

Był to raczej rodzaj satysfakcji widza głęboko poruszonego wywołującą niepokój treścią filmu. Ch0ć mówię o subiektywnym przeżyciu kinowym, chciałbym właśnie w tej ambiwalencji i jej źródłach dopatrywać się istoty dzieła, o którym mowa.

Kapitan

Robert Schwentke to niemiecki reżyser, znany przede wszystkim dzięki całkiem pokaźnemu dorobkowi reżyserskiemu w Hollywood, gdzie zrealizował m.in. Plan lotu z Jodie Foster czy komediowo-sensacyjny Red z plejadą gwiazd, takich jak Bruce Willis czy Morgan Freeman. Najnowszy film tego twórcy to jednak powrót na łono rodzimej kinematografii – i to powrót niesłychanie mocny. Przede wszystkim dlatego, że Schwentke swoje kolejne dzieło osadził w czasach II wojny światowej i nazizmu, wciąż ciążących nad historią jego ojczyzny (i przy okazji całej Europy). Dla reżysera, który dotąd raczej stronił od tematów tego kalibru i kina wojennego w ogóle, mogło to być dość trudne zadanie.

Advertisement

W kontekście dotychczasowego dorobku Schwentkego można właściwie odebrać Kapitana (kręconego częściowo na Dolnym Śląsku) jako rodzaj zaskoczenia, przede wszystkim ze względu na dobór tematu, ale również w pewnym stopniu sposób jego realizacji.

Za szczególny można uznać fakt, że w filmie widzimy – wbrew powszechnemu zwyczajowi – jedynie Niemców, co więcej w przeważającej większości niemieckich żołnierzy. Fabuła rozgrywa się wczesną wiosną 1945 roku, czyli podczas ostatnich aktów II wojny światowej. Armia III Rzeszy jest w rozsypce, jednostki są rozbijane, a ich członkowie rozpierzchają się, stając się szabrownikami. W Kapitanie wojna przybiera więc raczej oblicze wewnętrznego zmagania struktur wojskowych z dezerterami. Jednym z nich jest główny bohater, młody szeregowiec Wehrmachtu, kryjący się przed obławą i próbujący przetrwać wszelkimi możliwymi sposobami.

Advertisement

Niespodziewany uśmiech losu sprawia, że znajduje w porzuconym aucie mundur kapitana Luftwaffe, umożliwiający mu w poprzedzającym ostateczną klęskę chaosie wcielić się w rolę oficera i zagwarantować sobie przetrwanie w niedawno porzuconej armii.

Tym, co wydało mi się już od początku najbardziej intrygujące, jest fakt, że pomimo prostej, linearnej konstrukcji, w Kapitanie próżno szukać choćby szczątkowej ekspozycji innej niż zdawkowe określenie czasu i orientacyjne ulokowanie przestrzenne. Bohaterowie po prostu się pojawiają, rzeczy po prostu się dzieją. Gdzieś w tle jest oczywiście wojna i wiemy, że Niemcy nieuchronnie ją przegrywają, jednak podobnie jak sami żołnierze, widzowie nie wiedzą za bardzo, co dzieje się dookoła. Dlatego nie wiemy, jakie motywy kierują głównym bohaterem, czemu jest ścigany i do czego dąży.

Advertisement

Co więcej, jego imię poznamy dopiero w okolicach połowy filmu. Schwentke nie chce ugruntowywać swojej opowieści, osadzać zachowania bohaterów w ich historii ani wpisywać ich w kontekst historyczny. Interesuje go coś innego, coś, co możliwe jest do uchwycenia dzięki oderwaniu przedstawionych postaci od dziejów politycznych i ukazanie ich w momencie quasi-anarchistycznej dezintegracji, w której niemal wszystko jest możliwe, a jednostka taka jak tytułowy, samozwańczy kapitan może zupełnie przypadkowo drastycznie zmienić swoją pozycję w hierarchii.

Kapitan

Kapitan wpisuje się w „antyheroiczny” nurt kina wojennego, brutalnego i pozbawionego idealistycznego zacięcia. Pod względem wizualnym niemiecki film można uznać za spotkanie pesymistycznego realizmu produkcji takich jak Szeregowiec Ryan czy Kompania braci z europejską arthouse’ową stylizacją w guście ostatnich filmów Pawła Pawlikowskiego, ubierającego „brzydkie” epizody historii w stylowe czarno-białe kadry. Spektakularne zdjęcia Floriana Ballhausa przedstawiają rzeczywistość brudną, nieprzyjazną i drapieżną, przesyconą atmosferą rozpadu i wojennej destrukcji.

Advertisement

Momentami obrazy, które oglądamy w Kapitanie, kojarzyć się mogą z malarstwem dekadentów, nadając filmowi turpistyczno-pesymistyczny klimat. Warstwa wizualna, podobnie jak fabuła, nie pozostawia miejsca na pozytywne akcenty, koncentrując się na okrutności i beznadziei sytuacji, w której znajdują się bohaterowie, praktycznie będący już sługami martwego państwa, jedynie siłą bezwładności utrzymującego jeszcze swoje struktury. Tym światem rządzą przypadek, chaos i oportunizm, zasady przestają obowiązywać, a na powierzchnię wychodzi całe zło i zepsucie czające się w ludziach.

No właśnie, zło. Tutaj dochodzę do źródła wspomnianego we wstępie dyskomfortu wywołanego przez film. Kapitan to swoista antyteza naszego Pułkownika Kwiatkowskiego – główny bohater nie zmaga się sam ze sobą, nie próbuje pogodzić sumienia z koniecznością grania roli (zresztą nie możemy właściwie zakładać, że ma on rozwinięty kręgosłup moralny), ale bez wahania wchodzi w nią, przekracza granice i nie waha się przed całkowitym zespoleniem z wykreowaną na poczekaniu personą kapitana. W tym miejscu dostrzegam istotę przyjętej przez Schwentkego strategii – jego Kapitan jest wiwisekcją ludzkiej podłości, wnikliwym portretem uwalniania okrucieństwa i czerpania perwersyjnej przyjemności z kontroli, kiedy tylko nadarzy się do tego okazja, w myśl zasady „albo oni mnie, albo ja ich”.

Advertisement

 Cały ten nihilistyczny obraz człowieczeństwa w momencie rozluźnienia kontrolujących go norm społecznych i brak pozytywnego przełamania sprawiają, że Kapitan po prostu przeraża i wywołuje wewnętrzny niepokój co do natury ludzkiej. Wydaje się, że pomimo uzasadnionego osadzenia w kontekście nazistowskim film stara się powiedzieć coś uniwersalnego o ludzkiej psychice – i nie jest to nic, co chcielibyśmy o niej usłyszeć.

Równocześnie jest to aż nieprzyzwoicie wciągający i błyskotliwie zrealizowany film. Reżyser dokładnie wie, jak utrzymywać widza na skraju fotela, jak paraliżować strachem i jak sprawiać, by chciał wciąż oglądać tak okrutną i szokującą historię, jak ta w Kapitanie. Jest ona tym bardziej szokująca i tym bardziej atrakcyjna z filmowego punktu widzenia, że scenariusz powstał na podstawie prawdziwych zdarzeń (jeśli nie wierzycie, możecie sprawdzić historię obozu dla dezerterów w Aschendorfermoor w Saksonii). Schwentke nadał swojemu filmowi formę rasowego thrillera, gęstego i pełnego nieustannego napięcia.

Advertisement

Ukrycie motywów działań poszczególnych bohaterów i ich faktycznych emocji wywołuje też chroniczne poczucie niepewności i co za tym idzie nieprzewidywalności fabuły. W ten sposób Schwentke zdaje się podejmować też swego rodzaju krytyczny dialog z popkulturowym wizerunkiem nazizmu, niekiedy uwodzicielskim, jak udowodniła Liliana Cavani w Nocnym portierze. Uwypuklając przypadkowość przyjmowanych ról, w moim odczuciu reżyser zarówno wykorzystuje estetyczną atrakcyjność munduru nazistowskiego, jak i ją rozsadza. Fabularnie fetyszyzując oficerski mundur – stylowy wehikuł władzy – za pomocą upodlenia noszących go bohaterów i „wytarzania” w potworności odziera ów strój z romantycznego uroku.

To ogranie wizualności sprawia, że młodziutki Max Hubacher w kapitańskim mundurze Luftwaffe zdaje się być sugestywnym negatywem przystojnego Dirka Bogarde’a w uniformie SS, który zdaje się w tym porównaniu nierealistyczną pocztówką.

Advertisement

Zaproponowana w Kapitanie wizja jest także radykalną krytyką rodzaju ludzkiego, który stworzył totalitarne systemy i czerpał z nich korzyści. Schwentke dyskretnie ukazuje całą panoramę ludzkich zachowań, które umożliwiają i podtrzymują opresyjny porządek społeczny, od bezdusznego konformizmu aż po milczącą bierność wykonujących rozkazy (przy okazji okazuje się, że da się coś takiego zrobić w przekonujący sposób bez rozpisywania każdej przywary na autonomiczny wątek wiodący, jak zrobił to Wojtek Smarzowski w Klerze).

Zwrócić tu należy uwagę na sposób poprowadzenia aktorów, wpisujący się w tę koncepcję – pomimo miejsca dla rozbudowanych kreacji brak tu szarż czy wyraziście charyzmatycznych ról. Schwentke utrzymał niesamowitą dyscyplinę aktorską całej obsady, dzięki czemu możemy jedynie domniemywać, co dzieje się w ich głowach. Najlepszym przykładem jest tu odtwórca głównej roli Max Hubacher, który całą przemianę psychologiczną w momencie stawania się przez jego bohatera oficerem odgrywa za pomocą nieznacznej pracy kilku mięśni twarzy na przestrzeni niewielkiej liczby scen. Tak jak wszystko, charakter poszczególnych postaci pozostaje w domyśle, niedookreślony.

Advertisement

Przywodzi to na myśl szkołę aktorską Roberta Bressona, z tą różnicą, że w Kapitanie programowa neutralność mowy ciała bohaterów zdaje się wystudiowana w ramach świata przedstawionego, przypominając bardziej nakładaną olbrzymim wysiłkiem woli maskę niż czysty materiał.

Przy tym wszystkim Schwentke nie epatuje przemocą, przy całym naturalizmie w filmie nie ma niemal śladu obsceniczności czy przesadnej dosłowności. Na poziomie formalno-wizualnym jest to film perfekcyjny, przystępny i intrygujący zarazem. Przy tym silny dyskomfort w sferze etycznej, zmusza do dość przerażającej próby zrozumienia tego, o czym opowiada, stawiając na sam koniec jeszcze nowe znaki zapytania. Splot tych dwóch płaszczyzn po prostu wbija w fotel. Krótko mówiąc, Kapitan to znakomity film, w umiejętny sposób podejmujący skomplikowaną i trudną – zwłaszcza dla Niemców – tematykę wojenną.

Advertisement

Robert Schwentke stworzył takie kino wojenne, jakie powinno moim zdaniem być: mocne, niepokojące, trzymające w napięciu i mądre. Niemiec pokazał, jak łączyć elementy gatunkowe z tradycją autorskiego kina artystycznego, tworząc po prostu wysokiej jakości film, wykorzystujący technikę do frapującej opowieści. I dlatego właśnie wywołał u mnie gęsią skórkę i usadził w fotelu na długie minuty po zakończeniu. I mimo wszystko chciałbym, żeby więcej filmów robiło na mnie takie wrażenie.

Advertisement

Antropolog, krytyk, praktyk kultury filmowej. Entuzjasta kina społecznego, czarnego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

Advertisement
Kliknij, żeby skomentować

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *