WYBAWIENIE. Trzecia część hitowego duńskiego kryminału
Skandynawskie kryminały od czasu eksplozji popularności znakomitej trylogii Millennium Stiega Larssona nadal królują na listach sprzedaży na całym świecie – pomimo skrajnego już przeżucia formuły i zapychania rynku tworami podpadającymi pod wyroby książkopodobne. Nadal jednak w temacie udziela się spora grupa solidnych autorów, a na ekrany trafiają kolejne adaptacje. Wybawienie stanowi okazję do trzeciego już spotkania z parą na pierwszy rzut oka zupełnie niedobranych detektywów z cyklu powieści duńskiego pisarza Jussiego Adlera-Olsena, którzy zajmują się nierozwiązanymi sprawami zalegającymi w Departamencie Q.
Pierwsze dwie części filmowej sagi, Kobieta w klatce i Zabójcy bażantów, są solidnymi kryminałami – niby schematyczne, odhaczające po prostu kolejne punkty z listy przebojów skandynawskich bestsellerów, ale podporządkowane przy tym ciekawym intrygom (chociaż momentami przesadzonymi). I, co najważniejsze, oparte są na barkach pary interesujących bohaterów, którzy mimo iż zostali w poprzednich częściach scharakteryzowani w dosyć prosty sposób – Nikolaj Lie Kaas jako Carl Mørck jest zagubionym twardzielem-alkoholikiem, a Fares Fares w roli Assada to poczciwy muzułmanin i zawodowy profesjonalista, starającym się przebić skorupę tego pierwszego, wprowadzając elementy humorystyczne – są na tyle charyzmatyczni, że chce się z nimi rozwiązywać kolejne sprawy.
Cykl przypomina zresztą budową serialowy proceduralniak – każda część to zupełnie nowa fabuła, nie ma głównego kontynuowanego wątku, postacie rozwijają swoje charaktery w ślimaczym tempie, a na odbiór całości wpływa głównie skomplikowanie intrygi oraz skupienie na energicznym dążeniu do rozwiązania i konfrontacji stróżów prawa z „głównym złym” odcinka. Filmy te nie mają tak naprawdę dużo więcej do zaoferowania poza solidną konstrukcją i bohaterami, do których siłą rzeczy się przyzwyczajamy. Na szczęście w trzeciej odsłonie w końcu relacja między nimi przybiera jakiś kształt, bo w poprzednich byli sklejeni więzami trudnej przyjaźni na zasadzie emocjonalnego Super Glue, a nie nienaturalnego rozwoju charakterów, które niestety cały czas są marginalizowane (a przecież to właśnie bogate wewnętrznie postacie stanowiły o sile Millennium). Wybawienie jest jednak wyraźnym krokiem naprzód – bohaterowie zaczynają się ze sobą ścierać na płaszczyźnie ideologicznej (tematyka religijna jest dosyć sprawnie wmieszana w fabułę – została oparta na duńskiej wrażliwości w tym względzie), a widz może uwierzyć, że to ludzie, a nie tylko figury gatunkowe.
Sama opowieść też jest całkiem ciekawa, chociaż rozwiązanie sprawy już nie jest satysfakcjonujące – po przygotowywanej przez lata zemście i grzechach bogatych Duńczyków, tym razem na drodze detektywów staje fanatyk religijny parający się kidnapingiem. Pod względem struktury to nadal kryminał Adlera-Olsena – wycofany Mørck zaczyna interesować się z pozoru błahą sprawą sprzed lat (tutaj punktem zapalnym jest tajemnicza wiadomość odnaleziona w butelce), która okazuje się niezwykle skomplikowana; detektywi wyciągają kolejne trupy z szafy, dostają kilka razy po pysku, a akcja zaczyna gnać na złamanie karku, znowu podporządkowana w największym stopniu umykającemu czasowi. Tym, co na pewno zmieniło się na plus, jest nowy reżyser – solidnego wyrobnika Mikkela Nørgaarda zastąpił Hans Petter Moland, mający na koncie kilka bardzo dobrych tytułów (Aberdeen, Pewien dżentelmen, Obywatel roku). Dzięki temu oprócz wyrazistszej relacji pomiędzy bohaterami ożywiła się akcja, a oko cieszy kilka znakomitych ujęć duńskiej prowincji (dobre, surowe zdjęcia Johna Andreasa Andersena). Nie da się ukryć, że to nadal przede wszystkim zlecenie, a nie autorski projekt, ale całość sprawia wrażenie jeszcze bardziej koherentnego produktu – a przecież poprzednie odsłony to też dobre filmy. Znakomicie sprawdza się tu również Pål Sverre Hagen (z wyglądu bliźniak Ryana Goslinga) jako demoniczny fanatyk – jest odpowiednio psychopatyczny i nieprzyjemny, nie popadając przy tym jednak w skrajności. Stanowi bardzo dobrą przeciwwagę dla Mørcka, który do mistrzostwa opanował jeden wyraz twarzy – skrajne zniesmaczenie – a nowy przeciwnik w końcu wyciąga z niego naprawdę sporo emocji. Utrzymano także odpowiedni poziom naturalistycznej brutalności – wymagany od historii tego typu, dosadny, bez zbędnych przerysowań.
Na pewno warto się zainteresować całym cyklem, a Wybawienie to niezły do niego dodatek. Nie jest to na pewno autorski taran jak Dziewczyna z tatuażem Finchera, skomplikowana układanka w stylu szwedzkiej adaptacji Millennium czy błyskotliwa zabawa z formułą stojąca za Łowcami głów Tylduma, ale za to stanowi podręcznikowy przykład trzymającego w napięciu kryminału (chociaż niestety unikającego odważniejszego wgryzania się w irygującą tematykę – na tym polu nadal górują Zabójcy bażantów), solidnego warsztatowo i aktorsko, który przykuwa do ekranu na dwie godziny w leniwe niedzielne popołudnie. Bardzo bezpieczny – co jest jednocześnie plusem i minusem całości.