Na pomysł stworzenia serialu o słynnej rodzinie irlandzkich piwowarów wpadła Ivana Lowell, wnuczka Maureen Blackwood, jednej z trzech sióstr znanych jako „Złote Dziewczęta Guinnessa”. Dorastała wśród bogatych i nieszczęśliwych arystokratów, którzy z wody, chmielu i jęczmienia uczynili złoty biznes i przez pokolenia umacniali jego pozycję, dzięki czemu marka Guinness pozostaje do dziś symbolem jakości i tradycji. Kolejnym krokiem, by utrzymać tę renomę, jest serial o rodzinie Guinnessów, gdzie akcja została osadzona w najbardziej burzliwym okresie w historii Irlandii – w drugiej połowie XIX wieku – po klęsce wielkiego głodu, gdy coraz mocniej dawały się we znaki napięcia społeczne i zmiany gospodarcze.
Za sterami produkcji zasiadł Steven Knight, współtwórca teleturnieju Milionerzy oraz showrunner serialu Peaky Blinders. Co ciekawe i dość istotne w kontekście omawianej produkcji, Steven Knight – który ma w swoim dorobku nominację do Oscara za scenariusz Niewidocznych (2002) Stephena Frearsa – w roku 2005 założył browar o nazwie Freedom Beer Company, który prowadził z rodziną. Ta osobista przygoda z piwowarstwem sprawia, że jego spojrzenie na losy Guinnessów nabiera dodatkowego, niemal autobiograficznego wymiaru. Najważniejsze dla widza jest jednak to, że znajomość tematu i realizm idą w parze z ciekawą, pełną emocji i napięcia, historią.
Zaczyna się od pogrzebu sir Benjamina Lee Guinnessa w roku 1868, co ustanawia mroczny kontekst dla całej opowieści. Pełen przepychu i bogactwa świat staje się nagle areną konfliktów i manipulacji, prób i pokus, sekretów i intryg. Gdy w grę wchodzą wielkie pieniądze, a reputacja firmy jest zagrożona dochodzi do przemocy. Rodzina browarników momentami przypomina mafię – na jej usługach jest człowiek od brudnej roboty, który zastraszy, wybije zęby i załatwi, co trzeba, bez skrupułów. Wszystko dla dobra firmy i utrzymania złotej legendy Guinnessa.
Rodzinne spory i tajemnice splatają się z historycznym tłem Irlandii, tworząc sagę, która jest kostiumową opowieścią o środowisku wpływowych arystokratów i filantropów, a także o rewolucyjnych zrywach dążących do wyzwolenia Irlandii spod brytyjskiego panowania (ta hegemonia trwała aż 750 lat). Jednocześnie jest to refleksja nad ceną, którą płaci się za utrzymanie prestiżu i pozycji w świecie, gdzie pieniądze i wpływy są ważniejsze niż osobisty komfort. To były czasy, gdy związek małżeński pełnił funkcję strategiczną – status społeczny, majątek i reputacja przeważały nad uczuciami, a osobiste namiętności prowadziły do romansów, zdrad i ukrytych relacji. Natomiast homoseksualizm był traktowany jak przestępstwo i podlegał surowym karom, co dodatkowo komplikowało życie prywatne jednostek i ich rodzin.
Knight wraz z dwójką reżyserów, Tomem Shanklandem (odc. 1-5) i Mounią Akl (odc. 6-8), nie oszczędzają widzom mocnych dramatycznych momentów. Wprowadzają napięcie nie tylko poprzez konflikty rodzinne, lecz także spór z IRB, Irlandzkim Bractwem Republikańskim, zwanym potocznie fenianami, prowadzącym kampanię na rzecz niepodległej Irlandii. Twórcy nie unikają również tematyki homoseksualnej – jeden z braci zarządzających firmą ukrywa swoją orientację, by nie narazić się na społeczne potępienie. Ciekawy kontrast wobec tego motywu stanowi wątek miłosny drugiego z braci, który mimo iż zakochuje się we „właściwej” płci nie może i tak zaznać szczęścia – przeszkodą są społeczne konwenanse i powiązania polityczne kochanki z ruchem niepodległościowym.
Ósmy i póki co ostatni odcinek Rodu Guinnessów kończy się cliffhangerem, co oznacza, że kontynuacja jest nieunikniona o ile włodarze Netflixa nie anulują produkcji (nawet pozytywne opinie i status hitu od tego nie chronią, czego przykładem jest serial Kaos). Omawiane dzieło ma dobre tempo i charyzmatycznych bohaterów, a solidną robotę robi też irlandzki klimat, chociaż mocno dyskusyjne jest użycie muzyki i niekiedy teledyskowy montaż. Obok tradycyjnych pieśni irlandzkich (tj. Phil the Fluter’s Ball, czy zaprezentowanej na finał Ody do Charliego Mopsa) użyto również hip-hopu i punk rocka, które mogą nieco wybijać z XIX-wiecznego klimatu. Razić mogą też melodramatyczne wątki i wynikająca z nich ckliwość oraz słabo wyreżyserowane, pozbawione zmysłowości sceny seksu.
Do najważniejszych atutów z pewnością należy zaliczyć aktorstwo. Odtwórcy głównych ról, Louis Partridge (Edward) i Anthony Boyle (Arthur) zdominowali ekran, ale dobrą kreację stworzył też James Norton, wzbudzający respekt, tak jak postać Rafferty’ego, w którego się wcielił. Niezwykłą energię wniósł do serialu Jack Gleeson – jego postać, Byron Hedges, nie jest bez skazy, ale w odróżnieniu od pamiętnej roli w Grze o tron wzbudza sympatię, łącząc młodzieńczy wigor z nutą dramatyzmu i dwuznaczności.
Podsumowując tę produkcję trudno się powstrzymać przed użyciem porównań związanych z piwem, więc tak właśnie zrobię. Ród Guinnessów to opowieść warzona powoli z odpowiednio gorzkim posmakiem, gęsta i mocna jak kufel czarnego piwa. I jest duża szansa, że z każdym kolejnym łykiem widz może wpaść w uzależnienie.