POOBIJANA. Średnio udany debiut reżyserski Halle Berry
Poobijana to niestety kino przewidywalne, podążające ścieżką wydeptaną już przez takie klasyki jak Rocky. Jest co prawda efektowne, ale niezbyt angażujące. Tym razem poznajemy losy zawodniczki MMA, która po ucieczce z mistrzowskiej walki zajmuje się sprzątaniem domów bogatych białych ludzi, pali tonę papierów, pije alkohol ze spryskiwacza do szyb i jest cieniem dawnej siebie – sławnej fighterki. Szkoda, że tak prosty koncept wpadł w meandry „zawiłego” scenariusza, przez co całość to totalne pomieszanie z poplątaniem. W rękach wytrawnego reżysera przeistoczyłoby się to może w dość znośny film, a tak mamy porażkę na praktycznie każdej płaszczyźnie.
Tytułowa „poobijana” to Jackie Justice, czyli wspomniana zawodniczka MMA, która po czterech latach ukrywania się otrzymuje szansę na powrót do sportu. Nie jest to jednak droga bez przeszkód, gdyż nagle pod jej drzwiami pojawi się sześcioletni syn, którego oddała jego ojcu na wychowanie. Do tego jej chłopak, menadżer, zaczyna przeistaczać się w klasycznego przemocowca, a matka Jackie, Angel, mimo wielu lat na karku zachowuje się mocno nieodpowiedzialnie, przez co relacje obu kobiet są bardzo napięte. Wszystko ma się zmienić w momencie, gdy główna bohaterka powróci do treningów, nie tylko próbując wygrać mistrzowski pas, ale również poukładać swoje życie.
Jeżeli lubicie Rocky’ego czy inne tego typu filmy, finał Poobijanej nie będzie dla Was żadnym zaskoczeniem. Niestety, ale scenarzysta momentami aż nadto inspiruje się historią stworzoną przez Sylvestra Stallone’a, która – nie ma co ukrywać – jest o kilka poziomów lepsza. Nie mówię, że to źle, iż całość opiera się na koncepcie moralnego zwycięzcy, jednak miałam nadzieję na coś świeżego w tym temacie. Twórcy jednak stwierdzili, że to, co widzimy na ekranie, jest maksimum, na jakie ich stać. Każdy, kto choć trochę zna ten gatunek filmowy, wie, że główny bohater/bohaterka albo zwycięży w finałowym starciu, albo zostanie moralnym zwycięzcą – nie ma nic pomiędzy. Wiem, że całość polega na śledzeniu drogi, jaką przechodzi dana osoba, jednak wadą tej produkcji jest to, że wszystkiego jest tu za dużo.
To, co teraz powiem, może być kontrowersyjne, jednak jestem przekonana, że wiele ważnych wątków zostało wepchniętych na siłę. Bohaterka musi bowiem mierzyć się z każdą możliwą patologią. Molestowanie – odhaczone. Przemocowy partner – mamy. Lesbijski romans z trenerką – zaliczone. Nagłe pojawienie się dziecka – jest. Jestem jak najbardziej za tym, by w historiach pojawiały się tego typu wątki, jednak większość z nich wciśnięta jest na siłę i totalnie na chybił trafił, przez co mamy do czynienia z bohaterką, która musi mierzyć się z każdą możliwą przeciwnością życiową, co jest aż nieprawdopodobne. Do tego mamy wątek trenerki, która jest lesbijką, a na dodatek w pewnym momencie wraca do alkoholu, ale film nie robi z tym nic więcej, poza pokazaniem, że wraca połamana i mówi: „to długa historia”. Większość wątków jest skonstruowana w taki sposób. Scenarzystka daje znać, że coś się stało, ale dlaczego – tego się już nie dowiadujemy.
Niestety scenariusz jest fatalnie napisany. Każda możliwa filmowa klisza oraz traumy zostały wrzucone do jednego worka, wymieszane i wyplute. Potraktowanie trudnych życiowych tematów w tak prymitywny i płytki sposób stanowi obrazę samą w sobie. Brakuje też balansu w pokazywaniu, z czym musi mierzyć się czarna społeczność. Mamy bohaterkę, która jest ofiarą przemocy, opuszczenia, okrucieństwa. Do tego scenariusz na siłę próbuje zrobić z niej symbol walki o lepsze jutro, gdzie jej drogą ku temu są walki w klatce. Odnoszę dziwne wrażenie, że ktoś strasznie na siłę chciał unowocześnić znaną już formułę filmową, jednak wszystko na poziomie scenariusza szlag trafił.
Halle Berry już w trzecim Johnie Wicku udowodniła, że świetnie nadaje się do tego typu roli. Uważam, że podobnie jak Charlize Theron powinna pokazać, że kobiety po pięćdziesiątce potrafią skopać tyłek w filmach akcji, choć ta druga do pięćdziesiątki dopiero się zbliża. Początkowo rola Jackie miała przypaść Blake Lively, ale w ostatecznym rozrachunku zupełnie tego nie widzę. Berry w tym filmie jest zniszczona życiem i to widzimy. Ale to też fighterka, która zrobi wszystko, by w jej życiu w końcu pojawił się długo wyczekiwany spokój.
Jeżeli jednak chodzi o stronę reżyserską, mam trochę więcej zastrzeżeń. Wiem, że niewiele osób jest w stanie wyskoczyć z debiutem reżyserskim pokroju Tarantino czy Ariego Astera. W tym przypadku zabrakło jednak nie czegoś, ale praktycznie wszystkiego. Nie zrozumcie mnie źle. W większości przypadku aktorskie debiuty reżyserskie opierają się na czymś, co mimo wszystko łączy aktora/aktorkę z reżyserowanym projektem. Czasami są to wspomnienia z dzieciństwa, czasami jest to film wynikający z pasji. Tutaj nie widzę niczego, z czym aktorka mogłaby się utożsamiać. Może jest wielką miłośniczką MMA. Jednak tego tutaj nie wiem, gdyż film mi tego nie pokazuje, redukując ten sport wyłącznie do tzw. „training montage” rodem z Rocky’ego. Do tego ujęcia pierwszoosobowe, które mają na pozór pokazać świat widziany oczyma Jackie, są też – moim zdaniem – przestrzelone. Nie za bardzo wiem, jaki cel miałyby pełnić.
Poobijana to typowy film o MMA w stylu lat 90. XX wieku, z którego nie dowiadujemy się wiele na temat samego sportu, a wyłącznie śledzimy losy bohaterów próbujących wrócić w glorii i chwale na ring. Jeśli szukacie sportowego melodramatu, to są lepsze propozycje niż debiut reżyserski Halle Berry. Może gdyby to był film robiony z pasji i miłości, wypadłoby to dużo lepiej, a tak mamy popłuczyny po Rockym i innych dużo lepszych filmach, w których historia faktycznie chwyta za serducho. Jeżeli jednak macie ochotę zobaczyć, jak słynna aktorka bije się w klatce, jest to propozycja dla Was.