POTWÓR Z BAGIEN. Wes Craven w świecie DC Comics
Druga liga popkultury? Jedyny bohater, którym nikt nie chciałby zostać? Podróbka Toksycznego Mściciela? Losy Potwora z Bagien są niezwykle barwne, a tym filmowym towarzyszy dodatkowo etykieta filmu klasy B, choć jest to produkcja zrealizowana nie przez byle kogo, bo samego maestro Wesa Cravena.
Podobne wpisy
Dla mniej zorientowanych w meandrach świata (a właściwie światów) DC Comics – Potwór z Bagien nie jest dziwaczną postacią z humorystycznych epizodów. Jego losy wielokrotnie przeplatały się z losami Ligi Sprawiedliwości czy Johna Constantine’a, z którym współtworzy Justice League Dark, a nowe komiksy z tym bohaterem ukazują się po dziś dzień (w Polsce odświeżone wydanie cyklu z lat 80. trafiło do sklepów 18 kwietnia).
Zadebiutował w 1971 roku na łamach The House of Secrets. Rok później otrzymał własny tytuł i już w pierwszym numerze – jak to zazwyczaj bywa – przedstawiono jego nemezis, doktora Arcane’a. Szalonego naukowca nie mogło zabraknąć także w filmie – odegrał go Louis Jourdan, tuż przed przyjęciem jedynej roli, z jakiej jest dzisiaj kojarzony, czyli przeciwnika Jamesa Bonda w Ośmiorniczce. Pierwsza seria komiksów przetrwała zaledwie pięć lat, wyraźnie nie było na nią pomysłu (w ostatniej potyczce Potwór walczył w ludzkiej formie – kto chciałby to oglądać?!) i wszystko wskazywało na to, że Alec Holland i jego alter ego podzielą losy Ultra-Mana, Puzzlera, Quakemastera oraz innych nieudanych eksperymentów DC.
Craven (wtedy już rozpoznawalny za sprawą Ostatniego domu po lewej i Wzgórza mają oczy) przywrócił Swamp Thing światu. Umiarkowany sukces kinowej adaptacji zachęcił wydawcę do reanimowania tej fascynującej emanacji sił natury. Mało tego, Potwór trafił pod pióro Alana Moora, wybitnego twórcy, który dał światu także V jak Vendetta, Strażników czy Zabójczy żart – jedną z najpopularniejszych historii z Batmanem i Jokerem w rolach głównych. To wtedy opowieść o Potworze z Bagien otrzymała mroczniejszy ton oraz refleksyjne treści dotyczące natury człowieka i jego relacji z rodzimą planetą, która tak ochoczo niszczy.
W filmie tego nie uświadczycie, ma bez porównania lżejszy nastrój, ale chociaż kosztował zaledwie dwa i pół miliona dolarów, nie spotkał się z tak negatywnym przyjęciem, jak po bijącej z ekranu tandecie można by się spodziewać. Roger Ebert, jeden z zasłużonych amerykańskich krytyków, napisał o nim: “Jest w tym filmie piękno, o ile wiesz, gdzie patrzeć” i przyznał mu trzy z czterech możliwych gwiazdek. Gdzie więc należy patrzeć?
Każdy film – niezależnie od budżetu, gatunku albo daty powstania – porusza jeden z dwóch (a najszczęśniejszej obydwa) tematów – miłość i śmierć. Obecność chociaż jednego z nich (obojętnie czy jako wydarzenie dokonane, zagrażające czy oczekiwane) to podstawa wszystkich nieabstrakcyjnych scenariuszy, ale w przypadku niskobudżetowych, gatunkowych produkcji najczęściej widz zostaje skonfrontowany z płytkimi emocjami pełniącymi funkcję w stu procentach ludyczną. Miłość jest romantyczna, cielesna, a śmierć nie przygnębia, częściej rozśmiesza bebechami i hektolitrami krwi tryskającymi na wszystkie strony po zetknięciu z kosiarką (tak, to nawiązanie do Martwicy mózgu). Craven miał tego pełną świadomość, a swój niebywały talent wykorzystywał między innymi do tego, by angażować widza w pozornie błahe opowieści.